Dobry omen. Терри Пратчетт
na podrzędnych stanowiskach w elektrowni jądrowej w Czernobylu, w Windscale i na Wyspie Trzech Mil.
Był niezbyt ważnym, ale bardzo cenionym członkiem wielu instytucji naukowo-badawczych. Współpracował z konstruktorami silnika spalinowego, twórcami plastiku i puszek do napojów gazowanych.
Miał „złote ręce”.
Nie zwracał niczyjej uwagi. Nie rzucał się w oczy i doskonale wtapiał się w otoczenie. Rozważając rzecz dokładniej, można by to ująć tak: wprawdzie był jednym z wielu pracowitych kółek wielkiego mechanizmu, z których każde ma swoje miejsce i robi co do niego należy – ale kogo, oprócz zegarmistrza, interesują trybiki w kopercie zegarka? Może któregoś dnia spotkaliście go, nawet zamieniliście kilka słów, ale czy ktoś z was pamięta tę pospolitą twarz?
Obecnie płynął do Tokio jako majtek w załodze wielkiego tankowca.
Kapitan spał pijany w kajucie. Pierwszy oficer był w dziobowej, a drugi w kuchni. To w zasadzie cała załoga, gdyż statek był całkowicie zautomatyzowany. Człowiek nie miał tu wiele do roboty.
Jednak jeśli ktoś na mostku przypadkiem nacisnął przełącznik awaryjnego opróżniania zbiorników, automatyczny system kontroli otwierał wszystkie zawory i wylewał olbrzymią ilość czarnej mazi do morza. Uwolnione miliony ton ropy czyniły spustoszenie wśród ptaków, ryb, zwierząt, roślin i ludzi w pobliżu miejsca wycieku. Oczywiście statek był wyposażony w wielokrotne systemy zabezpieczające, ba, zabezpieczenia tych zabezpieczeń. Ale co z tego?
Po katastrofie przeprowadzano długie dochodzenia, ale nawet po ich zakończeniu i analizie trudno było wskazać winnego, wobec czego stosowano dżentelmeński podział odpowiedzialności. Z tym, że kapitana oraz pierwszego i drugiego oficera wyrzucano z wilczym biletem.
Z bliżej nie znanych powodów nikt dotychczas nie zwrócił uwagi na marynarza White’a, który pełnił wachtę na parowcu trampingowym w połowie drogi do Indonezji. W ładowniach piętrzyły się zardzewiałe metalowe beczki wypełnione wyjątkowo toksycznym herbicydem.
Był jeszcze ktoś INNY. Na placu w Kumbolalandii. W restauracjach. W rybach i w powietrzu, i beczkach z preparatem chwastobójczym. Na drogach i w domach, w pałacach i w lepiankach.
Nigdzie nie czuł się obco. Wszędzie czuł się jak u siebie i nie było od niego ucieczki. Robił to, co zawsze szło mu najlepiej i to, co robił, było tym, czym był on sam.
Nie czekał. Działał.
ROZDZIAŁ IV
Pani Harriet Dowling wróciła do domu z niemowlęciem. Uległa argumentom siostry Faith Prolix brzmiącym o wiele bardziej przekonująco niż sugestie siostry Mary i po konsultacji telefonicznej z mężem postanowiła dać dziecku imię Warlock.
Jego ekscelencja attaché kulturalny wrócił tydzień później i ujrzawszy potomka, ogłosił wszem i wobec, że jest on kubek w kubek podobny do wszystkich jego przodków po mieczu. Polecił sekretarce znaleźć stosowną niańkę, najlepiej przez ogłoszenie w „The Lady”.
Crowley widział film „Mary Poppins” w telewizji podczas świąt Bożego Narodzenia (rzecz jasna, przyłożył rękę do wielu produkcji telewizyjnych, ale prawdziwej satysfakcji doznał dopiero w czasie pierwszej edycji teleturnieju „Skojarzenia”), zaś obecnie przemyśliwał, jak spowodować huragan z gradobiciem, który malowniczo rozpędziłby tłumy tłoczące się przed frontowymi drzwiami rezydencji attaché w Regents Park.
Ostatecznie zadowolił się rozwiązaniem w postaci strajku pracowników metra, toteż gdy nadeszła pora, do rezydencji przybyła tylko jedna niania.
