Odwet. Vincent V. Severski
na piętro i do pokoju zajęło im kilka minut, chociaż Zenonik starał się współpracować. Był jednak zbyt ciężki. W końcu Yacefowi udało się położyć go na łóżku. Zdjął mu buty i poluźnił pasek, a potem przykrył kocem.
Zszedł na dół.
Był już bardzo zmęczony i chciał jak najszybciej się położyć, a musiał jeszcze posprzątać w kuchni, no i sprawdzić dom na parterze. Dopiero teraz sobie przypomniał, że nie zamknął bramy.
Nie piję alkoholu, a jednak muszę znosić jego skutki. Ciekawe, jak on działa? – pomyślał z odrobiną sarkazmu i ruszył przez hol do drzwi wejściowych, skąd było bliżej do bramy.
Na starym francuskim zegarze podłogowym, który stał przy drzwiach, była pierwsza siedemnaście. Najpierw zgasił światło i dopiero potem wyszedł przed dom. Do nocnego Algieru nadciągnął powiew znad morza i powietrze było przyjemnie chłodne. Yacef zaciągnął się nim głęboko i zamknął oczy. Pomyślał o Zenoniku. Nie wzruszyła go opowieść o niewiernej żonie i jego cierpieniu. Nie widział nic ludzkiego w opowiadaniu zasmarkanego pijaka, który nie zna Boga. On znał Boga i dzięki niemu mógł, kiedy tylko chciał, zobaczyć piękną twarz swojej Nadiry, spacerować z nią, objąć i całować.
Poczuł się dobrze. Otworzył oczy i ruszył w stronę bramy. Ściągnął skrzypiące metalowe wrota i spiął je łańcuchem. Wrócił do holu. Zamknął drzwi, założył metalową sztabę, która pamiętała czasy francuskiego pułkownika, i od razu ruszył w prawo do salonu, żeby sprawdzić okna wychodzące na taras. Od tego zaczynał obchód. Dopiero potem zaglądał kolejno do biblioteki, pokoi gościnnych i pomieszczeń gospodarczych. Kuchnia była jego miejscem, więc ją zostawiał na koniec.
Przez lata służby w tym domu wyćwiczył te procedury niemal do perfekcji. Wykonywał je automatycznie. Wchodził do pomieszczenia i zanim zapalał światło, z pamięci odtwarzał rozstaw mebli i przedmiotów, który potem porównywał z rzeczywistym obrazem. Podchodził do okien i dotykał każdej klamki, jakby chciał sprawdzić, czy nie ma na niej obcych śladów. Wreszcie wyglądał przez okno i zaciągał dokładnie story, by chronić dom przed porannym upałem.
Wszystko było w porządku. Dotarł do kuchni. Wyłączył czajnik, w którym wciąż gotowała się woda. Przez chwilę zastanawiał się, czy ma jeszcze siłę wziąć prysznic. Zrezygnował i poczuł, że jest zadowolony z tej decyzji.
Pozostało zamknięcie drzwi do garażu. Robił to zawsze na końcu.
Wszedł do środka. Przeciągnął dłonią po karoserii i zebrał szary kurz miasta. Strzepnął go, jakby chciał zaklaskać, a resztkę roztarł. Doszedł do drzwi, przekręcił ze zgrzytem klucz w zamku. Dla pewności szarpnął jeszcze za klamkę i zgasił światło. Obrócił się i pomyślał, że powinien naoliwić zamek.
W garażu było ciemno i tylko poświata z otwartych drzwi wskazywała mu drogę. Zrobił kilka kroków i przystanął. Poczuł, że ciemność nie jest już taka przyjazna jak zawsze. Wróciło niepokojące wrażenie, że kryje się w niej coś obcego. Dotknął ręką kolby pistoletu i spojrzał w głąb mroku. Znów pojawił się lęk.
Jego zapach spłynął na niego niespodziewanie. I Yacef wiedział już, że stoi za nim cień. Nawet nie próbował walczyć, nie sięgnął po broń, która nagle straciła swoją moc.
