Kryształowi. Tom 3. Polowanie. Joanna Opiat-Bojarska
– próbował maszerować dziarskim krokiem. Był o ponad głowę wyższy od stróżów prawa. Miał na sobie pomarańczowy T-shirt i niebieskie dżinsy. Krótko przystrzyżone włosy i umięśnione ręce sprawiały, że na pierwszy rzut oka łatwiej było wrzucić go do jednego wora z bandziorami niż studentami prawa.
Wygląd nie świadczył o winie, ale gdy Kardasz zobaczył, jak porusza się zatrzymany, nie miał wątpliwości. Podolski i Mańczak zostali wysłani, by zatrzymać poszukiwanego listem gończym. Do momentu wylegitymowania go mogli być przekonani, że zatrzymali tego, po kogo przyjechali. Stąd większa czujność i bardziej kategoryczne, jeśli wręcz nie brutalne ruchy.
Jackowski dotarł do otwartych drzwi radiowozu, ale najwyraźniej nie zamierzał do niego wsiąść. Zatrzymał się i wyrwał policjantom. Starali się go blokować swoimi ciałami, wpychając do samochodu. Jackowski był jednak znacznie silniejszy. Coś krzyczał, ale film nie zarejestrował dźwięku.
Podolski uniósł rękę i zacisnął ją na szyi zatrzymywanego. Jackowski był dobry. Musiał trenować sztuki walki. Zamiast dawać odpór przeciwnikowi, wykorzystał jego energię i zadziałał z zaskoczenia. Schylił się, a kiedy ręka policjanta zsunęła się z jego szyi, ruszył do przodu. Podolski się zachwiał i został z tyłu. Jedynie Mańczak nadal był przyczepiony do Jackowskiego, kurczowo trzymając go za koszulkę. Podolski odzyskał równowagę i skoczył na pomoc koledze. Rzucili się na Jackowskiego tak gwałtownie, że mężczyzna upadł.
Kardasz zatrzymał film. Powinien zrobić notatkę, dotrzeć do świadków widocznych na filmie i popytać ich. Może któryś był kumplem zatrzymanego i mógł udzielić mu informacji, czy Jackowski brał coś tamtej nocy. Na biurku nie miał jeszcze wyników sekcji zwłok.
Z boku to wszystko wyglądało na nieudolną interwencję policji. Dwóch wykwalifikowanych ludzi kontra jeden – jak się potem okazało – normalny, niekarany cywil. Teoretycznie powinna wystarczyć dźwignia i koniec widowiska.
W praktyce interwencje na ulicy bywały różne. Kardasz dobrze o tym wiedział, bo sam zaczynał w prewencji. Wiedział też, że opanowanie emocji podczas zatrzymania agresywnego osobnika to jedno, a poradzenie sobie z własną frustracją w takiej sytuacji – drugie.
A przecież gdyby wydarzenia potoczyły się tak jak trzeba, to policjanci wydeklamowaliby formułki o zatrzymaniu, a Jackowski grzecznie wsiadłby do auta. Skoro był tak niewinny – przynajmniej według rodziny i mediów – to nie miał się czego obawiać. Wylegitymowałby się, a policjanci wiedzieliby, że to nie jest poszukiwany. Wróciłby do domu, zanim wzeszłoby słońce. I mieliby spokój. I Jackowski, i Podolski, i Mańczak. Każdy poszedłby w swoją stronę. Spokojnie, bez nerwów i niepotrzebnych emocji.
Samochód zostawili na poboczu i szli przed siebie dobre piętnaście minut, zanim dotarli do celu. Nie było łatwo. Musieli przedzierać się między drzewami, zapewne dokładnie tak samo jak uciekający przed czwórką policjantów mężczyzna.
– Mogliśmy wziąć kocyk, prowiant i dupy jakieś fajne – oznajmił Kardasz, gdy się zatrzymali.
To było to miejsce. Dla przygodnego spacerowicza kolejny kawałek lasu, ale Driver, który widział zdjęcia z miejsca zdarzenia, miał pewność. Połamane gałęzie i naruszona ściółka. Przez ten fragment lasu w ostatnich dniach przewinął się tabun ludzi. Zastrzelony, czterech funkcjonariuszy, technicy kryminalistyczni, prokurator, ktoś z wydziału kontroli, a teraz on i Kardasz.
– Tylko jedno ci w głowie.
– Miały być eksperymenty!
– To sobie znajdź sarenkę i eksperymentuj! Ale – Driver zawiesił głos – dopiero po robocie.
