Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg

Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg


Скачать книгу
się na wszystko, byleby była szczęśliwa. Nawet gdyby zapragnęła pomarańczowej kanapy w zielone kropki. Herman, no właśnie… Gdzie on jest? Z niepokojem przebierała palcami po kwiatkach na obiciu. Przecież wie. To znaczy: w gruncie rzeczy wie. Miała przed oczami jego twarz i poruszające się usta, gdy wyraźnie mówił, dokąd idzie. Pamiętała nawet, że powtórzył to kilka razy. Ale sama informacja jej umknęła, tak jak przedtem dzień tygodnia, jakby z niej drwiła. Zdenerwowała się, chwyciła za oparcie. Musi sobie przypomnieć, tylko najpierw się skupi. Wpadła w panikę. Gdzie ten Herman? Długo go nie będzie? Chyba nie wyjechał, nie zostawił jej samej? A może ją porzucił? Co mówiły jego usta, które miała przed oczami? Musi się upewnić i sprawdzić, czy jego rzeczy są na miejscu. Raptownie wstała z kanapy i pobiegła na piętro. Paniczny strach pulsował i dzwonił jej w uszach. Co on mówił? Rzuciła okiem do szafy i uspokoiła się. Wszystkie rzeczy wiszą na swoim miejscu. Marynarki, swetry, koszule. Wszystko jest. Ale nadal nie wiedziała, gdzie jest Herman.

      Rzuciła się na łóżko, skuliła jak małe dziecko i rozpłakała. Z każdą chwilą jej mózg ogarniała coraz większa pustka, twardy dysk życia się wymazywał. Nic nie mogła na to poradzić.

      – Cześć. To był naprawdę długi spacer. Długo was nie było!

      Erika wyszła im na spotkanie i dostała od Mai mokrego całusa.

      – Tak… Zdaje się, że miałaś popracować? – Patrik nie patrzył jej w oczy.

      – Miałam… – westchnęła. – Ale jakoś nie mogę ruszyć z miejsca. Gapię się tylko w ekran i wcinam irysy. Jak tak dalej pójdzie, zanim skończę książkę, dojdę do stu kilo. – Pomogła Patrikowi rozebrać Maję. – Nie mogłam już wytrzymać i trochę poczytałam pamiętniki mamy.

      – Znalazłaś coś ciekawego? – spytał Patrik. Ulżyło mu, że nie musi odpowiadać na dalsze pytania o spacer.

      – Czy ja wiem… to zwykłe zapiski z codziennego życia. Przeczytałam tylko kilka stron. Będę czytać etapami. – Erika weszła do kuchni i zmieniając temat, spytała: – Napijemy się herbaty?

      – Z przyjemnością – odparł Patrik.

      Rozwiesił ubrania, a potem poszedł za nią do kuchni i przyglądał się, jak nalewa wody i wyciąga torebki herbaty i filiżanki. Słychać było, jak Maja buszuje w zabawkach w salonie. Po kilku minutach Erika nalała do filiżanek gorącej herbaty i zasiedli przy kuchennym stole.

      – No, wykrztuś to wreszcie – powiedziała, obserwując Patrika. Tak dobrze go znała. To umykające spojrzenie, nerwowe bębnienie palcami. Nie chciał albo nie miał odwagi jej o czymś powiedzieć.

      – Ale co? – Zrobił niewinną minę.

      – Nie rób wielkich oczu. O czym mi nie powiedziałeś?

      Wypiła łyk herbaty i z rozbawieniem czekała, aż przestanie się wić i przejdzie do rzeczy.

      – Taak…

      – A dalej? – Erika nie mogłaby zaprzeczyć, że odczuwa niemal sadystyczną przyjemność, przyglądając się, jak się męczy.

      – Coś się stało.

      – Wróciliście oboje cali i zdrowi, więc co takiego się stało?

      – No więc… – Patrik wypił łyk herbaty, by zyskać na czasie i wymyślić, jak to najlepiej przedstawić. – Szliśmy w stronę młyna Lerstena i akurat moi koledzy jechali na wezwanie. – Ostrożnie podniósł na nią wzrok. Erika uniosła brew. Czekała na ciąg dalszy. – Dostali meldunek o znalezieniu zwłok w domu gdzieś przy drodze na Hamburgsund i właśnie tam jechali.

