Próba sił. T.S. Tomson

Próba sił - T.S. Tomson


Скачать книгу
i zaraz będziemy. – Po czym zwrócił się do Eddiego: – Idę po łopatę, zaraz wracam.

      – Poczekaj! – krzyknął Eddie, a Steve dostrzegł, jak ten ociera ukradkiem łzy. Pójdę z tobą, na wypadek, gdyby pojawiły się te skurwysyny. – Po czym przeładował broń.

      Po drodze natknęli się na truchła wilków. Na całej przestrzeni walki widać było sporo zaschniętej na śniegu krwi. Ich ciała, niektóre znacznie większe od Scarlett, leżały bezwładnie z licznymi ranami. Początkowo Eddie naliczył cztery zabite przez sukę wilki, ale teraz dostrzegł ich co najmniej sześć.

      Było wciąż spokojnie. Steve odnalazł łopatę i zabrali się do roboty.

      Po krótkim namyśle postanowili pochować ją dokładnie tam, gdzie umarła. Lód był twardy, ale nie stanowiło to dla Eddiego przeszkody. Steve czuł, że przez twardą, zbitą ziemię pomaga Eddiemu przedostać się ból oraz smutek, otulające złość. Trzydzieści minut później stali nad miejscem pochówku.

      – To był dobry pies. Dobry przyjaciel – powiedział Eddie.

      – Tak. A teraz jest na wielkich zielonych łąkach i dostaje najlepsze przekąski, na które ty mu skąpiłeś – powiedział Stephen i poklepał go po ramieniu.

      – Spoczywaj w spokoju, Scar – rzekł Ed i otarł policzki z łez. – Dziękuję, Steve. Wracajmy już.

      – Nie, Eddie, to ja dziękuję – powiedział Steve i popatrzył mu w oczy. – Uratowałeś nam córkę. Gdyby nie ty… – urwał. – Gdybyśmy ją stracili, Ed…

      – Nie ja ją uratowałem – wtrącił Ed i popatrzył na grób Scarlett.

      – Gdyby nie ty i Scar… – poprawił się Steve. – Nie chcę nawet o tym myśleć.

      – W porządku przyjacielu – odparł Ed. – Wiesz, nie pojmuję tego. – Wpatrywał się w miejsce pochówku Scarlett, jakby wciąż tam była. – Steve, ona miała ponad osiem lat. Nie miała już sił na spacery. Nie potrafiła się nawet dobrze podrapać po tyłku, a tutaj zabija z miejsca kilka wilków, ot tak? Nie potrafię tego wytłumaczyć. – Oczy znowu zaszły mu łzami. – Nie potrafię, stary.

      – Ja także – przyznał Steve. I naprawdę nie wiedział, jak to było możliwe. Spodziewał się, że któregoś pięknego dnia w najbliższym czasie Eddie zadzwoni do niego z wiadomością o śmierci towarzysza. Nigdy nie widział zdrowego, pełnego sił psa w takim ferworze walki, a co dopiero tak starego.

      – Wracacie? – przerwała ich rozmyślania Kate. – Steve był pewien, że już się rozłączyła. Zapewne większość kobiet by tak zrobiło, ale nie Kate. Kate musiała mieć pełną kontrolę i sprawy dopięte na ostatni guzik.

      – Tak, będziemy za chwilę – powiedział Steve i gdy już się mieli odwracać, zobaczyli, jak ścieżką od strony lasu ktoś idzie. Eddie podniósł broń i wymierzył w przechodnia.

      Mężczyzna, nic sobie z tego nie robiąc, zbliżał się do nich pewnym krokiem, utykając przy tym na jedną nogę.

      Był siwy, niski i szczupły, na oko Steve’a miał może sześćdziesiąt lat, może trochę więcej. Co najbardziej zwróciło jego uwagę, to ubiór. Miał na sobie tylko stary sweter, sztruksowe spodnie i niskie buty.

      – Spokojnie, spaceruję sobie tylko – powiedział mężczyzna pretensjonalnie.

      – Spacer w lesie w takiej temperaturze w całkowitych ciemnościach? – spytał podejrzliwie Eddie, po czym splunął. Spojrzał na zegarek i po chwili zorientował się, że wskazówki są nieruchome i wskazują za kwadrans 21.00 – Jeszcze o tej godzinie. Czego pan tu szuka? To prywatna posesja.

      Eddie opuścił broń.