Miała na sobie tweedowy kostium i subtelne kolczyki z pereł. W jej wyglądzie było coś, co poufnym półgłosem podpowiadało, że jest profesjonalistką wysokiej klasy. Mówiła półgłosem, jak angielscy kamerdynerzy w operach mydlanych. Tym samym półgłosem przechodzącym w znaczące chrząknięcia i brzemienne pauzy przekazywano informacje, iż osoba będąca przedmiotem rozmowy ma bardzo osobisty stosunek do gadżetów, które reklamuje w tygodnikach dla dorosłych.
Skromne buty na płaskim obcasie skrzypiały, gdy szła żwirową alejką do drzwi. Obok człapało śliniące się, szare psisko z żarłocznym błyskiem w przekrwionych ślepiach, które wściekle strzelały na boki.
Gdy dotarła do drzwi, przez jej twarz przemknął nieznaczny cień złego uśmiechu. Dzwonek zabrzmiał posępnie.
Otworzył jej kamerdyner z tak zwanej starej szkoły15.
– Na imię mi Ashtoreth. Jestem opiekunką do dziecka. A to jest Korsarz – powiedziała, wskazując na psisko, które zmierzyło kamerdynera fachowym wzrokiem i najwyraźniej rozważało, gdzie zakopać jego ogryzione kości.
Zostawiła psa w ogrodzie i po błyskotliwej rozmowie wstępnej, satysfakcjonującej obie strony, pani Dowling zaprowadziła ją do nowego podopiecznego.
– Jaki on śliczny – powiedziała niania z wymuszonym, antypatycznym uśmiechem. – Tylko popatrzeć, jak zechce mieć rowerek na trzech kołach.
Dziwnym zbiegiem okoliczności jeszcze tego samego dnia na służbę został przyjęty kolejny pracownik. Był ogrodnikiem i wkrótce okazał się zdumiewająco biegły w swoim fachu. Jakoś nikogo nie dziwiło, ba, nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, że nigdy nie widziano w jego rękach grabi czy sekatora. Nikt nie widział, żeby odganiał stada nieproszonych ptasich gości, które kłębiły się wokół niego. Widziano go jedynie siedzącego w cieniu drzew, a klomby, trawniki i ogród wciąż były wypielęgnowane i pełne kwiatów.
Kiedy Warlock zaczął pewnie poruszać się na dwóch nogach i kiedy niania miała wolne popołudnie, często odwiedzał ogrodnika.
– Widzisz, to jest braciszek ślimaczek. A tutaj to siostrzyczka owocówka jabłkóweczka. O, jest i turkucik podjadeczek. Pamiętaj, dziecino, byś na wszystkich drogach życia swego kochał i szanował wszystkie żywe stworzenia – mawiał ogrodnik.
– A niania mówi, że fsystko co zyje beńdzie tylko dywanem pod moje nózki, panie Flancisku – odpowiedział malec, gładząc czule braciszka ślimaczka i wycierając rączki w kombinezonik ∫ la Żaba Kermit.
– Nie słuchaj tej kobiety – mówił wówczas Franciszek – słuchaj mnie.
Wieczorem niania Ashtoreth śpiewała Warlockowi kołysankę:
Na Warlocka ze dna piekieł
oczko taty mruga
baje, baje się bajeczka
nie krótka, nie długa.
Opowiadała także bajeczkę:
Było sobie świnek pięć
Pierwsza do piekła ma chęć.
Druga i trzecia mięska podjeść chciała
Czwarta dziewicę, choć była zjełczała.
A piąta, by zginął jej zięć.
– A blat Flancisek mówi, ze mam być dobly, zyć cnot… not… liwie, kochać fsystkie zwiezontka.
– Nie słuchaj tego mężczyzny, kochanie – odpowiadała niezmiennie niania i kładąc malca do łóżeczka, dodawała: – Słuchaj mnie.
I tak to szło.
Układ sprawdzał się znakomicie. Nieustanny remis. Niania, co prawda, sprawiła chłopcu dziecinny rowerek na trzech kółkach, ale nijak nie zdołała go nakłonić, by jeździł po domu. Poza tym Warlock bał się Korsarza.
Gdzieś daleko Crowley regularnie spotykał
15
Wieczorowe studium dla kamerdynerów, zaufanych pokojowców i majordomusów na Tottenham Court Road prowadzone przez aktora obsadzanego na scenie i na srebrnym ekranie od lat dwudziestych do dziś wyłącznie w wyżej wymienionych rolach.