Outsider. Stephen King
apote… czego? – spytał Samuels z uśmiechem.
To też Gold zignorował. Nadal wpatrywał się w Ralpha.
– Zrobiłeś to, mimo że mogłeś dyskretnie obstawić stadion, a potem zaczekać, aż mecz się skończy, i aresztować go w domu. Zrobiłeś to na oczach jego żony i córek, musiała to więc być twoja świadoma decyzja. Co cię opętało? Na miły Bóg, co cię opętało?
Ralphowi znów zrobiło się ciepło.
– Naprawdę chcesz wiedzieć, mecenasie?
– Ralph. – Samuels położył dłoń na jego ramieniu, próbując go powstrzymać, ale Ralph ją strząsnął.
– Nie ja go aresztowałem. Wysłałem po niego dwóch funkcjonariuszy, bo bałem się, że sam złapałbym go za gardło i dusił, aż gęba by mu zsiniała. A to takiemu bystremu prawnikowi jak ty dałoby trochę za duże pole do popisu. – Zrobił krok do przodu, wchodząc w prywatną przestrzeń Golda, pragnąc zmusić go, by przestał się kołysać. – Porwał Franka Petersona i zabrał go do Figgis Park. Tam zgwałcił chłopaka gałęzią, a potem zabił. Chcesz wiedzieć, jak go zabił?
– Ralph, to tajemnica śledztwa! – skrzeknął Samuels.
Ralph jednak nie zważał na niego.
– Ze wstępnych ustaleń wynika, że rozszarpał mu gardło zębami. Możliwe nawet, że połknął przy tym trochę mięsa, rozumiesz? To wszystko tak go podnieciło, że ściągnął gacie i spuścił się na uda dzieciaka. Najohydniejsze, najpotworniejsze i najbardziej bestialskie morderstwo, z jakim mieliśmy do czynienia. Pierwsze takie i oby ostatnie. Ta żądza musiała w nim długo narastać. Każdy, kto był na miejscu zbrodni, nigdy tego nie zapomni. I zrobił to Terry Maitland. Zrobił to trener T, który nie tak dawno dotykał rąk mojego syna, kiedy pokazywał mu, jak rozgrywać skróty. Właśnie mi o tym opowiedział, jakby to miało dowieść jego niewinności czy coś.
Gold nie patrzył już na niego jak na robaka. Teraz jego twarz wyrażała zdziwienie człowieka, który odnalazł przedmiot pozostawiony przez jakiś nieznany pozaziemski gatunek. Ralpha to nie obchodziło. Nic już go nie obchodziło.
– Sam masz syna… na imię ma Tommy, prawda? Czy nie dlatego zacząłeś prowadzić treningi razem z Terrym, że Tommy grał w jego drużynie? Twojego syna też dotykał. I teraz będziesz go bronił?
– Na litość boską, zamknij jadaczkę – warknął Samuels.
Gold przestał się kołysać, ale nie ustąpił o krok; wciąż patrzył na Ralpha z niemal antropologicznym zaskoczeniem.
– Nawet go nie przesłuchałeś – szepnął. – Nawet. Nie. Przesłuchałeś. Jeszcze nigdy… nigdy…
– Oj, bez takich – rzucił Samuels z wymuszoną wesołością. – Wszystko już w życiu widziałeś, Howie. Większość z tego dwa razy.
– Chcę się z nim naradzić – zdecydował dziarsko Gold – więc wyłączcie sprzęt nagrywający i zaciągnijcie zasłonę.
– W porządku – zgodził się Samuels. – Masz piętnaście minut, potem do was dołączymy. Zobaczymy, czy trener będzie miał coś do powiedzenia.
– Godzinę, prokuratorze.
– Pół godziny. Potem albo wysłuchamy, jak przyznaje się do winy… co mogłoby oznaczać dożywocie w McAlester zamiast zastrzyku z trucizną… albo zamkniemy go do poniedziałku, kiedy zostanie postawiony w stan oskarżenia. To zależy od was. Jeśli jednak myślisz, że przyszło nam to lekko, mylisz się jak nigdy w życiu.
Gold podszedł do drzwi. Ralph przeciągnął swoją kartę przez czytnik – rozległ się szczęk otwierających się zamków − po czym wrócił do lustra weneckiego i patrzył, jak adwokat wchodzi do pokoju przesłuchań. Samuels zesztywniał, kiedy Maitland wstał z krzesła i ruszył w stronę Golda z wyciągniętymi ramionami, ale na twarzy aresztanta malowała się ulga, nie agresja. Objął prawnika, który upuścił swoją pokaźną teczkę i odwzajemnił uścisk.
