Pokuta. Anna Kańtoch
przecież już mówiłem.
– Czyli odpowiednio w latach 1951, 1958, 1965, 1972, 1979 i ostatni raz w tym roku. Zawsze w tym samym miesiącu.
– Zgadza się. Nie rozumiem…
– Nigdy to nie był październik albo sierpień? Rok do przodu albo do tyłu?
– Nie. – Usta Kowalskiego drgnęły w ledwo zauważalnym wyrazie irytacji. – Czas miał dla mnie znaczenie, to też panu mówiłem. Dlatego musiał być wrzesień, dokładnie co siedem lat.
– W porządku, czas miał dla pana znaczenie, a te dziewczyny nie, dlatego pamięta pan daty, a nie pamięta twarzy. Niech będzie. Ale jeśli naprawdę zabił pan dziewczynę w Przeradowie w roku 1972, to mamy problem, bo tamtej jesieni nikt żadnego zaginięcia nie zgłosił.
Coś przemknęło przez twarz mężczyzny. Niepokój? Nagła czujność? Taką minę mógłby mieć człowiek, który zszedł z wygodnej ścieżki na bagna i zorientował się właśnie, że bezpieczny dotąd i pewny grunt ugina mu się pod stopami.
– To pana problem, nie mój.
– Czy w dziewczynie z siedemdziesiątego drugiego było coś nietypowego?
– W jakim sensie?
– Nie mam pojęcia. Coś, co by świadczyło, że jest przyjezdna. Albo cokolwiek, co by ją wyróżniało spośród innych.
– Nie pamiętam niczego takiego. – Kowalski zawahał się, zanim odpowiedział. Trwało to ledwo ułamek sekundy, ale Igielski był niemal pewny, że mężczyzna skłamał. Dziewczyna z 1972 roku, o ile rzeczywiście istniała, miała w sobie coś szczególnego.
– Pierwszą ofiarę opisał mi pan z całą jej historią rodzinną, a w przypadku pozostałych nie pamięta pan kompletnie niczego?
Kowalski wzruszył ramionami. Teraz, kiedy rozmowa nie dotyczyła roku 1972, nie był już tak czujny.
– Pierwszą zapamiętałem, bo była pierwsza. Pamiętam też imię drugiej.
– Róża.
– Mam rację, prawda? Jedna z nich – ruchem głowy wskazał zdjęcia – to właśnie Róża.
Wzrok Igielskiego pobiegł do jedynej fotografii, która została wycięta z gazety. Niszczenie archiwalnych zbiorów niewątpliwie było brzydkim postępkiem, ale starszy sierżant liczył, że miła bibliotekarka nigdy się nie zorientuje, co spotkało numer „Przeradowskich Wieści” z dnia 19 września 1958 roku.
Kowalski uśmiechnął się lekko, widząc spojrzenie starszego sierżanta.
– Reszta mi się myli. Pamiętam różne szczegóły, ale nie wiem, czy potrafiłbym je przypisać do konkretnych dziewczyn.
– Proszę podać te szczegóły.
Przez pięć minut Igielski notował swoim starannym, równym pismem: jedna dziewczyna lubiła rysować i chodziła do lasu ze szkicownikiem, jedna wspominała, że zawsze chciała być aktorką, jedna miała siostrę, z którą się nie dogadywała, jeszcze inna – a może ta sama? – została skrzywdzona w dzieciństwie…
– Moment. – Uniósł wzrok znad notesu. Rysowanie, aktorstwo, konflikty z rodzeństwem… to pasowało do wielu nastolatek, zwłaszcza tych wrażliwych, niedopasowanych, które w jakimś momencie życia znikały z domu, żeby popróbować szczęścia w szerokim świecie. Krzywda z dzieciństwa brzmiała już zdecydowanie ciekawiej. – W jaki sposób skrzywdzona?
– Nie mam pojęcia.
– Ktoś ją okaleczył? Pobił? – Igielski zawahał się. – Zgwałcił?
– Nie pamiętam, przykro mi.
O dziwo, tym razem starszy sierżant uwierzył, że mężczyzna naprawdę stara się przywołać wspomnienia.
Notował dalej: dziewczyna, która lubiła gotować i chodziła z aparatem fotograficznym na długie piesze wędrówki, i druga, która gotować nie cierpiała, za to w szkole była dobra z matematyki. Gdyby udało mu się przypisać którąkolwiek z tych cech do jednej z zaginionych nastolatek, to byłoby już coś. Niewiele, ale jednak coś.
– Wie pan oczywiście, że nie umiera pan na raka, prawda? – zapytał Igielski, zamykając notes.
– Wiem, lekarz mi powiedział. Uprzedzając pana pytanie: tak, nadal podtrzymuję swoje zeznanie. Najwyraźniej przyjdzie mi spędzić w więzieniu więcej czasu, niż sądziłem.
Starszy sierżant patrzył na Kowalskiego uważnie. Kim ten człowiek naprawdę był? Igielski miał przeczucie, że jeśli znajdzie odpowiedź na to pytanie, cała ta pokręcona sprawa nabierze sensu i wszystko się wyjaśni. Bo tego, że nieznajomy nie jest Janem Kowalskim, włóczęgą bez dokumentów, był pewien.
Mężczyzna spokojnie wytrzymał wzrok milicjanta.
– Plomby też mogę wytłumaczyć – powiedział po chwili milczenia z lekkim, prawie niedostrzegalnym uśmiechem.
– Słucham? – Igielski dał się zaskoczyć.
– Wiem, po co tamten lekarz zaglądał mi do ust. Nie jestem idiotą. Włóczędzy nie powinni mieć zadbanych zębów, prawda? Ale ja nie jestem typowym włóczęgą. Mówiłem panu, że pracowałem czasem i zarabiałem pieniądze.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.