Grzechy młodości. Edyta Świętek
Ach! Ma pan pewnie na myśli Maryśkę! – wykrzyknęła. – To nie jest moja przyjaciółka.
Z miejsca przypomniała sobie wydarzenie sprzed miesiąca, w Savoyu, gdy do ich stolika podeszło dwóch mężczyzn, a Maria spławiła ich wyjątkowo nieuprzejmie. Ogarnęło ją zażenowanie.
– A zatem koleżanka?
– Gorzej. Kuzynka. Chyba powinnam pana przeprosić. Narobiła mi wtedy wstydu. Ale ona już taka jest. Gada różne rzeczy bez zastanowienia. Nie myśli, że może kogoś urazić. Ja bym tak nie mogła. Serio.
– Ślicznie się pani rumieni. Przeprosiny przyjęte. To może w ramach zawartego przed momentem przymierza pójdziemy razem napić się kawy? – Wskazał pobliski bar Kaskada.
– Właściwie szłam do biblioteki w Starym Rynku – oznajmiła – ale mogłabym zajrzeć tam trochę później.
– No to chodźmy. – Ujął dziewczynę pod ramię.
Ruszyli w stronę piętrowego, pudełkowatego budynku, którego neon zapraszał do skorzystania z baru, kawiarni i dansingu. Zajęli miejsca na piętrze, przy oknie, skąd rozpościerał się widok na miasto. Lokal był pusty. Ludzie zapewne woleli spędzać czas w domach, przed migoczącymi niebieskawym światłem odbiornikami telewizyjnymi.
– Pani kuzynka zawsze taka ostra jak żyletka?
– Niestety. Wyznaje zasadę, że znajomych należy dobierać z rozwagą. Ale wiele w ten sposób traci, bo czasami przez przypadek można przeoczyć interesującą znajomość. Maryśka ma trochę rozbuchane ego – zakończyła dość nielojalnie.
– Tak bywa. Pewnie jedynaczka.
– Nie. Ma dwóch braci i dwie siostry.
– Najstarsza z rodzeństwa czy najmłodsza? Jedno i drugie tłumaczyłoby apodyktyczność.
– Nie. Jest druga w kolejności.
– No to nie rozumiem, czemu jest z niej takie ziółko. Można się o nią sparzyć.
– Tatko dyrektor – rzuciła Manuela.
– No i wszystko jasne. Nic dziwnego, że pannica zadziera nosa. Dość na temat bufonki, porozmawiajmy o czymś ciekawszym.
– Na przykład?
– O tobie. Możemy chyba przejść na ty, prawda?
– Owszem, możemy. O mnie? Cóż we mnie interesującego?
– Każdy szczegół. Imię chociażby. Dość niezwykłe. Nigdy nie wcześniej spotkałem żadnej Manueli. Wiesz, dlaczego rodzice tak cię ochrzcili?
– Tak spodobało się mojej mamie. Chciała nazwać mnie jakoś nietuzinkowo.
– No to jej akurat świetnie wyszło. Manuela… Manuela… Manuela… Brzmi tajemniczo i romantycznie zarazem. Jesteś romantyczką, Manuelo? – zapytał, wyraźnie delektując się wymawianymi dźwiękami.
– Nie wiem. Może?
– A czy wierzysz, że miłość od pierwszego wejrzenia istnieje? – zagadnął, zniżając głos niemalże do szeptu. – Bo ja na przykład jestem o tym głęboko przekonany. Kiedy spojrzałem w twoje oczy, poczułem coś w rodzaju porażenia prądem. Pomyślałem więc, że koniecznie muszę cię poznać i sprawdzić, czy chodzi o zakochanie czy o ładunek elektryczny, który pojawił się znikąd.
O rany! – przemknęło jej przez myśl. Chłopak nie traci czasu!
Godzina w kawiarni upłynęła na przyjemnej pogawędce. Potem poszli razem do zabytkowego gmachu biblioteki publicznej zlokalizowanej w Starym Rynku. Tam odkryli wspólną pasję: obydwoje lubili literaturę francuską. Zachwycali się dekadenckim Zolą, analizując powieści, które każde z nich przeczytało. Pochylili głowę przed miniaturami Guy de Maupassanta. Wykpili Colette, jako nazbyt frywolną i skupioną na sobie. A potem zrobiło się niemożliwie późno i trzeba było wracać do domu. Na szczęście deszcz przestał siąpić, lecz Albert i tak zaoferował Manueli towarzystwo swego czarnego parasola.
