Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz. Filip Springer
się niewinnie. Od przezwisk, którymi dzieci obrzucają się w szkole. Nic wielkiego, dzieci to dzieci, potrafią być okrutne. Nie są to jednak zwyczajne przezwiska. Dzieci przyniosły je z domów. Ci, co czytali, wiedzą.
Potem ktoś wybija komuś szybę w oknie. W nocy, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Jest tylko potłuczone szkło i kamień na podłodze w jadalni. Może jakiś pies ujada w od-dali. Dlaczego kamień? Dlaczego to okno? Ci, co czytali, wiedzą.
Później płonie stodoła Jensenów. Z dymem idzie zapas siana na zimę, trochę sprzętów, rower. Na szczęście ogień nie przenosi się na sąsiednie zabudowania. W tej części miasta budynki stoją blisko siebie, to właściwie cud. Strażacy mówią o zwarciu w instalacji elektrycznej, że to przypadek, zdarza się. Ale ci, co czytali, wiedzą.
I jeszcze to gadanie. W sklepach, pod kościołem, na ulicy. Po śmierci piekarza Nørgaarda ktoś przychodzi do pastora Kroga i mówi, żeby nie chować go na cmentarzu, bo to sodomita i zboczeniec, niejedno ma na sumieniu. A jeśli już, to pod murem. Pastor pyta, skąd te plotki. Znał zmarłego od dziecka, chodzili razem do szkoły, razem przystępowali do konfirmacji, Nørgaard całe życie ciężko pracował, był przykładnym obywatelem i parafianinem.
– Ci, co czytali, wiedzą. – Słyszy w odpowiedzi.
Chowa starego Nørgaarda zgodnie z ceremoniałem, ale w nocy ktoś bezcześci nagrobek. Coś takiego nigdy wcześniej się w Nykøbing nie zdarzyło.
Kamienie, słowa, ogień, szepty, spojrzenia, gesty. Niewiele, to nie nawał. Ale jest ich dokładnie tyle, ile trzeba, żeby cień stał się mrokiem.
Któregoś dnia starszy syn Vindów, Kjeld, zostaje pobity w drodze ze szkoły do domu. Sprawa jest poważna, chłopak stracił dwa zęby, ma połamane palce prawej dłoni i potłuczonych kilka żeber. Kto wie, co by się stało, gdyby sprawców nie przegonił listonosz.
Vindowie są przerażeni. Nie wiedzą, kto to zrobił, agresorzy byli zamaskowani i szybko uciekli. Nie mniej zagadkowa jest przyczyna pobicia. Kjeld mówi, że jeden z napastników nazwał go synem złodzieja. A przecież Olaf Vind to uczciwy człowiek, pracuje w fabryce. Vindowie nie klepią biedy, ale też nie jest im łatwo. Wszystkie dzieci zarabiają, roznosząc gazety albo biegając na posyłki.
– My złodziejami? – skarży się Olaf sąsiadowi, Nielsowi Mikkelsenowi, dyrektorowi biblioteki.
Dyrektor szczerze Vindom współczuje. Wie, co znaczy niesprawiedliwe oskarżenie w tak małej społeczności jak ta.
– Skąd w ludziach taka podłość? – zastanawia się poruszony. Nie może tego pojąć.
– Ci, co czytali, wiedzą – rzuca pani Mikkelsen.
Niels nie rozumie.
– Ci, co czytali? Co czytali? O co chodzi?
Może od żony, może od którejś ze swoich pracownic dyrektor dowiaduje się o oprawionej w bordowe płótno książce, która w jego bibliotece cieszy się szczególnym powodzeniem. Mikkelsen zna ten tytuł, dwa lata temu mówiło o nim całe miasto, myślał jednak, że sprawa już dawno ucichła. Robotnicze Nykøbing nie zwykło się przesadnie ekscytować książkami. Ta konkretna, dowiaduje się dyrektor, jest jednak inna niż wszystkie. Ustawiają się po nią kolejki.
Każe sobie przynieść ten wyjątkowy egzemplarz. Dzień później ma go na biurku. Książka jest mocno zaczytana, ale na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym poza stopniem zużycia. Dopiero po chwili dyrektor odkrywa zapiski na tylnej wyklejce. Ich odcyfrowanie nie nastręcza mu większych trudności. Notatki sporządzono czterema różnymi charakterami pisma. Najwięcej pochodzi od osoby, która używała jasnoniebieskiego atramentu (a może po prostu takiego, który najszybciej spłowiał). Kolejne dopisywano po bokach albo tam, gdzie było miejsce.