Otoczenie rzeczywiście nawało się na działania romantyczno-seksualne. Drzewa zapewniały cień i osłonę przed wścibskimi spojrzeniami, wiatr przyjemnie smagał po twarzach, a odgłosy lasu zachęcały do tego, by położyć się na ziemi i chociaż na chwilę zamknąć oczy.
Driverowi przydałaby się chwila relaksu. Po ostatniej nocy oczy mu się zamykały. Resztki kaca i wspomnienie przyjemnie szybkiego seksu w kamienicy sprawiały, że nie miał dziś ochoty ani na eksperymenty, ani na kobiety. Najchętniej rzuciłby się na koc, patrzył w niebo, a potem zasnął.
– Ale ten twój truposz miał bardziej komfortowe warunki. – Kardasz rozglądał się dookoła. – To tu? – Wskazał na najbardziej naruszony fragment ściółki.
– Komfortowe?
Zastrzelony mężczyzna upadł na ziemię. Według zeznań funkcjonariusze próbowali go reanimować, na miejsce przybiegli ratownicy, potem prokurator, a na koniec paru osiłków, którzy przetransportowali ciało do Zakładu Medycyny Sądowej. Wszyscy zrobili mnóstwo małych kroczków i naruszyli idealny ekosystem.
– No zobacz, jak tu, kurwa, pięknie. Mój zdychał na komisariacie potraktowany paralizatorem.
– Wiesz co, Kardasz? Debil jesteś. Ty już lepiej gadaj o seksie, a nie o śmierci. Co za różnica: umieranie na zielonej trawce czy na betonie?
– Ja bym wolał na trawce. Kocyk, prowiant i gorąca dupa. Albo dwie.
Zza drzew dobiegł charakterystyczny warkot silnika. Driver rozpoznałby ten dźwięk, nawet gdyby konał w szpitalu czy na leśnym runie. Niski, przyjemny warkot, wwiercający się w uszy z ogromną siłą. To musiało być ferrari. Żałował, że nie może go zobaczyć. Znajdowali się kilkaset metrów od drogi, którą z Poznania po pracy uciekali nowobogaccy mieszkający w okolicznych Daszewicach, Kamionkach czy Szczytnikach.
– To nie koncert życzeń czy wakacje. – Driver przypomniał sobie, po co tu przyjechali. – Ty tu zostajesz. Rozumiesz? Stoisz i się nie ruszasz.
– Usiąść mogę? – Kardasz zarechotał.
– Ewentualnie. Ale nie kładziesz się, bo zaraz wyobrazisz sobie dupy i zaczniesz walić konia. A ręce musisz mieć wolne. Idę tam, gdzie stała ta mamuśka. Gdy dotrę na miejsce, zadzwonię do ciebie, a ty strzelisz raz. Powtórzysz to dokładnie po ośmiu minutach. Synchronizujemy zegarki.
Driver zniknął za drzewami, a Kardasz rozłożył się na ziemi. Wyciągnął nogi i ręce, i przez kilka chwil skupiał się na wdychaniu względnie świeżego powietrza. Był mieszczuchem od urodzenia, wychowankiem betonowej dżungli, ale od czasu do czasu lubił wyskoczyć na zieloną trawkę i poudawać, że jest blisko natury.
Tym razem w udawaniu przeszkodził mu telefon, który rozdzwonił się, zagłuszając śpiew ptaków.
– No co jeszcze? – Nie chciało mu się otwierać oczu.
– Halo? Posterunkowy Mańczak z tej strony.
Kardasz aż usiadł z zaskoczenia. Spodziewał się usłyszeć Drivera.
– Mańczak?
– Poznań-Północ.
– A tak. Mieliście dosłać zapis z monitoringu.
– Ja właśnie w tej sprawie.
– Jak mówicie, kurwa, że za godzinę, to róbcie to za godzinę. Teraz to ja już jestem po służbie. Zajrzę jutro – powiedział srogim głosem.
Nie pamiętał, czy śliwę pod okiem miał Podolski, czy Mańczak, ale obaj wyglądali na chuderlaków. Nie wywiązali się z ustaleń, a to była solidna podstawa do okazania niezadowolenia. W końcu był kryształowym i mógł czepiać się wszystkiego, co chciał.
– Tyle że jutro też go nie prześlemy.
– Halo? Halo? Nie dosłyszałem. Jestem za miastem. Mogę gubić zasięg.
– Sprawdziliśmy dysk. Niestety nie mamy ani jednego nagrania z tamtego dnia.