Nie odwrócił się, chociaż mógł. Jeszcze chwilę odczekał i wtedy coś gorącego przesunęło mu się po szyi. Nie poczuł bólu i niemal natychmiast ciepła ciecz wylała mu się na pierś. Próbował ją zatamować, ale lepka krew tryskała między palcami. Oparł się o samochód i poczuł, że słabnie. Osunął się miękko na podłogę. Usiadł i zaraz położył się na plecach, wyciągnął ciało i wciąż trzymając się dłońmi za gardło, zobaczył pochylającego się nad nim mężczyznę z palcem na ustach. Ale tak naprawdę ujrzał Nadirę i też się do niej uśmiechnął. Nie czuł już żadnego lęku, tylko spokój, ciszę i chłód nocy.
| 5 |
Zebrali się o osiemnastej w nowym lokalu na ulicy Litewskiej. Podobnie jak poprzedni, w alei Wyzwolenia, spełniał wszystkie wymogi lokalu konspiracyjnego. Był nawet lepszy, bo miał trzy duże pokoje i drugie wyjście na klatkę schodową w budynku obok. Dzięki temu mogli zwiększyć swoje bezpieczeństwo. Witek unowocześnił monitoring, zainstalował niezależny internet, zasilanie awaryjne i nowy system alarmowy, a Ela wyposażyła jeden pokój tak, by mógł służyć za safe house. Monika zadbała o miły i nowoczesny wystrój. „Można się tu ukrywać przez kilka miesięcy” – powiedział Roman na uroczystym otwarciu. Lubili się tam spotykać.
Roman przyszedł już o szesnastej. Przyniósł ze sobą teczkę personalną Olgierda Rubeckiego. Przejrzał ją jeszcze raz i w swoim żółtym kołonotatniku zrobił drobne zapiski. Nie było ich wiele.
Rubecki miał wzorowy życiorys oficera wywiadu i trudno było znaleźć w nim coś konkretnego, co mogłoby wzbudzać podejrzenia. Nie był synem żadnego polityka, dziennikarza ani dzieckiem resortowym. Był jedynym potomkiem znanego biznesmena z branży budowlanej, a do wywiadu został zwerbowany, gdy kończył w Poznaniu prawo.
Roman wiedział jednak, że teczkę personalną trzeba umieć czytać. Najważniejsza była weryfikacja oficjalnych opinii kadrowca, psychologa i przełożonych w zestawieniu z donosami, które też się tam znajdowały.
Ostatnia zjawiła się Monika. Spóźniła się ponad kwadrans, ale nawet nie przeprosiła, tylko rzuciła torbę na kanapę i poszła do kuchni. Od razu zauważyli, że przyniosła ze sobą złą aurę. Po chwili wróciła z zieloną butelką napoju aloesowego i zasiadła w fotelu naprzeciwko Dimy, który czytał teczkę Rubeckiego.
– Co? – rzuciła, widząc jego ironiczne spojrzenie.
– Nic – odparł i znów zajął się lekturą.
– No więc o co chodzi? Co tak patrzysz? Co się dzieje, Roman? Jakaś robota?
– Niespecjalnie. Na polecenie szefa mamy przejrzeć życie Olgierda Rubeckiego.
– Rubeckiego? – niemal krzyknęła. – Tego Rubeckiego… bohatera narodowego i nadzieję wszystkich turbo-Polaków? – dodała z ironią. – Po co mamy go prześwietlać? To przecież już cywil, co on nas obchodzi? Przystojny i inteligentny, ale nie w moim typie…
– Planujemy wciągnąć go w pułapkę namiętności, pani kapitan Arent? – odezwał się Dima i z rogu pokoju dobiegł śmiech Witka i Eli.
– To miał być dowcip? – odparła hardo Monika. – Słaby.
– Jestem jeszcze tylko do końca tego tygodnia, jak wiecie, więc w tym czasie mamy zbadać temat, a ja muszę zdążyć napisać raport dla szefa. – Roman podniósł się, odszedł od biurka i przysiadł do Moniki. – Tak naprawdę… to jest polecenie premiera.
– Ja pierdolę! – oburzyła się Monika. – Roman… jak możesz pozwalać temu dyktatorkowi wciągać wywiad do wewnętrznych rozgrywek? Ja się nie zgadzam… rzucam wszystko i jadę w Bieszczady. – Spojrzała na Dimę, który kartkował teczkę. – A ty dlaczego milczysz? Powiedz coś!
– Mamy przedstawić raport dotyczący okresu, kiedy Ekiert był w służbie. Jest emerytowanym oficerem wywiadu, a właściwie rencistą z aktualnym dopuszczeniem do informacji niejawnych, poziom CS, więc mamy podstawy, by się nim zająć – odpowiedział spokojnie Roman. – I to jest zgodne z prawem, nie zajmujemy się jego poglądami politycznymi. Szef może nam zlecić taką robotę, ale wiemy, do czego może to być wykorzystane, jeżeli znajdziemy coś podejrzanego. Dlatego też dał to akurat nam, żeby sprawę utrzymać w tajemnicy. Ekiert, czyli Rubecki, ma mnóstwo przyjaciół