Zapach śmierci. Simon Beckett
mi, ale musimy przede wszystkim zabezpieczyć sufit przed zawaleniem.
– Nie zamierzam się bujać na żyrandolu, chcę się tylko dokładniej rozejrzeć – zripostowała patolożka.
– I będzie pani mogła to zrobić. Jak tylko wszystko tu rozstawimy.
Parekh cmoknęła z irytacją, ale już nie oponowała. Założyła okulary w szylkretowych oprawkach, odbijało się w nich światło latarek, którymi oświetlaliśmy znalezione ciała.
W przeciwieństwie do szczątków ciężarnej kobiety te nie uległy mumifikacji. W ukrytej sali było znacznie chłodniej niż na strychu, brakowało tu zarówno palącego żaru, jak i przepływu powietrza. Chociaż obwisła skóra zaczęła wysychać, rozkład tych dwóch ciał postępował nieprzerwanie, przez wzdęcie i gnicie, aż do obecnego stanu. Jedyną cechą wspólną ze zwłokami z poddasza był fakt, że podobnie jak mumifikacja, i ten proces zakończył się już jakiś czas temu.
Była też inna znacząca różnica. Przyświecając sobie latarką, sprawdziłem ciała i podłogę pod łóżkami na okoliczność pustych powłoczek po poczwarkach. Żadnych nie znalazłem. Na ciałach też nie było widać śladów konsumpcji przez plujki. Wystarczyłaby jedna mucha: z jajek wyklułyby się larwy, które żywiłyby się i przepoczwarzyły, a potem ten cykl by się powtarzał, aż plujki pożarłyby wszystkie dostępne tkanki miękkie.
Skoro do tego nie doszło, to musiało znaczyć, że pokój był szczelnie zamknięty.
Przeniosłem snop światła na najbliższe ciało. Dłonie skurczyły się do czegoś w rodzaju szponów, pożółkłe paznokcie wykrzywiły w pazury drapieżnego zwierzęcia. Mankiety bluzy podjechały w górę, odsłaniając to, co zostało z przedramion: skórę wiszącą na kościach i ścięgnach. Skóra miała nasyconą barwę karmelu, ale ciemnienie było jednym z typowych elementów procesu rozkładu, bez związku z naturalnym odcieniem karnacji.
– Raczej nie ma szans na identyfikację po odciskach – stwierdził Whelan, oświetlając dłonie ofiar. Luźna skóra wisiała jak zbyt duże rękawiczki, zesztywniała w miejscach wysuszonych na powietrzu.
Mylił się, ale jeszcze będzie czas go poprawić. Teraz zainteresowało mnie to, jak gumowe paski powrzynały się w ręce ofiar. Skóra skurczyła się i odsunęła od ran jak podciągnięte rękawy. Obie ofiary miały na sobie dżinsy, a w miejscach, gdzie paski krępowały nogi, materiał był wystrzępiony i pokryty plamami zaschniętej krwi.
– To co my tu mamy? – zapytał Whelan ściszonym głosem. Atmosfera miejsca skłaniała do mówienia szeptem. – Jakieś tortury?
Parekh mruknęła z namysłem, oświetlając unieruchomione ręce najpierw jednego ciała, a potem drugiego.
– Być może. Ale nie widzę żadnych ran poza urazami od tych pasków.
– Pewnie sami się tak urządzili, biedni, próbowali się uwolnić – stwierdził Whelan.
– Możliwe, ale to nie są tylko otarcia naskórka – zauważyłem. – Trudno jednoznacznie stwierdzić z uwagi na stan skóry, ale wygląda na to, że krawędzie pasków werżnęły się w mięśnie pod skórą. To musiał być ból nie do zniesienia. Żeby wyrządzić sobie taką krzywdę, musieli być naprawdę zdesperowani. Jak usidlone zwierzę, które próbuje sobie odgryźć własną łapę.
Pokręcił głową.
– Dziwi się im pan?
– Nie o to chodzi, ale nie ma żadnych śladów tortur. Przynajmniej fizycznych – powiedziała Parekh, przyglądając się leżącemu bliżej ciału. – Żadnego wyrywania zębów czy paznokci, na pierwszy rzut oka nie widać przyczyny zgonu. Na tym etapie nie mogę oczywiście wykluczyć na przykład uduszenia. Ale skoro jedyne widoczne urazy wyglądają na samookaleczenie, to każe mi podejrzewać, że w chwili zamurowania sali ofiary mogły być żywe i przytomne.
