Wieczny odpoczynek. Aleksandra Marinina

Wieczny odpoczynek - Aleksandra Marinina


Скачать книгу
bronić. Przyznaję się do winy. Więzień W.P. Niemczinow, artykuł sto dwa, skazany na dwanaście lat”.

      Bardzo ciekawy dokument. Motyw wciąż ten sam: obrona słabszego, tego, kto nie potrafi się bronić. Ale co za styl! Większość więźniów napisałaby: „odbierał żarcie i groził, że go wydyma”. Albo „wyrucha”. Tymczasem Wasilij Pietrowicz napisał wyjaśnienie normalnym językiem, nie używając gwary więziennej i bez błędów gramatycznych. Czy to jedynie poza? A może przez pięć lat pobytu w kolonii karnej nie przesiąkł specyficzną subkulturą zeków?

      Sprawa wygląda jednak dziwnie. Wszystko wskazuje na to, że Niemczinow to postać złożona. Z jednej strony kłótnia po pijaku i zabójstwo syna oraz synowej, z drugiej użycie przemocy w obronie słabszych, z trzeciej sumienna praca i poprawna wypowiedź pisemna. Taki typ może się okazać bardzo mądry i niebezpieczny. Niewykluczone, że podczas dziewięciu lat odsiadki nawiązał ścisłe kontakty ze światem przestępczym, a teraz, będąc na wolności, poluje na młodych milicjantów w rodzaju Saszy Barsukowa.

      Nastia była tak pochłonięta pracą, że nie zauważyła upływu czasu. Gdy zamknęła drugą teczkę, okazało się, że dochodzi czwarta. Warto by coś zjeść, tylko co? I gdzie? Na Pietrowce mogła pójść do stołówki, bar też był otwarty przez całą dobę. Tutaj, w tej niewielkiej willi, na razie są tylko pokoje służbowe. Pracownicy przynoszą ze sobą kanapki albo odwiedzają pobliską restaurację. Można w niej oczywiście smacznie zjeść, i to za niewielkie pieniądze, ale najpierw trzeba tam dotrzeć. A przedtem jeszcze się ubrać… Anastazja Kamieńska pracowała w pocie czoła, gdy nie musiała wstawać od biurka, jednakże wszelki wysiłek fizyczny napawał ją wstrętem. Wolała siedzieć głodna niż wkładać buty, ciepłą kurtkę, schodzić po schodach i wlec się śliskim chodnikiem trzysta metrów do miejsca, w którym serwowano posiłki. Gdyby miała pewność, że wyjdzie z pracy o szóstej, wolałaby oczywiście cierpieć głód, póki nie znajdzie się w domu, ale ponieważ wszystko wskazywało na to, że nie uda jej się stąd wyrwać przed dziewiątą, musiała się przemóc i wyjść z biura. No i dlaczego, ofiaro losu, nie zabrałaś rano kanapek? Przecież zamierzałaś to zrobić, doskonale pamiętam, mąż też przypominał ci parę razy, nawet wyjął z lodówki ser i szynkę. Twoje lenistwo znowu wzięło górę.

      Wzdychając gorzko, Nastia wciągnęła kozaki, owinęła szyję długim, ciepłym szalem, zapięła kurtkę, zwlokła się z drugiego piętra i wyszła na zewnątrz. Płuca od razu wypełniło rześkie, mroźne powietrze, a oślepiające słońce sprawiło, że oczy zaczęły łzawić. W tym roku zima zachowywała się jak należy i surowo przestrzegała kalendarza. Do końca listopada panowała chłodna, słotna jesień, a pierwszego grudnia wieczorem chwycił mróz. Natomiast dzisiaj, drugiego grudnia, na ulicach skrzył się śnieg. Gdyby nie było tak ślisko, major milicji Anastazja Kamieńska mogłaby uznać życie za całkiem znośne.

      Ostrożnie przesuwając nogi, żeby się nie poślizgnąć, wolno dotarła do restauracji o dziwnej nazwie Pragnienie, która bardziej pasowała do pawilonu Wino i Woda z dawnych radzieckich czasów. Już położyła rękę na klamce, gdy nagle się rozmyśliła, pokonała jeszcze parę metrów dzielących ją od stacji metra Krasnosielskaja, kupiła gazetę, sztangę papierosów i dopiero potem wróciła do restauracji. Zaczekała, aż kelner postawi przed nią sałatkę warzywną i solidną porcję frytek, po czym otworzyła gazetę i pogrążyła się w lekturze artykułu na temat zalet zimowego wyjazdu na narty w Alpy. Równie dobrze mogła czytać o życiu na Marsie, bo nigdy nie jeździła na nartach i nie wybierała się w Alpy, a dźwięczne nazwy różnych marek sprzętu narciarskiego zupełnie nic jej nie mówiły. Tego rodzaju lektura nie zmuszała jednak do myślenia, bo nie budziła żadnych skojarzeń, a mechaniczne składanie liter pozwalało się odprężyć. W tym czasie, jak zauważyła Nastia, mózg się oczyszczał, po czym nierzadko udawało jej się ujrzeć stary problem w nowym świetle.

