Próba sił. T.S. Tomson

Próba sił - T.S. Tomson


Скачать книгу
ją na łóżku.

      – Mamusiu, czy ona jest w niebie?

      Kate była pewna, że córka śpi, jednak podejrzewała, że dzisiejsze wydarzenia dość mocno odbiły się jej na psychice. Postanowiła ją uspokoić.

      – Tak, kochanie, jest – szepnęła, po czym pocałowała ją w czoło. – A teraz śpij. Nic nam już nie grozi. – Uśmiechnęła się do niej promiennie.

      Patrzyła tak teraz na nią i widziała cząstkę siebie i swojego męża. Jednak przede wszystkim zauważyła, jak jej córka stawała się coraz dojrzalsza. Jak silną osobowością była i jak wielka siła biła z jej oczu. Czasami inteligencja Amy zdumiewała Stephena i ją samą. Chociaż była dla córki surowa (w przeciwieństwie do Steve’a, który rozpieszczał ją na każdym kroku), to często nie potrafiła być dość stanowcza i ulegała Amy. Była z niej dumna i kochała ją najmocniej na świecie. Nie wyobrażała sobie, by mogło jej kiedykolwiek zabraknąć.

      Amy patrzyła na nią przez chwilę, po czym bez słowa odwróciła się i zamknęła oczy.

      Katie siedziała tak jeszcze przez kilka minut, upewniając się, że mała zasypia.

      Patrzyła na jej włosy, rozrzucone na poduszce, i gdy upewniła się, że oddech córki miarowo unosi jej koszulkę, skierowała się do drzwi. Nie chciała jej już budzić. Mała już dosyć przeżyła w tym dniu.

      Gdy zamykała drzwi, usłyszała głos Amy i zamarła. Nie jej głos ją przeraził, a treść wypowiedzianego zdania.

      – Dobrze, że pochowali Scarlett, mamo. Nie powinna tam leżeć – powiedziała dziewczynka, jakby przez sen.

      Kate próbowała sobie przypomnieć, czy Amy mogła słyszeć ich rozmowę w kuchni. Pomyślała, że pewnie tak. Nie była do końca pewna, jednak było to najrozsądniejsze wytłumaczenie.

      – Tak, a teraz śpij już. Porozmawiamy jutro – Odpowiedziała, chociaż wiedziała, że mała już zasnęła.

      ROZDZIAŁ 7

      Katie siedziała na łóżku w samym szlafroku, wcierając balsam w nogi, a z telewizora dobiegały odgłosy filmu.

      Stare westerny miały swój urok, pomyślała, gdy z łazienki wyszedł Stephen, przepasany tylko ręcznikiem, ze szczoteczką w zębach. Wiedziała dokładnie, że idzie po świeże bokserki do garderoby, gdyż nigdy nie brał ich przed pójściem pod prysznic. Znała ten schemat doskonale i zdążyła do niego przywyknąć. Widziała wtedy jego ciało, które zmieniło się na przestrzeni tych lat. Kiedyś tak bardzo wyrzeźbione, teraz po czasie wciąż silne i zdrowe, jednak już nie tak doskonałe.

      Nie robiło jej to różnicy, prawdę powiedziawszy, nie tym tak bardzo jej zawsze imponował.

      Stephen pochodził z ubogiej rodziny, mieszkającej na obrzeżach miasteczka, ona z zamożnej – w centrum Tensas (jeśli Tensas mogło mieć jakieś centrum).

      Był introwertykiem, ona przeciwnie– wyrażała na głos każdą swoją myśl. Zmieniła się pod jego wpływem na przestrzeni lat, trochę uspokoiła, ale wciąż tak jak nad córką, tak nad nim– musiała dominować i twardą ręką, a raczej rękoma, trzymać ich w ryzach.

      Różnili się diametralnie pod każdym względem, a jednak w jakiś sposób uzupełniali. Na początku nie potrafili się dostroić. Niczym zepsuta stacja nadawcza i nieosiągalny w pobliżu odbiornik.

      Wiedziała, że wstydził się swojego pochodzenia. Niezależnie od tego, jak bardzo ona i jej rodzina próbowali zatrzeć różnice między nimi, Stephen bronił się przed tym na wszystkie możliwe sposoby. Narkotyki, bójki i alkohol skutecznie utrudniały adaptację.