– Chryste. – Whelan był wyraźnie wstrząśnięty. – Jak długo?
Parekh wzruszyła ramionami.
– To zależy. Jeśli umarli z głodu czy pragnienia, mogło to potrwać wiele dni. Na razie nie sposób tego stwierdzić, ale na pewno nie poszło to szybko.
– Mogli się udusić?
– Jeśli pokój był hermetycznie zamknięty, to owszem, tak sądzę.
– Raczej nie był – wtrąciłem się. Też się nad tym zastanawiałem z powodu braku plujek. Muchy potrafią się przecisnąć przez najmniejszą szczelinkę. Jednak w przypadku hermetycznego zamknięcia potwornie by tu cuchnęło, ponieważ gazy wydzielane w procesie rozkładu zostałyby uwięzione w czterech ścianach.
Przesunąłem strumieniem światła po ścianach i suficie.
– Spójrzcie tutaj.
W jednym z kątów, nisko przy podłodze, tkwiła w ścianie kratka szybu wentylacyjnego albo ogrzewania. Podszedłem bliżej i poświeciłem latarką do środka. Od wewnętrznej strony przymocowano siateczkę o drobnych oczkach, widać było spiętrzony za nią ciemny kłąb. W świetle latarki połyskiwały opalizujące punkciki.
– Pełno zdechłych much – powiedziałem, podnosząc się z podłogi. – Owady się nie zmieściły, ale powietrza powinno być dość dla dwóch osób.
– Czyli się nie udusili – powiedział Whelan. – Sam nie wiem, czy to dobrze czy źle.
Też nie wiedziałem. Uduszenie przebiegłoby względnie szybko, niedotlenienie postępowałoby stopniowo w miarę zastępowania tlenu przez dwutlenek węgla. Z głodu i pragnienia umiera się dłużej. W chwili włożenia na miejsce ostatniego pustaka unieruchomione i bezradne ofiary pozostałyby w całkowitej ciemności, bez odrobiny nadziei na ratunek czy ucieczkę.
Nic dziwnego, że zdarli sobie skórę prawie do kości, żeby się uwolnić.
Wyszliśmy z Parekh, zostawiając laborantów i techników kryminalistycznych czekających na rozstawienie reflektorów i podparcie sufitu. Patolożka stanęła w wejściu na oddział i ze zmarszczonym czołem patrzyła w stronę tajemniczej sali.
– Strasznie dużo zachodu, żeby ukryć dwa ciała. Zwłaszcza że budynek i tak miał wkrótce zostać zburzony.
– Może osoba, która postawiła tę ścianę, nie wybiegała myślami tak daleko w przyszłość. Albo założyła, że szczątki nie przetrwają rozbiórki – stwierdziłem. Pewnie by nie przetrwały. Nawet kości zostałyby starte na pył, a szanse, że ktoś zauważyłby je wśród ton gruzu, były raczej nikłe.
– Prawda – przyznała Parekh. – Ale po co w ogóle zawracać sobie głowę murowaniem? W tak wielkim gmaszysku na pewno nie brakuje kryjówek. Znacznie łatwiej byłoby zakopać ciała gdzieś na terenie wokół szpitala. Albo schować na strychu jak tamte trzecie zwłoki.
Myślałem dokładnie to samo. Las za budynkiem świetnie nadawał się na cmentarz.
– Może zabójcy się bali, że złapie ich monitoring – zasugerowałem. Kamery były atrapami, ale oni mogli tego nie wiedzieć. – Niewykluczone zresztą, że te dwie ofiary nie mają żadnego związku z kobietą z poddasza.
– Teraz to już się bawisz w adwokata diabła – skarciła mnie z uśmiechem Parekh. – Wszyscy zostali pochowani. Dwie osoby zamurowane, możliwe, że żywcem, a z tego, co rozumiem, kobietę zamknięto na strychu. No i jeszcze to trzecie łóżko, puste. Jak dla mnie to ono też było dla kogoś przeznaczone.
Wróciłem myślami do plam na drewnianych schodach prowadzących na poddasze, do wizji ciężarnej uciekającej na górę przed kimś, kto ją ścigał. Na razie to były jednak czyste spekulacje.
– Panie doktorze.
Obejrzałem się. Whelan od kilku minut rozmawiał z