      – Ale jesteś na urlopie i ciebie to nie dotyczy. – Filiżanka Eriki zatrzymała się w połowie drogi do ust. – Chyba nie chcesz powiedzieć… – Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

      – Właśnie – odparł nieco piskliwie Patrik, nie podnosząc wzroku znad stołu.

      – Zabrałeś Maję tam, gdzie znaleziono trupa! – Przyszpiliła go wzrokiem.

      – Tak. Ale gdy wszedłem do środka, żeby się rozejrzeć, zajmował się nią Martin. Oglądali kwiatki.

      Uśmiechnął się pojednawczo, ale odpowiedziało mu lodowate spojrzenie.

      – Wszedłem do środka, żeby się rozejrzeć. – Głos również miała lodowaty. – Masz urlop ojcowski. Podkreślam: urlop. I podkreślam: ojcowski! Tak trudno powiedzieć: ja teraz nie pracuję?

      – Ale ja tylko rzuciłem okiem – tłumaczył się bezradnie, bo wiedział, że Erika ma rację. Istotnie, jest na urlopie. Ojcowskim. Niech koledzy prowadzą ten interes. Poza tym nie powinien zabierać Mai na miejsce zbrodni.

      W tym momencie uzmysłowił sobie, że Erika nie wie. Twarz przeszył mu mimowolny skurcz. Przełknął ślinę i dodał:

      – To morderstwo.

      – Morderstwo! – Jej głos przeszedł w falset. – Więc nie dość, że wziąłeś Maję tam, gdzie znaleziono zwłoki, to jeszcze były to zwłoki zamordowanego człowieka! – Potrząsnęła głową, jakby słowa, które próbowała wypowiedzieć, uwięzły jej w gardle.

      – Ale nigdy więcej tego nie zrobię. – Patrik rozłożył ręce. – Niech oni to wyjaśniają. Ja mam wolne do stycznia i w tym czasie poświęcę się wyłącznie Mai, w stu procentach. Masz moje słowo.

      – I lepiej, żeby tak było – odwarknęła Erika. Była taka zła, że najchętniej by nim potrząsnęła. Po chwili uspokoiła się, ciekawość zwyciężyła. – Gdzie to było? Wiadomo już, kim jest ofiara?

      – Nie mam pojęcia. Duży biały dom, po lewej stronie, sto metrów od pierwszej przecznicy w prawo, za młynem.

      Erika spojrzała na niego dziwnie.

      – Duży biały dom z szarymi narożnikami?

      Patrik pomyślał chwilę, a potem kiwnął głową.

      – Tak, zgadza się. Na skrzynce na listy było nazwisko Frankel.

      – Wiem, kto tam mieszka. Axel i Erik Franklowie. Erik Frankel to ten, któremu dałam do obejrzenia ten nazistowski medal.

      Patrik oniemiał. Jak mógł o tym zapomnieć? W końcu nazwisko Frankel nie należy do najczęściej spotykanych.

      Z salonu dobiegało wesołe trajkotanie Mai.

      – Co za beznadziejny poniedziałek – westchnął Mell-berg, gdy Gösta wjechał do garażu i zaparkował.

      – No – odparł Gösta, jak zawsze bardzo oszczędny w słowach.

      Mellberg wszedł do budynku i zdążył tylko zarejestrować, że coś kudłatego zbliża się w szalonym tempie. Potem to coś rzuciło się na niego i próbowało lizać po twarzy.

      – Zaraz, zaraz! Dość tego!

      Z obrzydzeniem machnął rękami. Pies stulił uszy i poczłapał do Anniki. Przynajmniej tam był mile widziany. Mellberg, mamrocząc pod nosem, wierzchem dłoni starł psią ślinę. Gösta zmuszał się do zachowania powagi. Cała ta scena była tym zabawniejsza, że Mellbergowi przy okazji zsunęła się na bok pożyczka, uwita misternie jak gniazdo na czubku głowy. Ze złością poprawił fryzurę i nadal mrucząc do siebie, poszedł do swojego gabinetu.

      Gösta, chichocząc cicho, także poszedł do swojego pokoju. Podskoczył ze zdumienia, gdy nagle usłyszał znajomy ryk:

      – Ernst! Do mnie!

      Rozejrzał się zaskoczony. Minął już jakiś czas, odkąd jego kolega Ernst Lundgren wyleciał z pracy, i nic mu nie


Скачать книгу