Pokój motyli. Lucinda Riley

Pokój motyli - Lucinda Riley


Скачать книгу
były splątane po nocy, a odziedziczone po bracie spodnie – przykrótkie.

      – Wyglądasz jak jakieś cyganiątko. – Amy westchnęła i złapała z blatu szczotkę, by przyczesać nią burzę blond loków dziewczynki.

      – Ała, mamo! – jęknęła, nie bez powodu, Sara.

      – Przepraszam, skarbie, ale co sobie pomyśli o mnie panna Ewing, jeśli przyślę cię do szkoły w takim stanie?

      – Mam iść do szkoły? – Sara zrobiła płaczliwą minkę. – Ale ja jej nienawidzę, mamo.

      – Kochanie, nauczycielka mówi, że świetnie sobie radzisz, a Josie odbierze cię po lekcjach i weźmie ciebie i Jake’a do siebie. Mamusia po pracy po was przyjedzie – dodała Amy.

      – Ale ja nie lubię szkoły i nie lubię Josie. Chcę zostać z tobą, mamo. – Sara skrzywiła się żałośnie i zaczęła płakać.

      – Przecież tak naprawdę lubisz i szkołę, i Josie. A mama przywiezie ciasto czekoladowe na podwieczorek, dobrze?

      – No dobrze. – Sara skinęła głową, odrobinę pocieszona.

      – Jake?! Wychodzimy! – krzyknęła Amy, prowadząc Sarę do korytarza.

      Ubrała ją w kurtkę, sama narzuciła płaszcz i zaczęła szukać w torebce kluczy.

      Po schodach zbiegł z łomotem Jake. W rękach trzymał buty.

      – Włóż je, Jake.

      – Ale ja chcę, żebyś ty mi je włożyła, mamusiu. Tata jeszcze śpi?

      – Tak. – Amy uklękła i wciągnęła mu buty. – Dobrze, idziemy.

      – Ale ja chcę pożegnać się z tatą – jęknął Jake, gdy Amy wzięła Sarę za rękę i otworzyła drzwi.

      – Nie możesz.

      – Czemu nie?

      – Jest zmęczony. A teraz idziemy!

      Po odwiezieniu dzieci do szkoły Amy podjechała do warsztatu, żeby oddać samochód do koniecznej naprawy, bo ostatnio nie przeszedł pozytywnie kontroli technicznej. Idąc szybko do domu, zdała sobie sprawę, że ma ledwie godzinę do czasu wyjścia do pracy. A musiała sprzątnąć kuchnię, pozmywać i zrobić listę zakupów. Naprawdę nie wiedziała, jak sobie poradzi bez auta, choć i tak na co dzień dokonywała rzeczy prawie niemożliwych. Poza tym nie miała pojęcia, jak zapłaci za naprawę samochodu, ale musieli jakimś sposobem znaleźć na to pieniądze, nie było wyjścia.

      Skręciła w ścieżkę, która prowadziła do lichego domku, gdzie mieszkali od sześciu tygodni. Leżał na przedmieściu, oddzielony od morza tylko mokradłami, i był właściwie nieco większym domkiem plażowym, bardzo przyjemnym, kiedy świeciło słońce. Jednak nadawał się do użytku wyłącznie latem i Amy wiedziała, że jego cienkie drewniane ściany i ogromne okna będą kiepską ochroną przed chłodem podczas nadchodzącej zimy. Zamiast porządnego ogrzewania był tu jedynie humorzasty piecyk na drewno, w saloniku. Kiedy próbowała napalić zeszłego wieczoru, okazało się, że piecyk bardziej kopci, niż grzeje. Sypialnie mieli tu tylko dwie, na piętrze, obie zawilgocone i tak ciasne, że większość rzeczy wciąż pozostawała w pudłach, nierozpakowana, w szopie za domem.

      Wiedziała, że konieczność wyprowadzki z poprzedniego domu przez brak pieniędzy była wielkim ciosem dla ambicji Sama, więc nie chciała martwić go jeszcze bardziej, narzekając na nowe mieszkanie, ale coraz trudniej przychodziło jej zachowanie swojego zwykłego optymizmu. Rozumiała, że mąż naprawdę się stara, dla nich wszystkich, ale jakoś zawsze miał pecha i kolejne jego przedsięwzięcia kończyły się fiaskiem. Jak mogła powiedzieć mu, że Sarze potrzebne są nowe buty, Jake dawno wyrósł z zimowej kurtki, a ona pada na nos ze zmęczenia, starając się prowadzić dom i wyżywić ich za skromną pensję recepcjonistki w miejscowym hotelu?

