Noah jest bardziej. Simon James Green

Noah jest bardziej - Simon James Green


Скачать книгу
pokiwał głową.

      – Jedzenie się nie liczy. To ludzie są najważniejsi. Pierre? Ubierz się. Spotkamy się na zewnątrz, dobrze?

      – Jasne! – odparł Pierre.

      Harry wciągnął Noaha do kuchni.

      – Nie musisz się martwić Pierre’em.

      – Nie martwię się nim – skłamał Noah.

      Sam fakt, że Harry powiedział, żeby się nim nie martwić, wyraźnie oznaczał, że totalnie musi się martwić. To znaczy, że ta myśl przemknęła przez głowę Harry’ego. O Boże.

      Harry patrzył na niego, jakby czytał mu w myślach. Na wszelki wypadek Noah upewnił się, że myśli o delfinach, grzybach i przebojach ABBY. To go zmyli!

      – No super. To dobrze – powiedział Harry, podchodząc do niego, obejmując go w pasie i kładąc mu dłonie na pośladkach.

      – Tak sobie myślę, że Pierre ma chyba bardzo ładne ciało – powiedział Noah. – Mnóstwo mięśni.

      – Hmm – mruknął Harry w szyję Noaha.

      – Jest dość charyzmatyczny i czarujący…

      – Jasne.

      – Wiesz, co by nie mówić, ma dużo plusów.

      Harry pocałował delikatnie Noaha w bok szyi, aż dreszcze przebiegły mu wzdłuż kręgosłupa.

      – To idę.

      – Okej.

      – Nie rób nic, czego ja bym nie zrobił.

      – Co? Z Evą? Pewnie, że nic nie zrobię – odparł Noah. – Ale wiesz, to samo obowiązuje ciebie, Harry Lawson. Ciebie i Pierre’a.

      – O, tak! – zachichotał Harry. – Proszę! Proszę! Proszę!

      Noah otworzył szeroko oczy.

      – Haz.

      – To do jutra – powiedział Harry, przewracając oczami, a w jego głosie zabrzmiała lekka irytacja, gdy wychodził.

      I co? To było dokładnie to, o co Noahowi chodziło. Teraz Harry się na niego gniewał. Gniewał się, bo Noah trafił w punkt, chociaż Harry temu zaprzeczał.

      To było dziwne. Kiedy byli „tylko przyjaciółmi”, Harry zwykle czytał Noahowi w myślach, co bardzo mu się podobało. Harry wiedział, co Noah chciał zamówić w cukierni, nie musiał go pytać (podpieczona maślana bułeczka i angielska herbata śniadaniowa). Harry wiedział, co Noah chciał robić w sobotni wieczór (grać w Cluedo 3D, jeść chrupki serowe i dyskutować, czy lepszą panną Marple była Joan Hickson, czy Geraldine McEwan). Więc dlaczego Noah teraz nie chciał, żeby Harry znał jego myśli? Jak to jest, że bycie razem, co oznaczało, że jest się bliżej, sprawia, że czuje, jakby oddalili się od siebie?

      Czasami posiadanie czegoś naprawdę fajnego w życiu było gorsze niż brak tego, bo trzeba się było martwić stratą. A utrata czegoś jest gorsza, gdy wiesz, jak cudowne jest tego posiadanie.

      – Jak sytuacja z szopą? – spytał Eric, pojawiając się na progu ze swoim laptopem pod pachą.

      – No więc, wygląda to tak – zaczął Noah – że rodzice sami wyrazili zainteresowanie szopą, żeby przechowywać w niej jakiś zatracony tandem.

      – Kurwa mać – mruknął Eric.

      – Więc mam związane ręce.

      – Tych dwoje gra mi na nerwach. W zeszły weekend, gdy zostałem na noc, słyszałeś ich?

      Noah miał pustkę w oczach.

      – Uch, uch, uch, UCH! OCH! OCH! OCH! TAK! – podsunął Eric w ramach wyjaśnień.

      – Podnosili ciężary?

      – Zamknij się, pacanie. Wyczyść szopę. Dziś. Teraz. – Twarz Erica zmieniła się z przebiegłej w złowrogą. – Ja ogarnę tatę i Lisę.

