Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Йорн Лиер Хорст
raczej na pewno nie były przechowywane w kartonowych pudłach w domku letniskowym emerytowanego polityka.
Podszedł do szafy, otworzył drzwi. W środku leżały stosy starych gazet i czasopism. Jedną z półek zapełniały przeróżne spraye: od środków na owady po lakiery do włosów. Na dnie szafy stały dwie butle z propanem. Wisting schylił się i zajrzał pod łóżko. Znalazł tam dwa dodatkowe kanistry na benzynę i jeszcze jedno tekturowe pudło. Kiedy je wyciągnął, w powietrze wzbiły się tumany kurzu.
Pudełko zawierało stare komiksy. Wziął kilka leżących na samej górze, zauważył parę czasopism pornograficznych z niemieckimi okładkami. Odłożył komiksy na miejsce, wsunął pudło z powrotem pod łóżko, wstał i otrzepał ręce z kurzu.
– Bierzmy się do pracy – powiedział, wskazując głową piętrowe łóżko. – Spisujemy, dokumentujemy i zabieramy się stąd.
– Co zamierzasz zrobić z pieniędzmi? – spytał Mortensen.
– Wziąć je do domu.
– Do domu? – powtórzył technik. – Chcesz je przechowywać w swoim domu?
– Tymczasowo. Dopóki nie ustalimy, o co w tym wszystkim chodzi.
– W takim razie mam nadzieję, że posiadasz porządny system antywłamaniowy – skomentował Mortensen.
Wisting wyjął telefon i wycofał się, tak aby kolega mógł spokojnie opieczętować i opisać kartony.
Ściągnął gumowe rękawiczki, wyszedł na zewnątrz i okrążył domek. Od strony morza, tuż przy skale, znajdowało się przytulne patio z kominkiem, grillem, długim stołem i lampami grzewczymi. Wisting stanął plecami do domku i przejrzał listę kontaktów w telefonie. Z upływem lat bardzo się wydłużyła. Byli na niej ludzie, z którymi nie rozmawiał od lat. W końcu znalazł nazwisko, którego szukał, i wybrał numer prywatny.
Olvego Henriksena poznał dawno temu. W tym samym czasie ubiegali się o przyjęcie do szkoły policyjnej, ale Olve nie spełnił wymagań dotyczących dobrego wzroku. Obecnie był właścicielem jednej z największych w kraju firm ochroniarskich oferujących wszelkie możliwe usługi, od stróżowania do transportu pieniędzy, i prawdopodobnie zarabiał trzy razy więcej od Wistinga.
– Potrzebny mi system antywłamaniowy.
Olve Henriksen zaproponował, że jeden z jego monterów zadzwoni do niego i umówi się na konkretny termin.
– Jest mi potrzebny dzisiaj – przerwał mu Wisting, zanim Olve zdążył dokończyć zdanie.
– Rozumiem – odparł.
Zapadła cisza. Wisting czekał. Małe czarne mrówki przeszły po płytkach łupkowych tuż przed jego stopami i zniknęły w szczelinie w ścianie.
– Mogę przysłać do ciebie człowieka o czwartej – powiedział w końcu Olve.
Wisting podziękował i podał adres.
– Jest jeszcze coś – dodał po chwili.
– Tak?
Wisting zawahał się na moment z obawy, że Olve doda dwa do dwóch i domyśli się wszystkiego, ale nie miał wyjścia, musiał liczyć na jego dyskrecję.
– Masz może maszynę do liczenia banknotów? – spytał.
– Mam, w centrali – potwierdził Olve.
– Można ją przenosić?
– Mamy trzy liczarki. Dwie z nich są przenośne. Jedną trzymamy w rezerwie.
– Mogę ją od ciebie pożyczyć?
– Możesz przyjechać do nas z pieniędzmi – zaproponował Olve.
– Wolałbym nie. Przyjadę i odbiorę liczarkę.
– W porządku.