      Sam był w kuchni, ubrany tylko w bokserki, i właśnie nastawiał czajnik.

      – Cześć, kochanie. Przepraszam, że wczoraj wróciłem tak późno. Ken i ja mieliśmy mnóstwo rzeczy do obgadania.

      – Jak poszło spotkanie? – Amy spojrzała na niego z niepokojem.

      Zauważyła przekrwione oczy i wyczuła w jego oddechu zapach skwaśniałego alkoholu. Dobrze, że już spała, kiedy wrócił.

      – Wspaniale. – Sam popatrzył na nią z triumfem. – Myślę, że dzięki mnie dom Montague’ów odzyska niedługo swoją świetność.

      Zwykle takie stwierdzenia dodawały Amy otuchy, ale jakoś tego ranka nie brzmiało to przekonująco.

      – A konkretnie w jaki sposób?

      Odsunął się i przytrzymał ją za ramiona.

      – Kochanie, masz przed sobą dyrektora zarządzającego firmy deweloperskiej Montague.

      – Naprawdę?

      – Tak. Chcesz herbaty?

      – Nie, dziękuję. To… ile będziesz zarabiał tygodniowo? – spytała z nadzieją.

      – Och, niezbyt dużo, jak sądzę, choć oczywiście będę miał zwrot wszelkich kosztów.

      – Ale jeśli jesteś dyrektorem, to przecież musisz wypłacać sobie jakąś pensję?

      Sam wrzucił torebkę herbaty do kubka.

      – Wiesz, Amy, nie ma zysku bez ryzyka. Nie mogę żądać pensji, póki się nie sprawdzę i nie uruchomię biznesu. Potem będę dostawał połowę zysków. I to będzie kupa kasy.

      Amy ścisnęło się serce.

      – Tylko że nam są potrzebne pieniądze teraz, nie za kilka miesięcy. Rozumiem, że w przyszłości możesz stać się dzięki temu bogaty, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że nie utrzymamy się tylko z mojej pensji?

      Sam nalał wrzątku do kubka i z impetem odstawił czajnik.

      – To co według ciebie powinienem zrobić? Mam iść pracować w jakimś warsztacie albo w fabryce, bez żadnych perspektyw, byle przynieść do domu kilka marnych funtów?

      Tego właśnie chciałaby Amy. Wzięła głęboki wdech.

      – Dlaczego uważasz stałą pracę za coś gorszego, Sam? Skończyłeś dobrą szkołę, masz dużo doświadczenia w różnych dziedzinach i na pewno mógłbyś znaleźć dobrze płatny etat w jakimś biurze…

      – Co na dłuższą metę nigdzie naszej rodziny nie zaprowadzi, Amy. Muszę myśleć o przyszłości, znaleźć sposób, by zapewnić nam poziom życia, jaki nam odpowiada i na jaki zasługujemy. Oboje wiemy, że to nieosiągalne, jeśli będę pracował dla kogoś jako gówniany urzędniczyna.

      – Na razie, Sam, myślę tylko o tym, żeby bieda nie zapukała do drzwi i żeby jakoś związać koniec z końcem. Sądzę, że nasze problemy wynikają częściowo z tego, że za często patrzyliśmy w przyszłość i snuliśmy nierealne marzenia. – Amy, roztrzęsiona, odgarnęła z twarzy blond włosy. – Już nie jest tak jak wtedy, kiedy się poznaliśmy. Musimy zdawać sobie sprawę, że mamy obowiązki, dzieci, którym trzeba zapewnić dom i utrzymanie. Nie da się żyć samym powietrzem.

      Patrzył na nią, popijając herbatę.

      – Chcesz przez to powiedzieć, że straciłaś wiarę w to, że potrafię osiągnąć prawdziwy sukces?

      – Nie… – Amy dostrzegła niebezpieczny błysk w jego oczach. – Oczywiście wierzę w ciebie i w twoje zdolności, ale czy nie można by pracować nad tym projektem w czasie wolnym i połączyć tego z czymś, co dałoby nam już teraz jakieś dodatkowe pieniądze?

      – Chryste, Amy! Najwyraźniej nie masz pojęcia, jak się robi interesy. Jeżeli


Скачать книгу