Odwet. Vincent V. Severski
A Ewa to jest teraz w Polsce? – zapytał niespodziewanie Giena. – Mówiłeś, że tam wyjeżdża.
– A co ma do tego Ewa? Dlaczego pytasz?
– Ten gość tutaj wygląda mi na prywatnego detektywa. Czyli, krótko mówiąc, pewnie masz kogoś na boku, drogi Roberto. Jakąś długonogą piękność koło trzydziestki? – Giena uśmiechnął się szeroko i uniósł brwi. – Byłbyś ostatnim idiotą, gdybyś zrobił to Ewie. To najpiękniejsza kobieta w…
– Zgłupiałeś! – przerwał mu Robert oburzony, ale zaniepokoił się jeszcze bardziej, bo rzeczywiście miał romans z Magdą, żoną konsula Majewskiego, który też był oficerem Agencji Wywiadu i do tego rezydentem.
Bezdzietne małżeństwo Roberta i Ewy Kunickich niemal od zawsze się chwiało i tylko na zewnątrz wyglądało jak każde inne. Udawali świetnie. Ewa, młodsza od Roberta o piętnaście lat, mogła mieć dzieci, ale on nie. Mimo tęsknoty za dzieckiem nie potrafili jednak się rozstać i trwali w patologicznym klinczu emocji, zależności i ciągłych zdrad.
Dla Roberta związek z Magdą był inny niż wszystkie wcześniejsze, i to nie dlatego, że był najbardziej zmysłowy, lecz dlatego, że miał w sobie ładunek emocji, jakich nie dostarczała mu żadna praca. Szczególną satysfakcję zapewniała mu świadomość, że to żona konsula Majewskiego, którego szczerze nie znosił. Mógł z łatwością coś mu podłożyć i załatwić szybki zjazd do kraju, ale straciłby Magdę, a to się nie opłacało.
Majewscy też nie mieli dzieci, ale w ambasadzie uchodzili za wzorowe małżeństwo, chociaż konsul powszechnie uważany był za gbura.
Romans łamał podstawowe zasady bezpieczeństwa, wiążąc się z zagrożeniem dla wszystkich trojga. Tego typu konflikt z drugim szpiegiem za granicą mógł doprowadzić do katastrofy, na którą tylko czekały obce służby. Robert doskonale wiedział, że źle robi. Ale dla niego emocje zawsze były silniejsze niż zasady. Dlatego nie mógł się powstrzymać i ryzykował, wynajmując pokoje w tanich pensjonatach na przedmieściu, a jak było trzeba, to i w drogich hotelach w Baku. Zawsze mu się jakoś udawało, więc robił to coraz częściej.
Teraz wszystko układa się w logiczną całość… – pomyślał Robert, zarzucając plecak na ramię. Kurwa, jest niedobrze… bardzo niedobrze.
Zaczerpnął głęboko powietrza i poczuł, że ogarnia go niepokój bliski paniki.
Wiedział, co będzie dalej, i choć zdawał sobie sprawę z ryzyka romansu z Magdą, to naiwnie myślał, że jakoś mu się upiecze, że panuje nad sytuacją, zdąży rozwiązać problem, nim ktokolwiek się zorientuje. Ale znał przecież rosyjski wywiad jak mało kto i powinien był to przewidzieć. Najgorsze było, że nie miał nawet przygotowanego sensownego scenariusza obrony na taką okoliczność. I z bezsilności chciało mu się płakać. Po raz pierwszy w życiu.
Teraz na pewno Giena zaproponuje przejście do innego lokalu, z klimatyzacją, żeby można było wygodnie usiąść i długo pić. Zacznie powoli wykładać swoje racje, najpierw opowie o sobie, o życiu, umili atmosferę…
Ja pierdolę! Robertowi wydawało się, że stary świat, jaki znał, właśnie się kończy i odpływa w niebyt.
Już dał do zrozumienia, że wie o Magdzie… no, kurwa, ładne zagranie z tym detektywem, Giena. Piękne! Ustawił mnie pod ścianą i teraz zacznie zmiękczać, a ja będę musiał wybierać. Kurwa, dupa zimna! Zugzwang! W którą stronę bym ruszył, jestem ugotowany. Jeżeli Agencja dowie się o Magdzie i o tym, że Rosjanie ją wykorzystali, by do mnie podejść, to dyscyplinarka i wykop z dziennikarstwa forever. Ja pierdolę! A mogłem to zrobić pierwszy i byłoby już po sprawie.
