Buntowniczka. Lisa Kleypas

Buntowniczka - Lisa  Kleypas


Скачать книгу
na moment łagodząc jej rysy.

      − Czyżbyś poważała pana Winterborne’a? – spytała.

      − Tak, moja pani. Och, wiem, że w tych sferach uważają go za arywistę. Ale dla prawdziwego Londynu – dla setek tysięcy ludzi, którzy harują dzień w dzień, usiłując wyszarpać od życia coś dla siebie – pan Winterborne jest legendą. Ośmielił się zrobić to, o czym inni nie śmią nawet pomarzyć. Był zwykłym pomagierem w sklepie, a teraz każdy, od żebraka do królowej, zna jego nazwisko. – Gospodyni uśmiechnęła się filuternie i dodała: − Do tego nikt nie zaprzeczy, że przystojny z niego gość, choć czarny jak Cygan. Nie ma takiej kobiety, wysoko czy nisko urodzonej, która by się za nim nie obejrzała!

      Miała rację. Helen nie mogła zaprzeczyć, że osobisty urok pana Winterborne’a stał wysoko na liście jej preferencji. Mężczyzna w swoich najpiękniejszych latach, emanujący mocą i energią, niemal zwierzęcym magnetyzmem, przerażał ją i zarazem nieodparcie pociągał. Ale było w nim coś jeszcze… wabik silniejszy niż inne. Zdarzało się to w rzadkich chwilach czułości, na które sobie pozwalał wobec niej, kiedy Helen się wydawało, że głęboko ukryta i zamknięta na siedem spustów skrytka smutku w jej sercu zaraz się otworzy. Rhys Winterborne był jedyną osobą, która kiedykolwiek zbliżyła się do tajemnicy; jedyną osobą, która miała szansę sprawić, że ukryta samotność uleci, wreszcie uwalniając Helen od swojego brzemienia.

      Gdyby za niego wyszła, mogłaby tego żałować. Jednocześnie wiedziała, że jeszcze bardziej będzie żałować niewykorzystanej szansy.

      Nagle, jakimś cudownym zrządzeniem, chaos myśli w jej głowie zmienił się w porządek. Ogarnął ją spokój, a mgły rozwiały się, odsłaniając jasno wytyczoną ścieżkę.

      Helen wzięła głęboki oddech i popatrzyła Rhysowi w oczy.

      − Dobrze – powiedziała. – Przyjmuję twoje ultimatum.

      Rozdział 4

      Przez długą chwilę Rhys nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Albo Helen nie wie, co mówi, albo on coś źle usłyszał.

      − Uściślijmy – powiedział wreszcie. – Zgadzasz się, abym… − przez chwilę szukał właściwego słowa – wziął cię… tak jak mąż bierze żonę, zgadza się?

      − Tak – odparła spokojnie, po raz kolejny wprawiając go w osłupienie. Twarz miała pobladłą, czerwone plamy znaczyły szczyty jej policzków, ale ani we wzroku, ani w głosie nie było cienia wahania.

      Musiało być coś, co zostało stłumione; jakiś haczyk, który prędzej czy później wyjdzie na powierzchnię. Ale na razie nie miał czasu o tym myśleć. Ważne, że się zgodziła. Za chwilę może się znaleźć w jego łóżku. Naga. Ta myśl zaburzyła wewnętrzny rytm jego organizmu. Miał wrażenie, że jego serce i płuca przestały się mieścić w piersi.

      Z osłupieniem uświadomił sobie, że w tej sytuacji nie może liczyć na swój zdrowy, samczy popęd. Helen była zbyt bezbronna i niewinna.

      Zrozumiał, że nie może jej zwyczajnie wydupczyć. Z Helen musi się kochać.

      A on nie miał pojęcia o takim kochaniu.

      Niech to szlag!

      W rzadkich przypadkach, kiedy do jego łóżka trafiały arystokratki, z reguły chciały, żeby brał je ostro, siłą, jakby uważały go za brutala niezdolnego do subtelności. Rhysowi także odpowiadało, że nie musi udawać bliskości ani czułości. Nie był wszak Byronem, złotoustym, tryskającym poezją znawcą sztuki uwodzenia. Był twardym, prostym Walijczykiem. Miłosne techniki i romanse wolał zostawić Francuzom, którzy byli w tych sprawach niedoścignieni.

