Winny jest zawsze mąż. Michele Campbell
w Riverside.
Dawniej Riverside stanowiło przemysłowe przedmieścia Belle River, pełne magazynów i fabryk, które obecnie przerabiano na lofty i restauracje. Były to jednak żałosne próby nadania miastu jakiegoś stylu.
– Nie jem cukru – oznajmiła Kate.
– Przywiozłam też wino. Nie powiesz mi chyba, że nie pijesz.
Jenny uniosła butelkę, przykuwając uwagę Kate. Cholera, najchętniej napiłaby się zmrożonej wódki, ale ostatecznie chardonnay też może być.
– Aubrey też przyjdzie? – spytała. Nie zniosłaby Jenny bez Aubrey.
– Oczywiście. Za chwilę tu będzie.
– W porządku, ale zrób coś dla mnie. Nie udawaj, że to jakaś impreza i że cieszysz się na mój widok, dobrze? – poprosiła Kate.
– Staram się, jak mogę, Kate. Mogłabyś przynajmniej trochę pomóc.
„Nic się nie zmieniło”, pomyślała Kate. Przyjaciółka wciąż była tą samą pedantyczną panią przemądrzalską co w młodości, tyle że teraz miała większe możliwości i odnosiła sukcesy, co tylko pogarszało sytuację. Była burmistrzem swojej zabitej dechami mieściny i maczała palce we wszystkim, co się tu działo. Firma budowlana jej męża wygrywała wszystkie przetargi w Carlisle. „Jak to możliwe?”, można by zapytać. Gdyby Kate chciała, mogłaby wyjawić kilka sekretów, od których włosy jeżyły się na głowie. Większość z nich miała związek z wpływami ojca Kate, a jednak przyjaciółka zachowywała się, jakby to właśnie Kate była niemoralna. Jenny i Aubrey na pewno wiedziały, co sądzi o nich i o tym miejscu. Czy nie zauważyły, że nigdy ich nie odwiedza? Że widują się bardzo rzadko i tylko wtedy, gdy to one dwie przyjeżdżają do Nowego Jorku i nalegają na spotkanie? Zresztą Kate w ciągu ostatnich dziesięciu lat i tak prawie nie bywała w Nowym Jorku. Cóż, niestety czasy, kiedy jeździła, dokąd chciała, skończyły się pewnie już na dobre, a teraz znów utknęła z nimi dwiema w tym gównianym mieście.
Wyłączyła silnik i sięgnęła do tyłu po sandały. Jenny zaparkowała tuż przed nią. Na tylnej szybie miała te wkurzające naklejki – całą komiksową rodzinkę: mamusię, tatusia, dwóch chłopców ze sprzętem sportowym i psa do kompletu. „Dobijcie mnie”, pomyślała Kate, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu, patrząc, jak Jenny zmaga się z bagażami, wyjmuje pudła i butelki, a w końcu w strugach deszczu sięga jeszcze na tylne siedzenie po pęk balonów wypełnionych helem. Trzeba przyznać, że Jenny zawsze miała plan. Potrafiła zmusić świat, by spełniał jej oczekiwania, podczas gdy Kate wciąż napotykała kolejne rozczarowania, a Aubrey – bądźmy szczerzy – nigdy nie ośmieliła się nawet mieć oczekiwań.
Kate wysiadła i ruszyła pomóc koleżance przy pakunkach. Razem pobiegły na zadaszony ganek. Kiedy tam dotarły, były już zupełnie przemoczone, choć Jenny niespecjalnie to zaszkodziło. Miała gładko zaczesaną fryzurę w biznesowym stylu, która okalała jej twarz i nadawała wygląd kogoś, kto zawsze ma wszystko pod kontrolą. I oczywiście tak było. Kate nazywała ją w myślach Wielką Manipulantką. Kiedy nie miała ochoty brać odpowiedzialności za swoje życie – czyli ostatnio w zasadzie przez większość czasu – najbardziej lubiła obwiniać o wszystko Jenny i swojego ojca. I jeszcze wiecznie narzekającego męża, przy którym wręcz się dusiła; jego również nie mogła znieść. Miała ochotę zrobić coś szalonego, żeby tylko dać im nauczkę i raz na zawsze się ich pozbyć.
– Wspaniała lokalizacja – powiedziała Jenny radośnie, gdy Kate szukała kluczy.