      – Doprawdy? – zdziwił się starzec. „Prywatna posesja”, zaczął powtarzać to słowo raz po raz szeptem i coraz szybciej, jakby próbował sobie przypomnieć jego znaczenie i miał je na końcu języka. – Proszę mi wybaczyć, nie widziałem żadnej stosownej tabliczki informującej o tym, iż jest to „prywatna posesja” – wyartykułował ostentacyjnie.

      – Pierwszy raz w tych stronach, co? – wtrącił Stephen, próbując rozładować napięcie.

      Mężczyzna podszedł do jednego z wilków, schylił się i z czułością zaczął gładzić jego futro.

      – Bywam tu czasami – odparł po chwili nieznajomy z dozą smutku, wciąż gładząc futro martwego wilka. – Piękne zwierzęta – powiedział z podziwem. – Szkoda, że musiały zginąć, prawda? – dodał starzec, a Stephen od razu zrozumiał, że jest to pytanie retoryczne. – Mądre, waleczne i silne – rzekł tamten, wciąż głaszcząc truchło wilka.

      – Chyba niewiele pan wie o okolicznościach, w których zginęły, co? – powiedział Eddie, po czym splunął ponownie.

      Steve znał ten odruch. Zwiastował kłopoty.

      – Chodź, Ed – wtrącił Stephen. – Wracamy. – Po czym zwrócił się do mężczyzny: – Proszę opuścić posesję.

      – Oczywiście, młody człowieku – odrzekł nieznajomy, nieco skrępowany tym ostrym tonem, powoli wstając na nogi.

      Steve trochę mu współczuł. Mężczyzna ten wyglądał na chorego. Jednak coś w tym człowieku było nie tak. Steve pomyślał, by zaprosić go do środka, ale czuł jakąś dziwną aurę w powietrzu, odkąd ten facet wyłonił się z lasu. Pomyślał również, że dopiero teraz, po dwóch latach, zorientował się, że jego dom nie był w żaden sposób odgrodzony od otoczenia. Każdy mógł sobie tędy przechodzić, a nawet patrzeć mu w okna na parterze, z tym że po prostu nigdy się im nic takiego jeszcze nie przytrafiło. Postanowił, że jutro zorientuje się w cenie ogrodzenia. Tak na wszelki wypadek. Ponownie także przypomniał sobie, że Kate wielokrotnie mu o tym przypominała.

      Stephen i Ed odwracali się, gdy mężczyzna ponownie się odezwał:

      – Nie macie przypadkiem ognia? Zapaliłbym, a wiecie, ciężko znaleźć ogień w pustym lesie. – Zaśmiał się, co wywołało w jego płucach mocne charczenie. Dusząc się przez chwilę, wypluł flegmę.

      Steve czuł w powietrzu napięcie, niezidentyfikowany lęk, jednak odruchowo poszukał zapalniczki. Podszedł do mężczyzny, który w ustach trzymał już papierosa, wciąż kaszląc.

      – Może pora już rzucić? – zasugerował, odpalając zapalniczkę i przybliżając do twarzy mężczyzny.

      – Kiedyś trzeba umrzeć, prawda? – powiedział mężczyzna, po czym odsłonił w uśmiechu swoje pożółkłe zęby, a mówiąc to, wziął w dłonie dłoń Steve’a i ten poczuł jego lodowaty dotyk. Gdy starzec nachylił się, by odpalić papierosa, Steve dostrzegł, że siatkówki oczu starca były czarne niczym otchłań kosmosu. Wpatrywali się w siebie przez ułamek sekundy, a Steve czuł, jakby trwało to znacznie dłużej. Coś hipnotyzującego było w spojrzeniu tego mężczyzny. Hipnotyzującego i… niebezpiecznego? To głupota, pomyślał. Przecież ten człowiek niebawem umrze. Gdy tak trzymał ogień, chłód dotyku promieniował coraz dalej na ręce. Steve czuł, jak jego żyły zamarzają, a krew płynie w nich coraz wolniej. Trwało to tylko chwilę i Stephen– gdy nieznajomy odpalił już papierosa– od razu zabrał ręce, a zapalniczka wypadła mu z rąk.

      – Dziękuję Panu. Do zobaczenia – rzekł mężczyzna i udał się z powrotem w stronę lasu.

      Odczekali chwilę, patrząc, jak starzec znika w ciemnościach. Po chwili słyszeli już tylko odgłos deptanego śniegu.

      – Dokąd on poszedł? Tam nie ma nic prócz drzew – zauważył Ed.

      – Możliwe, że


Скачать книгу