– Robią niedźwiedzia – odezwał się Samuels. – Jak słodko.
Gold odwrócił się, jakby go usłyszał; wskazał na kamerę z zapalonym czerwonym światełkiem.
– Wyłączcie to – dobiegło z głośnika nad ich głowami. – Fonię też. A potem zaciągnijcie zasłonę.
Wyłączniki były na konsoli ściennej, która zawierała też sprzęt nagrywający audio i wideo. Ralph pstryknął nimi. Czerwone światełko na kamerze w kącie pokoju przesłuchań zgasło. Kiwnął głową Samuelsowi, który szarpnął za zasłonę. Dźwięk, z jakim zakryła lustro weneckie, obudził w Ralphie nieprzyjemne wspomnienia. Trzy razy – jeszcze zanim w prokuraturze okręgowej nastały czasy Billa Samuelsa – uczestniczył w egzekucjach w McAlester. Tam, na długim oknie oddzielającym komorę śmierci od sali obserwacyjnej, wisiała podobna zasłona (może nawet wyprodukowana przez tę samą firmę!). Rozsuwano ją, gdy świadkowie wchodzili do sali obserwacyjnej, i zaciągano zaraz po ogłoszeniu zgonu skazańca. Wydawała ten sam niemiły, zgrzytliwy dźwięk.
– Skoczę naprzeciwko, do Zoney’s, po hamburgera i coś do picia – powiedział Samuels. – Wcześniej z nerwów nie mogłem jeść. Przynieść ci coś?
– Chętnie napiłbym się kawy. Bez mleka, jedna kostka cukru.
– Jesteś pewien? Piłem kawę z Zoney’s i nie bez powodu nazywają ją czarną śmiercią.
– Zaryzykuję.
– Dobrze. Wracam za piętnaście minut. Nie zaczynaj beze mnie, jeśli skończą wcześniej.
Nawet nie brał tego pod uwagę. Od tej pory to był show Billa Samuelsa. Niech cała chwała spadnie na niego, jeśli taki koszmar w ogóle mógł przysporzyć komuś chwały. Na drugim końcu korytarza stał rząd krzeseł. Ralph usiadł na tym najbliższym kserokopiarki, która szumiała cicho w stanie uśpienia, i spojrzał na zaciągniętą zasłonę. Był ciekaw, co Terry Maitland mówi tam, w środku, jakie wydumane alibi sprawdza na byłym współtrenerze jego drużyny futbolowej.
Mimowolnie pomyślał o potężnej Indiance, która zabrała Maitlanda spod Gentlemen, Please i zawiozła go na dworzec w Dubrow. „Prowadzę treningi koszykówki w YMCA. Maitland tam przychodził… siedział na trybunach z rodzicami dzieciaków i oglądał mecze. Powiedział mi, że szukał talentów do drużyny bejsbolowej…”
Znała go, a on musiał znać ją – kobietę o tych gabarytach i tego pochodzenia trudno zapomnieć. Mimo to w taksówce zwracał się do niej per „pani”. Dlaczego? Bo nawet jeśli kojarzył jej twarz z YMCA, to nie pamiętał jej imienia? Całkiem możliwe, ale jakoś mało przekonujące. Takie nazwisko jak Willow Rainwater też trudno zapomnieć.
– Cóż, był w stresie – mruknął Ralph do siebie albo do drzemiącej kopiarki. – Poza tym…
Przyszło kolejne wspomnienie, a z nim bardziej sensowny powód, dla którego Maitland mógł nie mówić tej kobiecie po imieniu. Brat Ralpha, Johnny, trzy lata od niego młodszy, był kiepski w zabawie w chowanego. Często po prostu uciekał do sypialni i zagrzebywał głowę w pościeli, najwyraźniej przekonany, że skoro nie widzi Ralphiego, to Ralphie jego też nie zobaczy. Czy nie jest możliwe, że człowiek, który dopiero co popełnił potworne morderstwo, też ma skłonność do tego rodzaju magicznego myślenia? Jeśli ja nie znam ciebie, to ty nie znasz mnie. Rozumowanie szaleńca – ale przecież trzeba być szaleńcem, żeby dopuścić się takiej zbrodni. Poza tym mogło to tłumaczyć więcej niż tylko reakcję Terry’ego na Rainwater; także to, dlaczego uważał, że może się z tego wywinąć, mimo że znało go wielu ludzi z Flint City, a dla miłośników sportu był niemal celebrytą.
Tyle że był jeszcze Carlton Scowcroft. Zamykając oczy, Ralph wręcz