Biblioteka Newsweeka. Naciągnięte. Elżbieta Turlej

Biblioteka Newsweeka. Naciągnięte - Elżbieta Turlej


Скачать книгу
której młode i piękne hostessy mogą zaproponować mleko odtłuszczone, sojowe albo bez laktozy. Nie ma też certyfikatów i dyplomów, chociaż chirurg, dziś ponad 80-letni, mógłby zawiesić nimi wszystkie ściany, a jego historia życia – był jednym z najmłodszych więźniów obozu koncentracyjnego w Dachau – może być materiałem na niejedną książkę. Nawet w jego gabinecie jest inaczej niż w gabinetach bohaterów programu „Sekrety chirurgii”. Na ścianach wiszą pejzaże. Jedynym sygnałem, że to miejsce pracy chirurga plastycznego, jest słój wypełniony silikonowymi implantami piersi.

      – To był błąd – mówi chirurg, kiedy pytam, czy nie żałuje udziału w show. – Pod hasłem programu natychmiast zaczęli się ogłaszać chirurdzy, którzy nigdy nie wykonywali takich zabiegów. Inni z kolei powoływali się na moje nazwisko bez mojej wiedzy i zgody. A potem w ślad za partaczami lekarzami pojawili się – jakby wyczuwając, że nic im nie grozi, bo kobiety nigdzie nie pójdą na skargę – partacze bez studiów medycznych: kosmetolodzy, kosmetyczki, fryzjerzy.

      W czasach przed programem zajmował się ciałami zniszczonymi w wypadku, poparzonymi, po amputacjach. Po programie do jego kliniki zaczęły przychodzić – z prośbą o pomoc – pacjentki z brzuchami pełnymi dziur po odsysaniu, spalonymi laserem powiekami, które w zamierzeniu miały nie opadać, napuchniętymi ustami, w które – żeby były naturalnie ponętne – wstrzyknięto silikon przemysłowy. – Nie chciały powiedzieć, kto im to zrobił. Jedna z kobiet miała skórę od obojczyka aż po piersi pokrytą tatuażem – opowiada chirurg. – To były drobne kwiatuszki, jakby nanizane na nitki. Okazało się, że pod tymi kwiatuszkami były blizny po operacji zmniejszenia obwisłego biustu. Najbardziej popularna, stosowana również przeze mnie, metoda pozostawia białoróżową bliznę wokół brodawki sutkowej i krótką, pionową w dół. Z czasem obie bledną i przypominają rozstępy. Ta kobieta miała blizny wysoko, od obojczyka aż po dół piersi. Ktoś, kto jej to zrobił – nie chciała powiedzieć kto – pociął ją na oślep i bez sensu.

      Mam nadzieję, że tatuowanie blizny jest mniej bolesne niż tatuowanie zdrowej skóry. Chciałabym, żeby to była prawda, chociaż w tyle głowy mam rozmowę z kobietą, która powiedziała mi kiedyś, że tatuuje się, kiedy cierpi. Idzie po starych bliznach. Przykrywa jeden ból drugim. Dominik Mądrachowski, menedżer warszawskiego studia tatuażu Juniorink Najgorsze Studio w Mieście, rozwiewa moje wątpliwości. Skóra boli. Martwa czy żywa, uszkodzona czy zdrowa. Do tego tatuujący bliznę musi być szczególnie ostrożny, żeby jej dodatkowo nie uszkodzić. Wystawianie blizny na kolejną ingerencję to dodatkowe ryzyko. – To delikatna tkanka, a obszar klatki piersiowej od mostka aż do żeber jest szczególnie wrażliwy na ból – mówi Dominik. I dodaje, że kwiatki czy inne wzory może i zasłonią blizny czy rozstępy. Jednak idealnie byłoby pokryć jednolitym tuszem cały płat skóry wokół uszkodzeń. Wtedy powstaje złudzenie jednolitej, gładkiej faktury. Ale i tak, pod światło, blizna czy rozstępy wyjdą. Skóra zapamiętuje wszystko. I nie da się jej oszukać.

      Część trzecia

      Przypowieść o zębach

      Dzień dobry, jestem Iza. Dla przyjaciół Bella.

      Mam 57 lat. Zapraszam cię do mojej bawialni. Właśnie mijasz ustawioną w przedpokoju przeszkloną szafę z kolekcjonowanymi przeze mnie figurkami z porcelany.

      Na dolnej półce stoją lalki. Na drugiej żołnierzyki. Na trzeciej, najwyższej, książki kucharskie.

      Teraz przechodzisz przez kuchnię. Pod stołem widzisz łapkę na myszy. Nie dziw się. To stara kamienica. Może o tym zapomniałaś, ale myszy nie wymarły. Nadal tu są.

