Światy równoległe. Łukasz Lamża

Światy równoległe - Łukasz Lamża


Скачать книгу
przez hiszpańskie stowarzyszenie Matrix-HiFi, zaproszono grupę trzydzieściorga ośmiorga uczestników, samookreślających się jako audiofile, aby ocenili, która spośród dwóch konfiguracji sprzętowych daje, ich zdaniem, lepszy dźwięk28. Konfiguracja A składała się z taniego sprzętu umieszczonego na rozkładanym krześle drewnianym. Konfiguracja B została złożona z najwyższej jakości komponentów, które umieszczono na specjalnym tłumiącym drgania stoliku. Sprzęty schowano za gustowną czerwoną zasłonką. Czternaścioro badanych (trzydzieści osiem procent) przyznało, że nie słyszy różnicy. Co ciekawe, taka sama liczba – czternaścioro – uznała, że ich zdaniem lepiej sprawuje się sprzęt A, a tylko dziesiątka (dwadzieścia sześć procent) stwierdziła, że bardziej odpowiada im dźwięk wydobywający się z konfiguracji sprzętowej B. Sprzęt tańszy był więc preferowany o połowę częściej niż sprzęt z górnej półki – choć biorąc pod uwagę rozmiar próby, jest to wciąż i tak niewielka różnica, podobna do tej uzyskanej w cytowanym wyżej teście z Minnesoty.

      Niestety wiele najciekawszych raportów z badań tego typu ma charakter anegdotyczny. W jednym z nich29 prowadzący postanowili zakpić sobie nieco z audiofilów, każąc im wychwycić różnicę pomiędzy kablem zasilającym firmy Monster a… drucianym wieszakiem na ubrania. Zgromadzeni w pomieszczeniu audiofile mieli rzekomo nie tylko nie dostrzec różnicy, ale wręcz wychwalać jakość dźwięku po podpięciu zasilacza do prądu wieszakiem. Jest to jednak historia, którą ze względu na kiepskie potwierdzenie (opiera się ona ostatecznie na jednym wpisie na forum internetowym) trzeba potraktować raczej jako humorystyczny komentarz do debaty niż poważny raport z badań.

      Winna jest nauka!

      Byłoby oczywiście świetnie, gdyby udało się przeprowadzić jak najwięcej rzetelnych testów tego typu, z każdym kolejnym rokiem rośnie jednak opór ze strony środowiska audiofilskiego. Mogłoby się wydawać, że to właśnie jemu powinno najbardziej zależeć na ostatecznym wykazaniu, że wymrożenie lub „odmagnetyzowanie” kabla, otoczenie przewodu nylonem, teflonem i bawełną albo pokrycie styków warstwą rodu wpływa na dźwięk w dającym się usłyszeć stopniu. Tak jednak nie jest, a dziś ze strony audiofilskiej padają już głosy sprzeciwu wobec samej metody naukowej jako takiej. Podobnie jednak jak w przypadku opisu zjawisk fizycznych mających rzekomo zachodzić w wymrażanych kablach i tutaj trudno jest złapać autorów za rękę i odnaleźć w ich wypowiedziach jakiś konkretny, dobrze sformułowany zarzut. Choć w ostatnich dniach przedarłem się przez dziesiątki tekstów krytycznych wobec ślepego testowania sprzętu muzycznego, żadnym sposobem nie potrafię odnaleźć niczego na tyle solidnego, by dało się z tym dyskutować.

      Pośród argumentów wysuwanych przeciwko ślepym testom sprzętu muzycznego znajduje się wręcz tak absurdalne tezy, że sama sytuacja testowa jest zbyt stresująca, aby w jej wyniku możliwe było uzyskanie wiarygodnych danych, albo że ocena jakości dźwięku to czynność „lewopółkulowa”, podczas gdy przeżywanie sztuki dokonuje się w prawej półkuli30.

      Michael Lavorgna z portalu AudioStream napisał długi esej o niemożliwości sprawdzenia jakości sprzętu w warunkach testowych, jednak jego argumentacja sprowadza się do tezy, że warunki testowe są „nienaturalne”, a eksperymenty sprawdzają tak naprawdę wyłącznie „umiejętność brania udziału w eksperymentach”31. Siłą napędową całej procedury testowej miałaby zaś być… zazdrość.

      John Atkinson z Stereophile twierdzi wręcz, że kontrolowane testy maskują drobne różnice, a prawdziwy dźwięk danego zasilacza można usłyszeć dopiero w swobodnych okolicznościach i znajomym otoczeniu32. Sądzi też, że zdolność do rozróżniania najdrobniejszych cech słyszanej muzyki jest dana niewielu, podczas gdy metody naukowe siłą rzeczy domagają się grupy istotnej statystycznie33. Ten argument pojawia się dość często w tekstach audiofilów. Cóż, co do zasady jest to pewnie prawda, jednak są z nim dwa podstawowe problemy.