      Mogła mieć każdego w liceum i zdawała sobie z tego sprawę. Z jej bystrością oraz aparycją mogła mieć wszystko. Świat stał przed nią otworem i krzyczał: „bierz mnie”. Podobnie krzyczały jej koleżanki w autach na bocznych alejach Wood Hills, by nazajutrz chwalić się, kogo przeleciały (oraz w jaki sposób, co Kate nigdy szczególnie nie interesowało, no bo w jaki, do cholery, inny sposób – niż przez danie dupy – mogły tego dokonać?).

      Rose od zawsze dawała jej wolną rękę i mówiła, że chociaż taty nie ma przy niej, to jest pewna, że i on pozwoliłby jej wybrać to, co słuszne, w każdym aspekcie jej życia.

      Zawsze mówiła, że jeśli nie będzie wiedziała, co zrobić, „ma słuchać serca, które jest blaskiem płomienia, rozjaśniającym wątpliwości rozumu na rozstaju dróg”.

      I tak też Katie czyniła.

      Nigdy nie miała parcia na wystawne kolacje, piękne samochody czy drogie ciuchy. Mimo że pochodziła z zamożnej rodziny, nie była rozpieszczana i po latach doceniła to, jak została wychowana.

      Gdy pierwszy raz przyprowadziła Stephena na kolację, bała się bardzo, co powie jej mama. Jak zareaguje na człowieka w podartych spodniach i o delirycznym spojrzeniu.

      Bała się tego wieczoru i myślała o nim długi czas, bo chociaż kochała Stephena, to zdanie jej mamy było dla niej równie znaczące. Obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Już w pierwszej minucie Kate ulżyło, gdyż Rose przywitała go ciepło, goszcząc i zwracając się do niego tak, jakby był jej synem.

      Wtedy Kate pierwszy raz widziała u niego szok, dezorientację i wzruszenie. Jednak nie trwało to długo. Steve przypominał człowieka, który idąc pięknym parkiem, zachwyca się nim, dopóki nie znajdzie kałuży z błotem, bo gdy już znajdzie, czuje nieodpartą potrzebę tarzania się w niej. Tym błotem było otoczenie, w którym się wychował, i handel narkotykami, do których miał dostęp. Wtedy jakkolwiek park nie byłby cudowny, błoto było atrakcyjniejsze. Po kilku miesiącach bezskutecznych prób wyrwania go z rynsztoka, obrała inną taktykę.

      Pewnego ranka nie odezwała się. Zaczęła żyć swoim życiem, zamykając ten rozdział, gdy ponownie złamał obietnicę i wrócił do dawnych, podejrzanych interesów.

      Chociaż jednak mówiła sobie, że jest już inaczej i to koniec, cały czas czuwała przy telefonie w nadziei, że tym razem to on zadzwoni. Że odczuje jej brak.

      I gdy po paru dniach zaczęła tą nadzieję zakopywać w ziemi, przeklinając się w duchu, dlaczego do cholery z wszystkich mężczyzn na świecie musiała pokochać właśnie jego, zadzwonił telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się jego imię. Dzwonił, a ona już po pierwszym sygnale miała przesunąć palcem po ekranie, by odebrać połączenie, jednak w ostatniej chwili jej palec zawisł milimetr nad ekranem i nie poruszył się w żadnym kierunku. Wpatrywała się weń, czując tylko wibracje w dłoni. Nie odebrała ani tego dnia, ani następnego. Nie odpisywała na wiadomości. Cierpiąc ogromnie, powiedziała sobie, że jeśli jest dla niego coś warta, to będzie walczył do końca.

      Aż pewnego słonecznego dnia, gdy siedziała, pisząc prace magisterską (a raczej wmawiając sobie, że ją pisze), Rose zapukała do jej pokoju, mówiąc z wymownym uśmiechem, że ma gościa.

      Kate zeszła po schodach i nie wierzyła własnym oczom. Nie wiedziała, czy aby na pewno dobrze widzi.

      Mężczyzna, który stał przed drzwiami, miał czyste spodnie i koszulkę, która musiała być kupiona w tym samym dniu, a Kate mogłaby się założyć, że w tej samej godzinie. Podkrążone oczy świadczyły o nieprzespanej nocy (a bardziej nocach). W jednej ręce trzymał kwiaty (co w ogóle było do niego niepodobne). Miał czapkę z daszkiem i pot spływał mu po skroniach, a ona zdawała sobie sprawę z tego, ile kosztować musiała go ta podróż. Słońce raziło go w oczy i wiedziała, że był na detoksie. Unikał jej wzrokiem, gdy stali tak w milczeniu przez chwilę, po czym powiedział: „przepraszam” i spuścił wzrok, a w wyciągniętej ręce tkwił bukiet kwiatów. Wzięła je od niego i rzuciła


Скачать книгу