      A teraz usiądź na żółtej kanapie, pod starym zegarem. Uprzedzam, że co chwilę będę wstawać, żeby rozprostować nogi. Odkąd mam problemy z zębami, jem niewiele i często łapią mnie skurcze mięśni.

      Marzę o słoninie, boczku, kiełbasie.

      Śnią mi się twarde orzechy laskowe, pistacjowe i migdały. Coraz częściej skubię oparcie kanapy, jakby była słonecznikiem, z którego mogę wyłuskać pestki.

      Na razie zostaje mi sam pusty gest.

      Nie wiem, kiedy coś pogryzę, zmiażdżę zębami, zetrę na papkę, bo mam obluzowaną szczękę.

      Za chwilę ci o niej opowiem, ale najpierw, jak w każdej bajce, będzie początek.

      Dawno, dawno temu, czyli na początku XXI wieku, usłyszałam o programie telewizyjnym, w którym brzydkie kaczątka – na oczach widzów – zamienią się w piękne łabędzie.

      Czułam się brzydkim kaczątkiem, bo właśnie urodziłam drugą córkę i zbliżałam się do czterdziestki. Mój partner, ojciec dziecka, był dużo młodszy. Chciałam być młodsza, piękniejsza, szczęśliwsza również dla niego. Dziś mówię o nim księciunio, ale wtedy był moim księciem z bajki.

      Wysłałam zgłoszenie. Poszłam na casting. Stałam w szeregu innych, czekających na swoją koronę wybranki.

      Dostałam ją, również dzięki mojej historii z księciem.

      Przestawiłam dziecko na butlę (karmiłam piersią), spakowałam się w niewielką walizkę. Producenci przekonywali, że wrócę z kilka razy większym bagażem pełnym kosmetyków i sukienek.

      Razem z kilkoma innymi wybrankami zamieszkałyśmy w hotelu na obrzeżach W. Z zewnątrz hotel przypominał zamek rycerski. W środku był niezły standard, ale telewizja cięła koszty i nie dostałyśmy jedynek. W pokojach byłyśmy po dwie. Nie mogłyśmy nigdzie wychodzić, bo albo czekałyśmy na zabiegi, albo dochodziłyśmy po nich do siebie.

      Zostawały nam spacery po okolicy i paplanie o tym, co w domu, jak dzieci, jak robota.

      Dziś tam są nowe osiedla, ale na początku XXI stulecia były chaszcze i hałdy piachu.

      Ekipa telewizyjna kręciła na nich rozmowy z uczestniczkami show. Musiały być łzy, emocje, więc płakały do kamery.

      Ja nie płakałam, bo inne wybranki cierpiały mocniej: chirurg na oczach kamer rozcinał ich piersi, łamał nosy, rozpruwał skórę.

      Przez kilka dni po operacji przypominały potwory z wielkimi, zapuchniętymi twarzami, wybałuszonymi oczami i napompowanymi ustami. Potem zyskiwały anielską urodę.

      Ja dostałam tylko botoks w czoło, aquamid (żel poliakrylamidowy) w usta i własny tłuszcz w policzki. Chirurg podciął mi skrzydełka w nosie, przyciął i naciągnął górną oraz dolną powiekę.

      Po raz pierwszy zapłakałam po wizycie u stomatologa.

      Kiedy szłam do programu, miałam swoje zęby, ale po dwu ciążach były w kiepskiej kondycji: wymagały leczenia, czyszczenia, wymiany starych plomb.

      Stomatolog z kliniki, która każdej z nas obowiązkowo robiła zęby, przekonał mnie, że słabszych trzeba się pozbyć, a resztę wyleczyć kanałowo, spiłować i nałożyć licówki.

      Dałam się namówić. Nie miałam pojęcia, że spiłowanie zębów będzie oznaczać ich utratę.

      Stomatolog najpierw – oczywiście przed kamerami – wyrwał mi dwie ósemki i trójkę. Potem spiłował resztę.

      Wtedy, wychodząc do toalety, spojrzałam w lustro i chciałam je zbić. Po drugiej stronie stał ktoś obcy. Mnie już nie było.

      Stomatolog uspokajał, że wszystko będzie dobrze, bo przecież dopiero jestem w budowie. Wystarczy, żebym przestała płakać i otworzyła usta.

      Otworzyłam.

      Stomatolog na kłykciach, które zostały ze spiłowanych i wyleczonych zębów, umieścił licówki, używając tytanowej konstrukcji z bolcami. W górnej części szczęki konstrukcja składała się z dwu tytanowych rusztowań, na których tkwiło po sześć


Скачать книгу