      Już prawie skończyła jeść frytki i czytać artykuł, gdy tuż przed jej nosem pojawił się nowy talerz, z szaszłykami. Z niezadowoleniem podniósłszy wzrok, zdążyła zwymyślać w duchu kretynów, którzy bezczelnie dosiadają się do zajętych stolików w sytuacji, gdy nie brakuje wolnych miejsc, i od razu się rozjaśniła. Przed nią siedział Jura Korotkow z wesołym uśmiechem na okrągłej twarzy.

      – Jak mnie tutaj znalazłeś?

      – Też mi zadanie! – prychnął, ściągając jednocześnie parę frytek z jej talerza. – Przyszedłem, pchnąłem drzwi, przekonałem się, że są zamknięte, poszedłem do Iwana i zapytałem, gdzie jesteś. Dalej wiadomo. Już od piętnastu minut siedzę przy sąsiednim stoliku i czekam, aż w końcu mnie zauważysz. Ale ty jak zwykle nie raczysz zwracać uwagi na otoczenie. Podają tu świetne frytki, muszę sobie zamówić.

      – Chcesz? – Nastia podsunęła mu swój talerz. – Częstuj się, wzięłam za dużo, chyba się przeliczyłam z siłami.

      Korotkow przesunął talerz z powrotem w stronę Nastii i pokręcił głową.

      – Jedz, chudzino, bo aż przykro na ciebie patrzeć.

      – Nieprawda – zaoponowała. – Odkąd przeniosłam się do Iwana, przytyłam dwa kilo.

      – Co, spokojne życie?

      – No… w sumie tak, jeśli porównać z Pietrowką.

      – Pewno się nudzisz?

      – Nie wiem, Jurik – wyznała szczerze. – I tak, i nie. Nie mogę się przyzwyczaić, wszystko wokół jest inne, ludzie też są inni, no i was nie ma w pobliżu. Ale praca jest ciekawa, lubię i potrafię ją wykonywać. Najważniejsze, że nie robię niczego pod biurkiem, jak u Pączka, tylko oficjalnie, dostaję za to wynagrodzenie i nikt nie posyła mi krzywych spojrzeń. Moralnie jest łatwiej, rzecz jasna.

      – A za trzy miesiące zostaniesz podpułkownikiem i mnie prześcigniesz – dodał Korotkow. – Dobra, koleżanko, zostawmy te smutne tematy. Przyjechałem do ciebie z pewną sprawą.

      – Barsukow?

      – Zgadza się. Pączek powiedział, że dogadał się z twoim Iwanem na temat naszej współpracy. Tak?

      – Owszem. – Nastia kiwnęła głową. – Mów, co wiesz.

      – A co za to dostanę? – Jura chytrze zmrużył oczy.

      – Przecież nie chciałeś frytek. – Nastia się uśmiechnęła. – Niczego innego nie mam.

      – No oczywiście, wykorzystujesz moją bezinteresowność. W porządku, słuchaj. Aleksander Barsukow, rok urodzenia siedemdziesiąty ósmy, student drugiego roku Moskiewskiego Instytutu Prawa naszego kochanego MWD, został znaleziony martwy niedaleko własnego domu w piątkowy wieczór. Dzisiaj mamy już wtorek, ale informacji rzucających światło na sprawę praktycznie brak. Chłopak mieszkał z rodzicami, rodzina jest przyzwoita i spokojna, nikt jednak nie wie, gdzie był w piątek i skąd wracał. Nawiasem mówiąc, syn twojego ulubionego generała dobrze go znał.

      – Wiem. Mów dalej.

      – Maksim Zatoczny zeznał, że Barsukow był w piątek na uczelni i nie opuścił żadnych zajęć. Zajęcia drugiego roku odbywają się po południu…

      – Wiem – znowu przerwała mu Nastia. – Kończą się koło siódmej wieczorem.

      – A niech cię. – Korotkow machnął ręką strapiony. – Pracować z tobą to żadna przyjemność. Ja ci opowiadam wszystko jak głupiec, a ty już o tym wiesz. Po co w takim razie pytasz?

      – Paru rzeczy nie wiem. Na przykład gdzie znaleziono zwłoki i jak chłopak zginął.

      – Ktoś go zastrzelił. Teraz to najłatwiejszy sposób, broni jest w bród, nikomu nie żal wyrzucić pistoletu, zawszy można zdobyć


Скачать книгу