Błoto słodsze niż miód. Małgorzata Rejmer
musi pracować – powtarzał. – Tu, w Albanii, nawet nie wiesz, o czym można marzyć, bo niczego innego nie widziałeś. A książka przenosi cię w czasie i przestrzeni jak latający dywan: siedzisz pod drzewem hurmy, krowy snują się wokół, wiesz, że nigdy stąd nie wyjedziesz, a w myślach możesz być wszędzie. To tak, jakbyś ciągle otwierał nowe okna i oglądał nowe miejsca i nieznane twarze.
Po trzech latach wreszcie przenieśli Thomę do pracy w kooperatywie. To była ciężka, fizyczna robota, ale i tak o wiele lepsza niż wypasanie krów. Z czasem Thoma zaczął znowu zdobywać szacunek, bo wiedział więcej niż inni. Ludzie przychodzili do niego po przepis na zupę czy dżem albo prosili, żeby napisał dla nich list do partii. Thoma znał też wszystkie rośliny lecznicze i potrafił doradzić przy różnych dolegliwościach.
Pamiętam dobrze, jak latem 1983 roku wyszliśmy razem w góry zbierać zioła. Kiedy usiedliśmy na zboczu, zapytałem znowu:
– Thoma, czemu ty masz w domu zdjęcie Hoxhy?
Ale Thoma milczał. Bał się odpowiedzieć. Każdy mógł latać do Sigurimi, nawet ja. Parę miesięcy wcześniej zostałem aresztowany i on dobrze o tym wiedział. Nic prostszego, niż zrobić szpiega z takiego gnojka.
– To lepiej ty mi powiedz, dlaczego cię zgarnęli.
– Przecież wiesz, przez książkę, którą mi dałeś.
– Masz na myśli tę, którą mi ukradli?
Roześmialiśmy się. To była oficjalna wersja, której mieliśmy się trzymać.
Ale wiedziałem, że Thoma nadal mi nie ufa. Popatrzyłem mu prosto w oczy.
– Myślisz, że gdybym cię wydał wtedy, na komendzie, pozwoliliby ci teraz zbierać ze mną zioła, jak gdyby nigdy nic?
Thoma spojrzał na mnie i roześmiał się głośno, jak wtedy, gdy widziałem go po raz pierwszy, a potem zaczął płakać. Płakał, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Jakby sznurki, które przytrzymywały go w pionie, niespodziewanie puściły.
– Dlaczego żyjemy w kraju rządzonym przez kanibala?
Tak właśnie powiedział. Kanibala. Bo Enver żywił się nami, naszym bólem i naszym strachem.
– Nie rozumiesz, dlaczego muszę trzymać w domu zdjęcie potwora? Ono chroni mnie przed śmiercią. Gdybym nie miał w domu portretu kanibala, byłbym następny na pożarcie.
A potem przyszliby po nas.
Było nas trzech, którzy czytaliśmy książki od Thomy: ja, mój kolega i jeden żołnierz z pobliskiej bazy wojskowej. Gdy miałem czas, chodziłem do kryjówki, którą urządziliśmy sobie wśród krzewów. Tam w umówionym miejscu zawsze czekała na nas książka. Żołnierz przychodził w nocy i czytał przy świeczce podczas służby. Pewnego razu powiedział:
– Za żadne skarby nie zostawiaj książki w domu, bo kiedyś przyjdą go przeszukać i będziesz miał kłopoty.
Na początku mu nie wierzyłem, ale porozmawiałem z kolegą, którego ojciec szesnaście lat siedział w więzieniu, i doszliśmy do wniosku, że musimy być bardziej ostrożni.
Ale i tak w końcu ktoś podejrzał naszą kryjówkę, poszedł sprawdzić, co tam robimy, znalazł książkę i zaniósł ją na komisariat. Czasem zadaję sobie pytanie: kto nas wsypał? W naszej wiosce nawet drzewa miały oczy.
Żołnierza zabrali na przesłuchanie. Przybiegł do mnie jego kolega z wiadomością:
– Trzymaj gębę na kłódkę, bo zaraz przyjdą po ciebie.
Ale byłem już biegły w sztuce kłamstwa, więc powiedziałem tylko:
– Nie wiem, o czym mówisz.