Ustalili czas i miejsce spotkania, po czym Wisting wrócił do środka.
Mortensen siedział na krześle w salonie, wciąż w lateksowych rękawiczkach, i przeglądał księgę gości.
– Hans Christian Mukland był tutaj w zeszłym tygodniu – powiedział, pokazując podpis na jednej z ostatnich stron. – Był ministrem sprawiedliwości w czasach, kiedy uczyłem się w szkole policyjnej.
Wisting odebrał od niego księgę.
– Tam stoją cztery inne – wyjaśnił Mortensen, wskazując głową półkę. – Wszyscy, którzy odwiedzili Clausena, począwszy od lat pięćdziesiątych, wpisali się do księgi.
Wisting przewertował książkę. Znani politycy oprócz daty wizyty umieszczali w niej krótkie pozdrowienia. Gdzieniegdzie były wklejone zdjęcia ze spotkania, zrobione przed domkiem lub przy stole, podczas wspólnego posiłku.
– Zabieramy je – postanowił.
Dobiegł ich dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Wymienili spojrzenia. Wisting podszedł do drzwi, odsunął firankę w małym oknie i wyjrzał na zewnątrz. Duży czarny SUV właśnie wykonywał manewr zawracania.
– Ktoś przyjechał? – spytał Mortensen.
Wisting potrząsnął przecząco głową. Auto odjeżdżało. Komisarz miał za słaby wzrok, by z takiej odległości dojrzeć numery rejestracyjne.
– Odjechał – odparł, spoglądając za samochodem. – Prawdopodobnie jakiś przypadkowy kierowca pomylił drogę. W końcu to ostatni domek. Dalej nic nie ma.
– Albo jacyś ciekawscy, którzy usłyszeli, że Clausen nie żyje – podsunął Mortensen. – Wynosimy kartony?
Wisting skinął głową i włożył nową parę rękawiczek.
Mortensen naciągnął elastyczną torbę na każde z pudeł. Obaj mężczyźni wzięli po jednym i wynieśli je przez salon do zaparkowanych samochodów.
– Potrzebuję jego odcisków palców – powiedział Mortensen, pakując do auta pierwszy karton. – Żeby móc stwierdzić, czy ktoś oprócz niego dotykał pieniędzy.
– Leży w szpitalu Ullevål – odparł Wisting. – Jutro się tym zajmiemy.
– I materiał biologiczny, żeby ustalić profil DNA – dodał technik.
Wisting przytaknął.
– Załatwimy to za jednym zamachem – odparł. Został na zewnątrz, żeby mieć oko na samochody, podczas gdy Mortensen wynosił kolejne pudła.
Łagodna morska bryza poruszyła zarośla dzikich malin. Ścieżką tuż nad wodą szedł mężczyzna z wędką, prowadząc za rękę chłopca w czerwonej kamizelce ratunkowej. Przechodząca obok nich kobieta przyciągnęła do siebie idącego przy niej na smyczy psa. Nieco dalej minęła młodego mężczyznę w okularach przeciwsłonecznych, ubranego w długie ciemne spodnie i jasną koszulę z krótkimi rękawami.
Mortensen wyniósł ostatni karton.
– Musimy tu wrócić, żeby przeprowadzić szczegółowe oględziny – powiedział, wskazując głową wnętrze domku. – Ma duże biurko z szufladami pełnymi odręcznych notatek. Możliwe, że znajdziemy tu coś interesującego. Coś, co naprowadzi nas na trop.
Wisting przytaknął i jeszcze raz rzucił okiem na domek.
– Zaczekaj – powiedział.
Wrócił do środka, podszedł do kuchenki i odgonił kilka much. To, co znajdowało się w garnku, przypominało resztki zapiekanki. Wisting wyjął z kieszeni plastikową torebkę i przełożył do niej pozostałości potrawy. Potem wstawił naczynie do zlewu i napełnił je wodą. Następnie otworzył lodówkę, zebrał wszystkie produkty, a resztę mleka wylał