Dyrektor jeszcze raz przebiega wzrokiem po stłoczonych słowach. W oczy rzucają mu się poszczególne nazwiska. Himmelsby, Adamsen, Nørgaard, Jensen, Vind, Arnakke, Mikkel-sen, Nielsen…
Zatrzaskuje okładkę, otwiera szufladę i z hukiem wrzuca do niej książkę.
_ Mosty
Saltholm – największa wyspa w cieśninie Sund. Ma 15,9 kilometra kwadratowego, mieszkają na niej dwie osoby. Jej najwyż-szy punkt to pagórek Harehøj (3 m n.p.m.).
Jako pierwsi zasiedlili ją na początku XVI wieku Holendrzy. Potem przeszła w ręce duńskich chłopów z Amager. W czasie epidemii dżumy w 1709 roku stanowiła miejsce czterdziesto-dniowej kwarantanny dla wszystkich przybywających do Kopenhagi. Wiele z tych osób zmarło i zostało pogrzebanych na wyspie.
Południowa i wschodnia część Saltholmu to ścisły rezerwat ptaków. Przez większość roku wkraczanie na jego teren jest surowo zabronione. Na północy znajduje się niewielki port i kilka zabudowań z czasów, gdy na wyspie mieszkało więcej ludzi (w szczytowym okresie, czyli w roku 1916, było to aż 298 osób) – w tym dawny budynek szkoły oraz wieża obserwacyjna dla ornitologów. Obecnie na Saltholmie działa gospodarstwo zajmujące się subsydiowaną przez państwo hodowlą bydła. W sezonie wypasa się tu do tysiąca krów. Ich obecność pomaga utrzymać równowagę wrażliwego ekosystemu.
W latach czterdziestych pojawił się pomysł, by na wyspie zbudować lotnisko obsługujące Kopenhagę. Gdy ta idea upadła, zaczęto rozważać postawienie na Saltholmie fragmentu mostu, który miał połączyć Danię ze Szwecją. Pierwsze plany budowy takiej przeprawy sięgają lat trzydziestych, wtedy jednak rozważano zlokalizowanie jej na północ od Kopenhagi, w najwęższym miejscu Sundu, czyli między duńskim Helsingørem a szwedzkim Helsingborgiem. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wrócono do poprzedniego pomysłu.
Ostatecznie Øresundsbroen (2000), który połączył Kopenhagę i Malmö, stanął nieco na południe od Saltholmu. To najdłuższy na świecie most między dwoma państwami (7845 metrów). Stanowi jedną z trzech konstrukcji składających się na blisko szesnastokilometrową przeprawę. Pozostałe to tunel Drogden (3510 metrów) i sztuczna wyspa Peberholm (4050 metrów). Budowa trwała pięć lat.
To właśnie Øresundsbroen odgrywa kluczową rolę w słynnym serialu Most nad Sundem.
(Patrick, właściciel Zodiaka, którym płyniemy na Saltholm: Rzadko tu bywam. W tym roku po raz pierwszy. W ubiegłym bywałem częściej, bo konserwowaliśmy pompy do pojenia bydła. Na Saltholmie krowy są ważniejsze niż ludzie.
Nie myśl sobie, że tu zawsze jest tak cicho. Zresztą poczekaj… o, słyszysz? Dziś chmury są nisko, więc ich nie widać, ale nad wyspą przebiega ścieżka podejścia do lądowania na Kastrup. Samolot za samolotem, ja bym tu zwariował.
Chodź, pójdziemy na Harehøj, wzgórze zajęcy. Pełno ich tutaj, sam zobacz. Ale nie żyją zbyt długo. Pula genów jest bardzo ograniczona, rozmnażają się tylko między sobą i przez to są słabsze. Umierają na choroby genetyczne i przez pasożyty. Poza tym jesienią i zimą sztormy wdzierają się daleko w głąb wyspy. Saltholm przypomina wtedy raczej archipelag malutkich wysepek, zające nie mają gdzie się skryć. Skrawków lądu, na których byłyby bezpieczne i miały co jeść, jest naprawdę niewiele. Tłoczą się tam, gdzie mogą, trzymają się razem, ogrzewają nawzajem, ale sam rozumiesz, wkrótce w oczy zagląda im głód. Z tego wszystkiego korzystają orły i mewy, których są tu całe chmary. Przylatują i je wydziobują. Traktują to miejsce jak bufet, obżerają się jak szalone.
Wyobraź sobie, zające siedzą na tych spłachetkach ziemi i mogą tylko liczyć, że do wiosny nie zostaną zjedzone).
_ Ole
– Nie,