Zapach śmierci. Simon Beckett
dręczyć złe przeczucia.
– Streszczaj się – powiedziała mi Parekh. – Nie lubię czekać.
Szedłem oświetlonymi punktowo korytarzami, które nagle wydały mi się dłuższe niż zwykle. Kiedy wyszedłem ze szpitala, w którym panowała wieczna noc, zaskoczył mnie jasny blask słońca na zewnątrz. Mrugając, rozejrzałem się za Ward. Stała przy jednej z przyczep pogrążona w rozmowie z kierownikiem zespołu zabezpieczenia miejsca zbrodni. Idąc w ich stronę, zauważyłem kilka szarych furgonetek zaparkowanych u podnóża schodów. Na boku każdego z tych lśniących nowością pojazdów widniało dyskretne logo przedstawiające stylizowaną podwójną helisę cząsteczki DNA i nazwę BioGen. Pod spodem, mniejszymi literami, dopisano „Usługi biologiczno-kryminalistyczne”.
– Doktor Hunter?
Zbliżał się do mnie mężczyzna w eleganckim granatowym garniturze i pod krawatem. Wyglądał jakoś znajomo, po chwili przypomniałem sobie, że widziałem go w Świętym Judzie razem z jego świtą tamtego wieczoru, kiedy Conrad spadł ze strychu. Tym razem nie miał już takiej ponurej miny, wyglądał bardzo dobrze i zdrowo jak na mężczyznę pod pięćdziesiątkę, swobodny krok i pewność siebie świadczyły o zamiłowaniu do sportu. Jasne włosy miał nienagannie przystrzyżone, a idealnie ogolona twarz sprawiała wrażenie wyrzeźbionej dłutem. Unosiła się wokół niego woń wody kolońskiej – nie zbyt intensywna, ale dość ostra.
– Jeszcze nie mieliśmy przyjemności, ale wiele o panu słyszałem. Podkomendant Ainsley – przedstawił się, wyciągając dłoń na powitanie.
Miał bardzo mocny uścisk dłoni, któremu niewiele brakowało do demonstracji siły. Zacząłem się zastanawiać, co sprowadzało taką śmietankę organów ścigania do Świętego Judy. W strukturach policji londyńskiej, unikatowych dla tej formacji, ranga podkomendanta wypada między nadinspektorem a zastępcą asystenta komendanta. To oznaczało, że przewyższa nadkomisarz Ward o dobre kilka stopni. Śledztwo przyciągnęło uwagę najgrubszych ryb stołecznej policji.
– Chciałem osobiście podziękować panu za udzielenie pomocy profesorowi Conradowi – powiedział z raźnym, profesjonalnym uśmiechem. Zęby miał białe i proste, a oczy niepokojąco błękitne. – Niewesoła sytuacja, a mogło się skończyć tragicznie. Świetna robota.
Z lekką konsternacją pokiwałem głową. Nieczęsto zdarzało mi się przyjmować podziękowania od najwyższych rangą oficerów.
– Jak on się miewa?
– Nie najgorzej – odparł wymijająco, co kazało mi się zastanowić, czy rzeczywiście zna odpowiedź. Kątem oka zauważyłem, jak Ward patrzy na nas i pośpiesznie ucina rozmowę z kierownikiem zespołu zabezpieczenia. – Spodziewałem się zastać pana raczej w prosektorium niż tutaj. Na kiedy wyznaczono termin sekcji zwłok znalezionych na strychu?
– Dopiero na jutro rano. – Już miałem dodać, że zostały jeszcze dwa ciała, przy których muszę pomóc, ale jakiś instynkt mnie powstrzymał.
– Cieszę się, że mieliśmy okazję się poznać. Mam też nadzieję, że rozumie pan, dlaczego zdecydowaliśmy się na współpracę z prywatną firmą świadczącą usługi kryminalistyczne – dodał, zerkając na furgonetki. – BioGen cieszy się nieskazitelną reputacją, pracują dla nich tylko najwybitniejsi specjaliści.
Zanim zdążyłem wymyślić jakąś odpowiedź, dobiła do nas zdyszana Ward. Zauważyłem, że poczerwieniała, kiedy usłyszała słowa przełożonego.
– O, Sharon. Właśnie mówiłem doktorowi Hunterowi, że jesteśmy bardzo wdzięczni za jego wkład. – Ainsley zwrócił się znowu do mnie. Uświadomiłem sobie, że to nie tylko kolor jego oczu wytrącał mnie z równowagi. Kiedy nie mrugał, powieki odsłaniały calutkie tęczówki, które do złudzenia przypominały jaskrawoniebieskie kulki do gry. Dawało to efekt lekko maniakalnego spojrzenia lalki. – Może pan też powinien rozważyć przejście do sektora prywatnego. Jestem przekonany, że na kogoś z pańskim doświadczeniem czeka wiele wakatów.