Kazimierz od miesiąca bił się z myślami. Nawet nie próbował sobie wyobrażać, co w tej sytuacji musi czuć Tymek, skoro on, kryjąc go, odnosił wrażenie, jakby był współwinny zbrodni. Najgorsze było oczekiwanie na jakiś finał porozumienia zawartego tamtej wrześniowej nocy. Ciało Eugeniusza na razie nie wypłynęło. Owszem, mieli w ostatnim czasie jednego topielca, lecz nijak nie pasował do brata. Kazik pilnie śledził komunikaty związane z odnajdywanymi zwłokami. Prawdopodobieństwo, że pojawi się Gienek, było właściwie znikome. Zapewne wylądował w jakiejś dziczy. Choćby nawet go znaleziono, to określenie przyczyny zgonu raczej nie będzie możliwe.
Zbrodnia ujdzie Tymoteuszowi na sucho. Może to i lepiej, bo jakże wsadzić za kraty ojca dzieciom, jedynego żywiciela rodziny? Gdyby sprawa ujrzała światło dzienne, byłoby z tego jeszcze więcej smrodu i problemów, niż przysparzał im młody. Wybuchłby skandal, który rzuciłby cień na wiele osób. Ucierpiałby Kazimierz, gdyż dwóch kryminalistów to zdecydowanie zbyt wiele jak na koligacje funkcjonariusza milicji. Agacie także narobiłoby to szkody, bo jakże siostra zbrodniarza oraz zdrajcy narodu ma kształtować młodzież? A i Dereń też pewnie zdrowo by oberwał, przecież Tymek był jego protegowanym.
No i jeszcze trzeba byłoby wziąć poprawkę na krzywdę wyrządzoną rodzicom. Jak znieśliby myśl o tym, że wychowali bratobójcę?
– Nie przeżyliby tego, mowy nie ma – mamrotał, goląc zarost przed lustrem łazienkowym.
Wykrzywiał twarz, robił miny, to wypychał skórę językiem, to nadymał policzki powietrzem. Kiedyś przy tym zajęciu często asystowała mu córka. Zawsze przybiegała na dźwięk włączanej golarki. A on z upodobaniem błaznował przed jednoosobową publicznością. Czasami płatał małej figla i udawał, że chce ją ogolić. Piszczała wtedy wniebogłosy i uciekała w popłochu, przepełniona strachem o bure kitki, w które Ewa zazwyczaj ją czesała.
Teraz stał przed tym lustrem samotnie. Widział zmęczoną szarą twarz człowieka, któremu dziesiątki sprzecznych myśli uprzykrzają życie. Spoglądał na samego siebie z niechęcią i odrobiną wstrętu. Krył zbrodniarza. Świadomie i z premedytacją.
– A może on nie zginął? Może widząc, że nie ma szansy w szamotaninie z Tymkiem, zasymulował utonięcie, by przed nim uciec?
Tak bardzo chciał w to wierzyć!
Ciała nie odnaleziono. Co prawda nikt nie szukał topielca, oficjalnie Eugeniusz wciąż był zbiegiem ściganym listem gończym. Ale kto wie? Może nadal przebywa w ukryciu? Nie może się ujawnić, gdyż poszukuje go milicja. Stracił zaufanie do rodziny – wszak jeden brat chciał go zawlec do aresztu, a drugi był funkcjonariuszem. Justyna nie byłaby w stanie mu pomóc – sama pozostawała pod ścisłą obserwacją. Do kogo jeszcze mógłby się zwrócić? Do rodziców? Agaty? Ich także miała na oku bezpieka. Pozostali więc kumple z konspiracji, a ci na pewno go nie wsypią. No, chyba że któryś z nich wpadnie.
– Jasny gwint! Przydałyby się jakieś zwłoki, które można byłoby do niego przypisać. Gdyby do prasy dotarła nowina o odnalezieniu denata będącego uciekinierem z aresztu, to może wtedy młodziak wyszedłby z ukrycia? A może zacząłby nowe życie pod fałszywym nazwiskiem? – gdybał Kazimierz, wklepując w twarz odrobinę wody Brutal.
Wiedział, że jego rojenia są absurdalne i niedorzeczne. Ale ta myśl pozwalała mu jakoś przetrwać ostatnie tygodnie. Rozmawiał o tym nawet z Tymoteuszem, lecz brat twierdził, że to mało realne, ponieważ młody był ledwo żywy, gdy wpadł do rzeki. Na pewno nie wypłynął. Tymek mówił, że stał jeszcze chwilę nad Brdą – na poły wściekły, na poły zszokowany – nie na tyle jednak, by nie zwrócić uwagi na jakiś chlupot czy odgłosy, które mogłaby wydawać osoba usiłująca się uratować.