Buntowniczka. Lisa Kleypas
opędzić od myśli o nim… o uroku, kryjącym się za twardą fasadą… o tak rzadkim, choć olśniewającym uśmiechu.
Ku wielkiej konsternacji Helen Rhys nie wydawał się pragnąć jej powrotu. Wiedziała, że jego duma została zraniona przez jej mniemaną niechęć, i bardzo pragnęła opatrzyć tę ranę. Och, gdyby tylko mogła cofnąć czas do dnia, w którym pocałował ją w Ravenel House. Rozegrałaby sytuację zupełnie inaczej! Niestety, ten mężczyzna potwornie ją onieśmielał. Kiedy ją pocałował, kiedy poczuła jego dłonie na swoim ciele, spanikowała. Padło parę ostrych słów, po których pan Winterborne wyszedł. Wtedy widziała go po raz ostatni.
Gdyby przeżyła choć parę niewinnych dziewczęcych flirtów, gdyby jakiś chłopak skradł jej pocałunek czy dwa – może nie przeżyłaby tego tak mocno. Niestety, Helen nie miała w tych sprawach żadnego doświadczenia. A pan Winterborne nie był niewinnym chłopaczkiem, tylko dojrzałym mężczyzną.
Najdziwniejsze było – tego sekretu nie zdradziłaby nikomu! – że pomimo wzburzenia tym, co się stało, Helen noc po nocy zaczęła śnić, że pan Winterborne ją całuje, mocno, zaborczo, raz po raz. W śmielszych marzeniach rozpinał jej suknię, całował ją jeszcze bardziej pożądliwie i drapieżnie, a wszystko to prowadziło do intrygującego i tajemniczego zakończenia. Budziła się z tych snów podniecona, zdyszana i płonąca wstydem.
Teraz też poczuła, jak w dole jej brzucha narasta burza dziwnych odczuć. Wystarczył sam widok tego mężczyzny.
− Pokaż mi, jak lubisz być całowany – poprosiła głosem pełnym tłumionego drżenia. – Naucz mnie, jak cię zadowolić.
Ku jej zaskoczeniu kącik ust mężczyzny uniósł się w lekkim rozbawieniu.
− Widzę, że się asekurujesz? – zapytał.
Spojrzała na niego zmieszana.
− Ja się asekuruję?
− Chcesz trzymać mnie w odwodzie, dopóki nie będziesz pewna, czy masz zabezpieczony posag.
Helen żachnęła się, słysząc te cyniczne słowa.
− Dlaczego nie możesz uwierzyć, że chcę za ciebie wyjść z powodów innych niż finansowe?
− Jedynym powodem, dla którego mnie przyjęłaś, był fakt, że nie masz posagu.
− To nieprawda.
Rhys mówił dalej, jakby jej nie słyszał:
− Musisz poślubić kogoś ze swojej kasty, moja pani. Mężczyznę o nienagannych manierach i szlachetnym rodowodzie. Takiego, który będzie wiedział, jak cię traktować. Będzie cię trzymał w wiejskiej posiadłości, abyś bez przeszkód mogła pielęgnować orchidee i czytać książki…
− Pragnę czegoś dokładnie przeciwnego! – zaprotestowała żywo. Nie wypadało, by dama podnosiła głos, ale nie dbała już o to. Widziała, że Winterborne chce się jej pozbyć. Jak ma przekonać tego mężczyznę, że naprawdę go pragnie? − Dotąd spędzałam życie, czytając cudze historie – ciągnęła. – Mój świat był… bardzo mały. Wszyscy uważają, że muszę być pielęgnowana i chroniona jak kwiat w oranżerii, bo inaczej zginę. Jeśli poślubię kogoś z mojej kasty, jak powiedziałeś, pozostanę pod tym szklanym kloszem i nigdy nie będę naprawdę sobą. Będę tylko taką kobietą, jaką powinnam być.
− Dlaczego uważasz, że ja traktowałbym cię inaczej?
− Bo ty jesteś inny.
Rzucił jej krótkie, ostre spojrzenie, niczym błysk światła na ostrzu noża. Po paru chwilach napiętej ciszy wyrzucił z siebie gwałtownie:
− Nie znasz mężczyzn, Helen. Lepiej idź do domu. Wkrótce kogoś sobie przygruchasz, a kiedy to się stanie, będziesz na kolanach dziękowała Bogu, że nie wyszłaś za mnie.