      Ale Helen była dziewicą. Będzie krew. Ból. I pewnie łzy. A co, jeśli nie okaże się dość delikatny? I Helen się zniechęci? A jeśli…

      − Mam dwa warunki – podjęła. – Po pierwsze, muszę wrócić do domu przed kolacją. I po drugie… − Zaczerwieniła się po same uszy. – Chciałabym wymienić ten pierścionek na inny.

      Rhys spojrzał na lewą dłoń Helen. Tamtego wieczoru, kiedy jej się oświadczył, dostała od niego pierścionek z brylantem czystej wody o rozetowym szlifie, wielkości przepiórczego jajka. Bezcenny kamień został wydobyty w kopalniach Kimberley w Afryce Południowej, oszlifowany w Paryżu przez słynnego gemmologa i osadzony w platynowej oprawie, wykonanej przez głównego jubilera domu towarowego, Paula Sauveterre’a.

      Helen, nie zważając na jego urażoną minę, wyjaśniła krótko:

      − Nie lubię go.

      − Mówiłaś, że ci się podoba, kiedy ci go wręczałem.

      − Nie, nie wyraziłam się tak. Po prostu nie powiedziałam, że go nie lubię, a to różnica. Postanowiłam jednak, że od dziś będę z tobą całkowicie szczera, aby uniknąć nieporozumień.

      Rhysowi zrobiło się przykro, że Helen nie zachwycił pierścionek, który dla niej wybrał. Rozumiał jednak, że chce być uczciwa, nawet gdyby prawda była przykra.

      Do tego czasu zdanie Helen było lekceważone i rodzina nie liczyła się z nią. Podejrzewał, że sam nieświadomie też tak ją traktował. Przecież mógł zapytać swoją przyszłą narzeczoną, jaki kamień i oprawkę by wolała, zamiast decydować za nią i oczekiwać zachwytu.

      Sięgnął po dłoń Helen i przyjrzał się lśniącemu klejnotowi.

      − Kupię ci brylant wielkości świątecznego puddingu – obiecał.

      − O Boże, tylko nie to! – zaprotestowała natychmiast, znów go zaskakując. – Przeciwnie, kamień ma być jak najmniejszy. Ten sterczy mi na dłoni, nie widzisz? Poza tym jest ciężki, więc obraca mi się na palcu i przeszkadza, kiedy gram na pianinie albo piszę list. Wolałabym coś mniejszego. I inny kamień, nie diament – dodała po chwili.

      − Dlaczego nie diament?

      − Bo nie przepadam za nimi. Chyba że są małe i wyglądają jak kropelki albo gwiazdki. Duże są takie twarde i zimne.

      − Nic dziwnego, to diamenty. – Rhys rzucił jej sardoniczne spojrzenie. – Każę przysłać całe pudło pierścionków, do wyboru.

      Uśmiech rozświetlił twarz Helen.

      − Dziękuję.

      − Co jeszcze byś chciała? – zapytał. – Czterokonną karetę? Naszyjnik? Futro?

      Pokręciła głową.

      − Musisz o czymś marzyć – upierał się. Pragnął zasypać ją kosztownymi prezentami, aby wiedziała, jak mu na niej zależy i jak cudowne życie ją czeka.

      − Nic więcej nie przychodzi mi do głowy.

      − Może nowy instrument? – Gdy poczuł ledwo dostrzegalne drgnienie jej palców, ciągnął z ożywieniem: − Koncertowy fortepian Brinsmead, z nowoczesnym mechanizmem repetycyjnym i mahoniową obudową w stylu Chippendale?

      Zaśmiała się bezgłośnie.

      − Ależ ty masz pamięć do szczegółów! Tak. Marzę o fortepianie. Po ślubie będę ci grała, co tylko zechcesz.

      Ta wizja zachwyciła Rhysa. Wyobraził sobie, jak się relaksuje wieczorami, patrząc na Helen i słuchając jej muzyki. A potem poszliby do sypialni i tam rozbierałby ją powoli, całując każdy fragment jej ciała. I pewnie ciągle nie będzie mógł uwierzyć, że ta eteryczna istota, stworzona z księżycowego światła i muzyki, naprawdę należy do niego. Nagle poczuł przypływ paniki na myśl o tym, że ktoś mógłby mu ją zabrać.

      Delikatnie ściągnął pierścionek z brylantem z palca Helen i pomasował opuszkiem kciuka lekki odcisk złotej


Скачать книгу