Do kina czy na film?. Blythe Roberson
i atrakcyjnych w konwencjonalnym sensie białych mężczyzn umiem ją zredagować.
Powinnam powiedzieć coś jeszcze: jestem białą, heteroseksualną, cisseksualną, pełnosprawną kobietą mającą wyższe wykształcenie i mnóstwo przywilejów! Nie znaczy to jednak, że nie dostrzegam uprzywilejowania mężczyzn, dyskryminacji ze względu na płeć i pociągających facetów, którzy ze skutecznością godną eksperymentu psychologicznego manipulują mną za pomocą SMS-ów. Znaczy to, że istnieją rodzaje dyskryminacji związanej z randkowaniem, których nigdy nie doświadczyłam, i że to, czego doświadczyłam, prawdopodobnie nie jest aż tak straszne, jak mogłoby być, gdybym była mniej uprzywilejowana. W tej książce piszę o tym, jak wartość kobiet sprowadza się do ich ciała – pod tym względem kolorowe kobiety zawsze miały gorzej. Piszę o tym, że nie wiem, czy chcę wyjść za mąż – ale nigdy nie żyłam w kraju, w którym powiedziano by mi, że nie mogę wziąć ślubu z powodu swojej orientacji seksualnej. Moim przywilejem jest nawet to, że mam czas, by umawiać się z facetami oraz wydawać pieniądze na jedzenie, drinki i bilety na komediowy show, którego gospodarzem jest Antoni z Queer Eye. Chcę przez to wszystko powiedzieć, że nie tylko heteroseksualni biali mężczyźni powinni nad sobą popracować! Pięćdziesiąt trzy procent białych kobiet głosowało na Trumpa. Naprawdę musimy się spotkać i przewartościować swoje zobowiązania dotyczące niewyrządzania krzywdy innym. Jako osoby, które stykają się z dyskryminacją, lecz także mają mnóstwo przywilejów, powinnyśmy wykorzystać te przywileje, żeby… rozmontować system.
Książka ta opisuje moje osobiste doświadczenia – napalonej dewiantki – ale dotyczy również „patriarchatu” w sensie, w jakim występuje on w pojęciu „kapitalistyczny patriarchat hołdujący supremacji białych” (bardzo często używam tego sformułowania w rozmowach – mam nadzieję, że co najmniej jedno z moich przyjaciół ustawiło je w swoim telefonie jako mój spersonalizowany dzwonek). To książka o doświadczaniu miłości, gdy żyje się w epoce przypominającej oleistą kałużę, zwłaszcza jeśli jest się kobietą, którą pociągają mężczyźni mający nad kobietami całą strukturalną władzę i słyszący od tysiącleci, że fajnie jest traktować je w bardzo poniżający sposób: czy to świadomie, czy nieświadomie. Nie chodzi o to, że są mężczyźni „dobrzy” i „źli” (choć oczywiście zdarzają się wśród nich prawdziwe potwory). Takie przesłanie odbierają wszyscy mężczyźni. Nie rodzą się źli, rodzą się w złym systemie! Po prostu doszłam do wniosku, że potrzebuję dla swojej książki bardziej chwytliwego tytułu niż Jak randkować z mężczyznami, skoro rodzą się w złym systemie, który robi im pranie mózgu, a na dodatek potwornie uciska kobiety.
Pułapki związane z randkowaniem w patriarchacie nie dotyczą jednak wyłącznie spraw oczywistych, takich jak napaść seksualna. Jak randkować z mężczyznami, gdy nie chcą randkować z nikim, kto odnosi większe sukcesy niż oni sami? Jak wyrażać podekscytowanie miłością, gdy mężczyźni nazywają to „uganianiem się za chłopakami”? Po co wychodzić za mąż, gdy małżeństwo pod niemal każdym względem jest korzystne dla mężczyzn, a płynące z niego korzyści dla kobiet są mniej prawdopodobne niż nagły zgon? To absolutna prawda, ale choć dobrze ją znam i uważam, że wychodzenie za mąż nie ma zbytniego sensu, w ubiegły weekend kupiłam sobie w drogerii internetowej sztuczny pierścionek zaręczynowy za dziewięć dolarów. Powinnam poważnie się nad sobą zastanowić!
Tymczasem mężczyźni w końcu się uczą, że tak naprawdę nie ma nic fajnego w zgrywaniu olbrzymiego, drapieżnego idioty przed każdą napotykaną istotą ludzką płci żeńskiej. Żeby było jasne: nie współczuję mężczyznom, którzy rujnują kobietom życie, bo uznają, że mają prawo do ciał, czasu i pracy wszystkich kobiet, jakich zapragną. Potrafię jednak zrozumieć, dlaczego przeciętny facet może poczuć się skołowany, skoro wszystkie media i wszyscy przedstawiciele władzy powtarzają mu przez całe życie, że pewne zachowania są zupełnie w porządku – zachowania, które tak naprawdę nie biorą pod uwagę woli, emocji czy indywidualności kobiety. Mężczyźni czytają mnóstwo książek J.D. Salingera i dorastali na Annie Hall – rozumiem! Proszę, usiądźcie sobie w moim salonie pełnym kaktusów i poduch; poczytajcie, jak to jest kochać, będąc po drugiej stronie rzeczywistości. Niech to będzie dla was wskazówka, jak kochać kobiety oraz jak z nimi flirtować i przejawiać swoją seksualność w sposób, który nie zniszczy im życia albo – to całkiem świeża ewentualność – nie zniszczy go wam samym! Dowiedzcie się, jak działa algorytm, który nam zakodowano, i pomóżcie nam go zmienić.