Helen poczuła wzbierające pod powiekami łzy. Jak wszystko mogło się tak szybko zawalić? Jak mogła go tak szybko stracić?
− Kathleen nie powinna była się za mną wstawiać − odpowiedziała głosem pełnym żalu. − Myślała, że mnie ochroni, ale…
− Ochroniła cię.
− Nie potrzebowałam obrony przed tobą. – Walka o odzyskanie panowania nad nerwami była jak bieg przez piach; usuwał się Helen spod nóg, nie dając się wyrwać z grząskich emocji. Jakby tego było mało, nie potrafiła już stłumić łkania. – Tamtego dnia położyłam się do łóżka z migreną – ciągnęła. – A kiedy się obudziłam następnego ranka, nasze zaręczyny były zerwane… i s-straciłam ciebie, a przecież…
− Helen, przestań.
− Myślałam, że to tylko nieporozumienie. Miałam wrażenie, że jeśli porozmawiam z tobą w cztery oczy, wszystko s-sobie wyjaśnimy i… − Wstrząsnął nią kolejny spazm. Targana emocjami, w ostatniej chwili zauważyła, że Rhys pochyla się nad nią, i odruchowo odtrąciła jego ręce.
− Helen, na litość boską, nie płacz… Proszę…
− Nie chciałam cię odepchnąć. Nie wiem, co robić. Jak mam sprawić, żebyś znów mnie zechciał?
Oczekiwała kąśliwej riposty. Albo litości. Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, był drżący szept:
− Chcę cię, cariad… Chcę cię jak jasna cholera.
Zamrugała, żeby spędzić z oczu zasłonę łez, walcząc z napadem czkawki, jak rozszlochane dziecko. Tym razem nie protestowała, kiedy mocno przyciągnął ją do siebie.
− No już, cicho… – Głos Rhysa zniżył się o oktawę i musnął jej uszy niczym miękki aksamit. – Cicho, bychan, moja mała, moja ptaszyno. Nic nie jest warte twoich łez.
− Ty jesteś.
Pan Winterborne trwał nieruchomo. Po długiej chwili powolnym ruchem sięgnął do twarzy Helen i otarł łzę z jej policzka. Rękawy koszuli miał podwinięte do łokci, jak jakiś cieśla albo farmer. Odsłaniały muskularne, owłosione przedramiona i grube przeguby. Mocne objęcia tego mężczyzny działały na Helen kojąco. Bił od niego suchy, przyjemny zapach – zmieszane wonie nakrochmalonego płótna, czystej męskiej skóry i mydła do golenia.
Czuła, jak delikatnie unosi jej twarz. Jego oddech owiał jej policzek, przynosząc zapach mięty. Gdy pojęła, do czego zmierza, mocno zacisnęła powieki. Czuła się tak, jakby ktoś nagle usunął jej podłogę spod stóp.
Coś gorącego musnęło jej górną wargę, tak subtelnie, że ledwo rozpoznała ten dotyk. Za moment poczuła go we wrażliwym kąciku ust, potem na dolnej wardze, gdzie zagościł chwilę dłużej, sugerując coś więcej.
Rhys wsunął dłoń pod welon i dotknął wrażliwego punktu na karku Helen. Jego usta znów pieszczotliwie musnęły jej usta, elektryzując ją jedwabistym dotykiem. Opuszkiem kciuka obrysował kształt dolnej wargi i zmysłowo potarł jej czułą skórę. Szorstki nagniotek pogłębił doznanie, stymulując zakończenia nerwów. Helen zakręciło się w głowie, jakby ktoś wyssał jej całe powietrze z płuc.
Znowu ją pocałował. Wyprostowała się, pragnąc, aby robił to mocniej i dłużej, tak jak sobie wyśniła. Musiał wyczuć to pragnienie, bo wargami rozchylił jej usta. Z drżeniem otworzyła się na śliski dotyk języka, mimowolnie napawając się jego smakiem, miętowo chłodnym, a zarazem rozpalonym. Rhys chłonął ją niespiesznie, a zarazem tak łapczywie, że niekontrolowane dreszcze wstrząsnęły jej ciałem. Zarzuciła mu ręce na szyję, zanurzając palce w wijących się kędziorach. O tak, tego właśnie pragnęła, aby posiadł swoimi ustami jej usta, tuląc ją do siebie mocno, jakby mieli się ze sobą stopić.
W żadnej z książek, które czytała,