– Przemyślę to – powiedziałem, zerkając na Ward.
– Doskonale. Sharon zapewne może załatwić panu spotkanie z prezesem BioGen?
Uniesionymi brwiami podkreślił pytającą intonację. Ward zachowała wyćwiczony neutralny wyraz twarzy.
– Tak jest.
– Wspaniale. Miło było pana poznać, panie doktorze. Czekam niecierpliwie na pański raport. Będę się osobiście zajmował tą sprawą. Oczywiście jako drugie skrzypce – dorzucił, kłaniając się lekko Ward.
Na pożegnanie znowu uścisnął mi rękę. Patrzyłem, jak energicznym krokiem przecina parking, zmierzając ku szarym furgonetkom.
– Właśnie miałam panu powiedzieć – wtrąciła szybko Ward, gdy tylko Ainsley znalazł się poza zasięgiem słuchu.
– Ściągnęliście prywatne laboratorium kryminalistyczne? – Dopiero zaczynało to do mnie docierać. Nic dziwnego, że Whelan próbował się mnie pozbyć.
– Tylko do tych ciał w zamurowanej sali. Nie zwalniamy pana, nadal będzie pan pracował przy pierwotnym śledztwie. Dopóki jednak nie ustalimy, czy jest jakiś związek między kobietą ze strychu a tymi nowymi ofiarami, równie dobrze możemy traktować to jako osobne sprawy.
– A co, jeśli okażą się powiązane? – zapytałem, patrząc na furgonetki z logo BioGen.
– Wtedy będziemy się o to martwić. – Westchnęła. – Powiem szczerze: to nie był mój pomysł. Decyzja zapadła gdzieś na górze, ale wcale nie odmawiam racji moim przełożonym. Sprawa dosłownie powiększyła się trzykrotnie, a potencjalnym miejscem zbrodni może być cały szpital. Poza tym po wypadku Conrada zapanowała nerwowa atmosfera. Zatrudnienie firmy, która zajmie się wszystkimi badaniami laboratoryjnymi, a do tego zapewni nam wsparcie techniczne i kryminalistyczne, to dla nas jeden problem mniej.
Zaczynałem rozumieć, dlaczego w szpitalu zjawił się podkomendant Ainsley. Pierwsza sprawa Ward jako prowadzącej śledztwo wyglądała z początku na rutynową, ale teraz okazała się czymś znacznie poważniejszym. Z jednej strony nic dziwnego, że zwierzchnicy się zaniepokoili, ale z drugiej – wysoki rangą oficer sterczący policjantce nad głową raczej nie zwiększy jej pewności siebie. Ani nie pomoże złagodzić presji.
– Nigdy nie słyszałem o tym BioGen – rzuciłem. Nie byłem zadowolony, ale wiedziałem, że kłótnie nie mają sensu.
– Ale oni słyszeli o panu. Strasznie pana wychwalali, chociaż wcale się nie cieszyli, że pan zostaje. – Uśmiechnęła się cierpko. – Uznałam jednak, że nie mogą tak całkiem nam dyktować warunków.
– Dziękuję – powiedziałem szczerze. Łatwiej byłoby jej się zgodzić na współpracę wyłącznie z prywatną firmą, zwłaszcza jeśli z góry szły naciski. Nagle entuzjastyczne namowy Ainsleya na przejście do sektora prywatnego wydały mi się nieprzypadkowe.
Ward wzruszyła ramionami.
– Oni są dla mnie niewiadomą, a z panem już pracowałam. Tylko proszę tego nie schrzanić.
Nie brzmiało to jak żart, przynajmniej nie do końca.
– Kto jest u nich antropologiem?
– Daniel Mears. Ma bardzo dobre opinie. Wszyscy twierdzą, że to perfekcjonista. Zna go pan?
Pokręciłem głową: pierwsze słyszałem.
– A skąd on jest?
– Tego nie wiem, ale może go pan sam zapytać. – Kiwnęła głową w stronę furgonetek BioGen. – Tam jest.
Ku schodom szpitala zbliżali się młody technik i jakiś starszy mężczyzna, ubrani w kombinezony w tym samym odcieniu szarości co furgonetki, z logo BioGen na piersi. Ściągnęli kaptury z