I tak zabrali mnie na posterunek. Wchodzę do pokoju, a tam na stole książka, którą wtedy czytaliśmy, Cichy Don, tom drugi. Policjant patrzy na mnie i czeka: będę się bał czy nie? A ja nic. Twarz z kamienia. Patrzę na książkę, patrzę w okno, patrzę na policjanta, nie wiem, o co chodzi. Pyta mnie, jak się nazywam, skąd jest moja rodzina, jak mi idzie w szkole.
– Komsi komsa – mówię.
– Skąd znasz żołnierza?
– Znam wielu żołnierzy.
– Pytam o żołnierza, z którym się przyjaźnisz!
– Przyjaźnię się z wieloma żołnierzami.
– Lubisz literaturę? – pyta niewinnie.
– Tak, lubię – mówię, ale nawet nie rzucam okiem na naszą książkę. Wpatruję się w policjanta, jak gdyby nigdy nic.
– A co masz do powiedzenia o książce Cichy Don?
– Nie czytałem jej.
– Nie czytałeś? – pyta i wskazuje tom leżący na stole.
Wyciągam dłoń, że niby widzę tę książkę po raz pierwszy i chciałbym ją obejrzeć. Wtedy przesłuchujący puka w blat biurka i na dany znak pojawia się dwóch strażników.
– To twoja książka – mówi policjant – a ty jesteś wrogiem ludu.
– Nie – odpowiadam.
I widzę, że policjant się waha. Nie miał stuprocentowej pewności, że jestem w to zamieszany, bo wiedział, że kilka tygodni wcześniej do domu Thomy włamali się jacyś ludzie i ukradli wiele rzeczy, w tym książki. Każda z książek Thomy miała exlibris, więc gdy znaleźli Cichy Don, od razu wiedzieli, że należała do niego. Mogłem ją dostać od niego i czytać ukradkiem, ale równie dobrze mogła to być książka porzucona po tamtej kradzieży.
Policjant przyjrzał mi się uważnie.
– Powiedz nam prawdę. Kto dał ci tę książkę? Jeśli ją czytałeś, przymkniemy na to oko, tylko powiedz, kto ci ją dał. Thoma Deliana? Jesteś dobrym chłopcem, dlaczego miałbyś coś przed nami ukrywać?
Milczałem, więc policjant dał znak strażnikom i zaczęło się bicie. W brzuch, w ręce, w łydki, w końcu przyłożyli mi w twarz, aż zalałem się krwią. A potem dali mi mokrą szmatę, żebym się wytarł.
Nie wiedziałem, że w pokoju obok biją także żołnierza. Ale żołnierz był silny i nie dał się złamać. Na każde pytanie tak jak ja odpowiadał: „Nie wiem”.
Jak się okazało, bicie było tylko prewencyjno-ostrzegawcze. Nie mogli mnie aresztować, bo poza donosem nie mieli żadnych dowodów.
– To, co się stało – powiedział policjant z uśmiechem – zostanie między nami. Nie waż się mówić o tym w domu.
Mówić o tym w domu? W życiu. Nikt nie wiedział, że czytam książki Thomy. Ale po powrocie nie mogłem znaleźć sobie miejsca i w końcu zwierzyłem się bratu, który wcześniej siedział w więzieniu.
– Coś ty narobił? – zapłakał brat. – Zgubisz nas wszystkich!
Więcej o tym nie rozmawialiśmy. A ja nie powiedziałem nikomu innemu, co mnie spotkało. Bałem się, że ktoś z bliskich może współpracować z Sigurimi.
W końcu umarł nawet nasz nieśmiertelny wódz, a ja płakałem. Hoxha wydawał mi się prorokiem, Jezusem Chrystusem, Bogiem. Pamiętam, jak ojciec pytał mnie: „Czyś ty zgłupiał?”, ale ja miałem szesnaście lat i wydawało mi się, że bez Hoxhy Albania jest skończona. Że zaraz przyjdą Amerykanie, Włosi, Niemcy i wszystkich nas pozabijają. Miałem w głowie prosty podział: my, dobrzy Albańczycy, i burżuazyjni kryminaliści po drugiej stronie granicy.
Po śmierci Hoxhy Thoma powiedział:
– Musisz