      Rozdział jedenasty

      Noah gapił się na pusty pokój babci. Czuł, jak ściska mu się serce. Zawsze tu była. Zawsze. Gdzie ona się podziewa?

      Obrócił się, słysząc oddziałową człapiącą po korytarzu, która nie zmieniła kursu ani o milimetr, mimo że wciąż przecinał jej drogę zadomowiony tutaj srebrny dachowiec Tabatha. Była to niezmiernie rzeczowa kobieta, która wydawała się wiecznie spocona i zażarcie praktyczna. Kiedyś Noah słyszał, jak mówiła, że „nigdy się nie maluje”, bo to „deczko głupie”, gdy akurat trzeba ściąć drzewo w ogrodzie.

      – Gdzie babcia? – spytał.

      – Ach! – odparła opiekunka. – Nie słyszałeś.

      Serce Noaha zamarło na chwilę.

      – O czym? – Popatrzył na nią z błaganiem w oczach. – Wszystko z nią dobrze?

      – Tak, w porządku. Ona… – Oddziałowa westchnęła, wytarła pot z czoła i rozpięła górny guzik fartucha. – Założyła… zespół muzyczny.

      Noah uniósł brwi, gdy początkowe akordy Wind of Change Scorpionsów wypełniły budynek.

      Opiekunka przewróciła oczami.

      – Słyszysz? Mają próbę. Wprawdzie nie lubi, kiedy jej się przeszkadza, ale jest w sali Pierwiosnek. Słuchaj, chętnie bym z tobą porozmawiała, ale brakuje nam rąk do pracy. Poza tym bojler siada. – Popatrzyła na Tabathę, która krążyła wokół jej nóg, i dodała: – Za chwilę dam ci jeść! – Obróciła się i poszła. – Ej, Noah?! – krzyknęła tuż przed drzwiami ewakuacyjnymi. – Cieszymy się, kiedy możemy wspierać działania artystyczne naszych mieszkańców, ale może ją namówisz, żeby zmieniła nazwę?

      Zespół muzyczny?, zastanawiał się Noah w drodze do sali, słysząc, jak babcia zaczyna śpiewać do mikrofonu coś zbliżonego do słów piosenki.

      Zatrzymał się na progu. Większość krzeseł odsunięto pod ściany ku wyraźnej irytacji jednej z mieszkanek, która spokojnie robiła na drutach w kącie z taką miną, jakby ssała cytrynę. Babcia stała na środku, z mikrofonem w ręku, ubrana w skórzane spodnie, różową spódniczkę baletnicy, pocieszną srebrzystą tiarę, którą miała od lat, i podarty T-shirt z napisem Never too old to rock. Noah rozpoznał obok niej jej kolegę Dickiego, który siedział na krześle z małym syntezatorem na stoliku, Verę, która podczas drugiej wojny światowej pracowała w Bletchley Park, a teraz stała przed stojakiem na mikrofon z gitarą elektryczną w rękach, oraz nieznaną Noahowi kobietę, która przysiadła niepewnie na stołku przy stole pełnym garnków i przenośną toaletą.

      – Nie, nie, nie! – Babcia przestała śpiewać i upuściła mikrofon. – Vera? To nie ta melodia! – Tupnęła i chwyciła kartkę z nutami ze stojaka Very. – To są nuty do It’s a Long Way to Tipperary!

      – Och – mruknęła Vera. – Pewnie tu leży, od kiedy te cholerne bachory przyszły nam śpiewać…

      – A to kto? – spytała babcia, patrząc na niego. – Jesteś z wytwórni muzycznej?

      – To ja, babciu. Noah.

      – Ej, patrzcie! – zawołała babcia. – To Noah, mój menedżer.

      – Jestem jej wnukiem – poprawił ją.

      Babcia przewróciła oczami.

      – Żartuję, Wiórku. Trochę luzu. To mój zespół. Jak ci się podoba?

      – Jest super – odparł Noah.

      – Dickie na klawiszach, Vera na gitarze, a to jest Babs, perkusja. No, będzie perkusja,


Скачать книгу