– Jesteś agentką nieruchomości czy jak? Mieszkamy tu tylko dlatego, że Keniston jest właścicielem budynku. Będę teraz żyła w jego slumsach. Ostrzegam, śmierdzi tu kocimi sikami.
Otworzyła drzwi i weszły do holu. W środku było ciemno, ale Kate zauważyła, że Jenny marszczy nos.
– A myślałaś, że przesadzam – powiedziała Kate.
Pstryknęła włącznikiem i rozbłysły światła. Hol zastawiony był pudłami. Nad nimi majaczyły ciemne ściany. Przysadzisty, ciemny i pozbawiony wdzięku dom był żałosną mieszanką stylów – dało się zauważyć wpływy wiktoriańskie, zamiłowanie do sztuki oraz rękodzieła.
– Tędy – rzekła Kate.
Na kuchennym stole piętrzyły się kolejne pudła. Kate zaczęła przenosić je na podłogę, grzebiąc w nich w poszukiwaniu korkociągu.
– Możesz to położyć na blacie. Zaraz znajdę kieliszki – powiedziała.
Z holu rozległo się wołanie Aubrey.
– Tutaj – krzyknęła Kate.
Aubrey wsunęła się do środka, niosąc naczynie z zapiekanką i zawieszone na nadgarstku zielone torby z kooperatywy spożywczej. Z nich trzech czas najbardziej przysłużył się właśnie jej. (Kate i Jenny zawsze były piękne, więc to Aubrey zmieniła się najbardziej). Smukła figura, mocno zarysowane kości policzkowe, wyraziste niebieskie oczy bez makijażu – mogłaby pozować do zdjęć na okładkę magazynu o jodze. Kate przypuszczała, że ten nowo odnaleziony spokój ducha Aubrey mógł być równie dobrze efektem buteleczki pigułek, a nie jogińskich zaśpiewów, ale skoro działało…
– Cho no tu – odezwała się Aubrey, układając swoje dary na blacie i wyciągając ręce do Kate. – Tak się cieszę, że cię widzę. Witaj w domu.
Uściskały się, a Kate poczuła napływające do oczu łzy. Jakby Belle River mogło kiedykolwiek być jej domem. Jakby koleżanki były szczere i naprawdę cieszyły się na jej widok. Jakby rzeczywiście wszystko było takie, jak wygląda z boku. Tęskniła za czasami, kiedy były młode i przepadały za sobą, jak przystało na najlepsze przyjaciółki. Wszystko szło nie tak, od kiedy to straciły. A raczej wszystko szło nie tak od tamtego wieczoru, gdy straciły nie tylko niewinność, ale coś znacznie cenniejszego.
Wyswobodziła się z objęć Aubrey i zajęła się otwieraniem wina.
– Alkohol po południu – skomentowała Aubrey, zerkając na Jenny. Ona też wzięła się za wydawanie wyroków? Kiedyś tylko Jenny krzywo patrzyła na Kate.
– Gdzieś na świecie jest siedemnasta – mruknęła Kate, rumieniąc się. Naprawdę miałaby pozwolić, żeby te dwie frajerki zepsuły jej humor?
– Dla mnie tylko kropelkę, muszę odebrać dzieciaki – oznajmiła Jenny.
– Dla mnie też – rzekła Aubrey.
Kate nalała im obu odrobinę, swoją lampkę zaś ostentacyjnie napełniła po brzegi. Jeżeli wypicie całej butelki miałoby jej pomóc przetrwać tę rozmowę, to, do cholery, wyżłopie wszystko, a one jej nie powstrzymają.
– No dobrze – zaczęła Jenny. – Chciałyśmy porozmawiać o tym, jak możemy najlepiej pomóc ci się tu zadomowić.
– Dziękuję, ale nie potrzebuję pomocy.
– Potrzebujesz, wierz mi – oświadczyła Jenny. – To miasto ma dobrą pamięć. Ludzie pamiętają, co się stało, i ciągle ich to obchodzi.
– Wiedziałam, że mi to wypomnisz, ale nie sądziłam, że będziesz miała czelność zrobić to od razu, gdy tylko przestąpię próg.
– Próbuję ci pomóc. To wszystko – powiedziała Jenny.
– Nie słyszałaś, co powiedziałam? Nie chcę twojej pomocy.
Jenny westchnęła i ponownie spojrzała na Aubrey. No oczywiście, dogadały się między sobą. Życie Kate legło w gruzach, a tymczasem one zachowywały się, jakby same były ofiarami.
– Kate –