      Po pierwsze, wszystkie porządne testy – jak choćby te cytowane powyżej – skupiają się na grupie osób i tak już wyselekcjonowanej, choćby ze względu na przynależność do stowarzyszeń gromadzących miłośników muzyki. Jak bardzo musielibyśmy zawęzić swoje kryteria, aby złapać w sieć „prawdziwych ekspertów”? Tego typu sztuczkę argumentacyjną określa się zwykle jako no true Scotsman – „żaden prawdziwy Szkot”. Przypuśćmy, że ktoś stwierdza, iż żaden prawdziwy Szkot nie słodzi owsianki. A co, jeśli mój wujek Angus, Szkot, słodzi swoją owsiankę? „Ach – pada na to odpowiedź – wujek Angus nie jest więc prawdziwym Szkotem!” W ten sposób, stale przesuwając granice, można odrzucić dowolnie dobrze skonstruowany eksperyment. Jeśli spośród stu osób zgromadzonych na sali jedna odgadnie prawidłowo wszystkie konfiguracje sprzętowe (co w zasadzie musi się kiedyś wydarzyć, nawet przy całkowicie losowym wybieraniu odpowiedzi), możemy zakrzyknąć triumfalnie, że pozostała dziewięćdziesiątka dziewiątka to nie są prawdziwi audiofile, a prawdziwy audiofil, jak widać, potrafi bezbłędnie rozpoznawać kabelki na słuch!

      Co zabawne, jedną z najlepszych odpowiedzi na „argument prawdziwego Szkota” w przypadku audiofilii jest autentyczny test przeprowadzony z udziałem… Szkota. Pochodzący z okolic Glasgow Ivor Tiefenbrun, założyciel Linn Products – firmy produkującej sprzęt muzyczny wysokiej klasy – został w 1984 roku zaproszony do wzięcia udziału w ślepym teście sprzętu audio zorganizowanym przez Boston Audio Society34. Na celowniku znalazło się wielokrotnie wygłaszane przez Tiefenbruna przekonanie, że muzyka cyfrowa nie może się równać analogowej. Gościa posadzono na kanapie, po czym sprawdzono, czy rzeczywiście jest on w stanie usłyszeć, że sygnał został „skalany” poprzez zapis cyfrowy. W eksperymencie występowała więc tylko jedna – w pełni analogowa – konfiguracja sprzętowa, a różnica między A i B polegała tylko na tym, że w jednym przypadku sygnał był dodatkowo przepuszczany przez przetwornik analogowo-cyfrowy, a następnie, bezpośrednio później, cyfrowo-analogowy. Tiefenbrun słuchał więc dwukrotnie dokładnie tego samego nagrania, odtwarzanego z tego samego źródła na tych samych głośnikach, jednak w jednym przypadku sygnał został na krótką chwilę „scyfryzowany”. Przed testem Tiefenbrun twardo utrzymywał, że różnica będzie dla niego oczywista.

      Całkowicie negatywny wynik rzeczywistego testu (dziesięć poprawnych odpowiedzi na trzydzieści siedem) nie jest jednak aż tak znaczący jak ten uzyskany w pierwszej serii próbnej. Po przeprowadzeniu dwudziestu trzech prób technik obsługujący eksperyment zorientował się, że jeden z przełączników nie znajduje się we właściwym położeniu, przez co we wszystkich dwudziestu trzech przypadkach głośniki otrzymywały dwukrotnie ten sam (analogowy) sygnał. Tiefenbrun słyszał więc dwadzieścia trzy pary identycznych odtworzeń. Nie powstrzymało go to jednak przed gorliwym zaznaczaniem, czy w danym przypadku dźwięk został – czy nie został – „skalany” przez przetworzenie do postaci cyfrowej (co usłyszał, jak twierdził, aż w szesnastu z owych dwudziestu trzech przypadków, myląc się więc w siedemdziesięciu procentach przypadków).

      Problem „prawdziwego Szkota” to jednak wciąż nie najpoważniejszy zarzut przeciwko argumentowi, że do docenienia sprzętu audiofilskiego potrzeba szczególnych zdolności. Nawet gdybyśmy przyjęli, że istnieje bardzo wąska grupka ludzi, którzy naprawdę słyszą różnicę między kabelkiem A a B – tak nieliczna, że nie udało się jeszcze złowić żadnego z nich do podwójnie ślepego testu, i tak delikatna, że w warunkach laboratoryjnych ich moce zanikają – całe zjawisko zaczyna nabierać efemerycznego, jeśli nie po prostu magicznego charakteru.

      Tajemnicze zjawiska fizyczne, poetycki, pełen metafor język, nieliczna grupa ekspertów, którzy są w stanie przeżyć wspaniałe doświadczenie, niedostępne jednak ogółowi i niemanifestujące się pod okiem kamer… brzmi znajomo, prawda?

      3 Chemtraile

      czyli


Скачать книгу