– Chodźmy, Roberto – odezwał się gromkim głosem Giena i wstał, przewracając krzesełko. – W knajpie z klimatyzacją zjemy porządną porcję grillowanego barana i pogadamy. Może uda ci się wyciągnąć ode mnie coś ciekawego o tureckim wywiadzie w Azerbejdżanie, a może ja dowiem się czegoś od ciebie… – Uśmiechnął się i Robert pomyślał, że nigdy wcześniej nie widział na jego twarzy tak potężnej dawki ironii. – No i zobaczymy, czy pan gazetka pójdzie za nami. Zapraszam… do Çay Bağı.
– Okej – odparł niepewnie Robert i ruszył pierwszy, czując, jak trzęsą mu się nogi. Zawsze tak miał, kiedy się denerwował ponad miarę.
Wiedział, że może się nie zgodzić na tę rozmowę, ale wolał mieć jasność sytuacji. W końcu i tak od tego nie ucieknie.
| 18 |
Program Twarzą w twarz był jednym z najbardziej opiniotwórczych w polskich mediach, miał ogromną oglądalność, a redaktor Zaremba uchodził za najlepiej zarabiającego dziennikarza.
Rozmowa z Rubeckim reklamowana była już od tygodnia.
W błękitnej scenografii studia NTV24 pojawiły się dwie postacie. Olgierd Rubecki siedział w rozłożystym brązowym fotelu, a naprzeciwko niego na krzesełku, z zaciętą miną i notatnikiem na kolanach – redaktor Zaremba. Na wielkim telebimie za nimi pojawiała się poważna, męska twarz Rubeckiego z okresu wydarzeń w Iraku, na zmianę z falującym godłem Polski i symbolem GROM-u.
Bohater programu siedział wyprostowany, z nogą założoną na nogę, w granatowym garniturze, czarnych skarpetkach i białej koszuli bez krawata. Przyprószone srebrem włosy i czterodniowy ciemny zarost dobrze komponowały się z granatem garnituru, smagłą karnacją i błękitem studia. Prawa ręka spoczywała swobodnie na rękojeści laski, a lewa na oparciu fotela. Spokojna, nieco zadumana twarz budziła sympatię i zaufanie, żywe oczy natomiast pogodę ducha. Tak też czasami pisała o nim prasa, a dziennikarze się zastanawiali, ile jest w nim autentyczności, bo przecież był oficerem wywiadu, mistrzem mimikry i pozorów.
Tak czy inaczej, Rubecki od miesięcy deklasował wszystkich polityków w rankingach zaufania, a jakiekolwiek próby hejtu były brutalnie pacyfikowane przez jego wiernych wyznawców, szczególnie zwolenników siły i ojczyzny.
– Pierwszy raz występuje publicznie z laską – odezwała się Monika. – Zobaczysz, że Zaremba o nią zapyta. To jak strzelba w teatrze, ale dobre.
– Nie… chyba gdzieś już był z tą laską albo może pisała o niej prasa – skomentował Dima. – Ciekawe, czy ma fachowca od wizerunku, czy sam… tak…
– Wygląda świetnie – nie dała mu dokończyć Monika. – Nasz i… dobrze mu z tą laską. Nawet jeśli to trochę naciągane, działa na ludzi.
Zaremba przywitał Rubeckiego i nim zadał pierwsze pytanie, na ekranie pojawił się krótki film. Zielony budynek Agencji przy Miłobędzkiej, zdjęcia dokumentalne z wojny w Iraku i Syrii przeplatane scenami z ćwiczeń GROM-u, a na koniec dramatyczne materiały z odbicia Rubeckiego i jego transport na noszach do śmigłowca. Stop-klatka zatrzymuje się na zarośniętej, wychudzonej, ale uśmiechniętej twarzy Rubeckiego i palcach uniesionych w znaku V.
– Mocne! – rzucił Dima i spojrzał na Lutka, który obserwował telewizor, stojąc z boku. – Nie widziałem tych zdjęć.
– Ja też nie. Dobre! – dodała Monika. – Nie sądzisz, Roman?
– Właśnie pokazaliśmy państwu niepublikowane dotąd zdjęcia z odbicia pana pułkownika z rąk terrorystów w Iraku przez nasz GROM – odezwał się redaktor Zaremba. – Ciężko było?
– Wielokrotnie już o tym mówiłem – odparł Rubecki. – Fakty są znane, nawet wbrew mojej woli, ale trudno.
– Tak, to prawda, znamy tę historię. Czy ta laska to pamiątka po tamtych wydarzeniach? Wiemy,