Trwające obecnie, choć mocno spóźnione, ujawnianie molestowania seksualnego odbywającego się na ogromną skalę, w połączeniu ze wzrostem liczby kobiet, które są w stanie same się utrzymać, oraz z milionem innych czynników, oznacza, że doświadczamy wielkiej społecznej zmiany: sposobu, w jaki randkujemy i organizujemy swoje życie, drogi, jaką dochodzi do interakcji między płciami, a nawet znaczenia słowa gender – oraz tego, czy gender w ogóle istnieje!!! Łatwo się pogubić w tym, jak powinno wyglądać randkowanie, i/lub poczuć się kimś bezwartościowym – kimś, kto ma wrażenie, że nie dorasta do standardu. Ale zaczynam wierzyć, że właśnie przedzieramy się na oślep przez olbrzymią dżunglę pełną pajęczyn, zmierzając ku nowemu porządkowi świata, a to, że mam dwadzieścia siedem lat, nie jestem mężatką i nie żyję w poważnym związku, mówi więcej o naszych czasach niż o mnie samej. Poza tym czuję się jak oszustka, używając wielu terminów, które do niedawna wiązano z łatwiej definiowanymi doświadczeniami, takich jak „randka” czy „rozstanie”. Zdaję sobie sprawę, że przeważnie nie używam ich w sposób zrozumiały dla wcześniejszych pokoleń. Pozostaje jednak faktem, że gromadzę doświadczenia i muszę je jakoś opisać! Może starsi ludzie nie do końca chwytają, co mam na myśli, kiedy mówię „randka”, ale to znacznie bliższe określenie tego, o co mi chodzi, niż gdybym zaczęła wymyślać własne słowa i opowiadać, że na przykład „blurgowałam” z jakimś fajnym facetem.
Randkując, liczę na coś więcej niż tylko możliwość pocałowania mężczyzny tak, abyśmy zaraz potem nie poczuli się speszeni problematycznością takiej sytuacji. Dążę do tego, by doświadczać romansów z radością – wolna nie tylko od trudności wynikających z patriarchatu, lecz także od lęków związanych z byciem człowiekiem. Czy to możliwe? I jak miałby wyglądać taki radosny związek?
Oprócz tego, że jestem kobietą kochającą mężczyzn, jestem też człowiekiem kochającym ludzi. Nie wszystkie moje myśli/tweety/oddechy/pierdnięcia przechodzą przez filtr mojej tożsamości płciowej. Ten tekst traktuje nie tylko o heteroseksualnej romantycznej miłości doświadczanej przez kobietę – dotyczy romantycznej miłości w ogóle. W zasadzie do jego napisania zainspirowała mnie książka, którą uwielbiam (wy też powinniście: tweetowała o niej Lorde): Fragmenty dyskursu miłosnego Rolanda Barthes’a, człowieka płci męskiej, który kochał innych ludzi płci męskiej. Kupiłam ją w 2015 roku na Amazonie, razem z olbrzymią butelką płynu do płukania ust dla dzieci. A wiecie dlaczego? Bo byłam gotowa do całowania. Większość tamtego lata spędziłam z facetem, w którym zakochałam się na zabój, ale nie minęły cztery miesiące, a wszystko popsułam, uświadamiając sobie, że jestem w nim zakochana. We Fragmentach dyskursu miłosnego Barthes bierze różne słowa kojarzone z byciem kochankiem – „lecieć w otchłań”, „oczekiwanie”, „dlaczego?” – i wykorzystuje je do opisu swoich przemyśleń na temat literatury, filozofii i innych spraw związanych z tematem. Czytając niektóre fragmenty, czułam się jak oskarżona: „Pytając siebie obsesyjnie, dlaczego nie jest kochany, podmiot zakochany żyje jednocześnie w przekonaniu, że obiekt miłości w istocie kocha go, lecz mu tego nie mówi”[1]. Oszczędźcie sobie kłopotu i nie czytajcie moich wcześniejszych tekstów – ten cytat streszcza je wszystkie! Połknęłam książkę Barthes’a, ale pragnęłam czegoś więcej. Barthes nie odnosi się do specyficznych cech mnóstwa interesujących mnie spraw, jak na przykład próba pocałowania przedstawiciela płci, która cię aktywnie uciska, albo pułapki związane z SMS-owaniem. Poza tym autor rozpisywał