Grzechy młodości. Edyta Świętek
Ach… Olbrychski! Przecież to gwiazdor! No i kto powiedział, że Azja gonił tyły na planie filmowym? Według mnie był równie ważny jak Wołodyjowski. Ba! Nawet ciekawszy, bo wysoki i z piękną postawą, nie to, co tamten skrzat! Zresztą to stary film, dawno mi się znudził.
– Ja tam mogę go oglądać na okrągło. Jest boski! Zachwyca mnie Magda Zawadzka. Niska kobitka, ale ile w niej werwy! Zresztą wzrost jest mało ważny. A i krzywe nogi można ukryć pod suknią.
– Chciałabyś grać w filmach kostiumowych?
– Czemu nie? Dobry kostium zatuszuje mankamenty figury. Zresztą od czego jest charakteryzacja?
– Ech… Tobie to już całkiem odbiło na punkcie aktorstwa – jęknęła Marysia.
Zniechęcanie kuzynki było sporym wyzwaniem. Wszak Manuela od zawsze kochała kino. Kupowała magazyn „Film”, zbierała fotosy gwiazd. Prawie każdą rozmowę sprowadzała do tego tematu. Znała nazwiska reżyserów, aktorów, ba, nawet scenarzystów. Trudno walczyć z tak wielką pasją. Maria z całego serca życzyła przyszłej artystce, by odpadła podczas egzaminów wstępnych i raz na zawsze pożegnała swoje marzenia. Tak jak jej przyszło obudzić się z pięknego snu o zostaniu primabaleriną.
– Cześć, dziewczyny! Możemy z wami usiąść? – Pogawędkę kuzynek przerwali dwaj młodzi mężczyźni, którzy od dłuższego czasu zerkali z ciekawością w stronę dyskutujących pannic.
Maria zmierzyła ich krytycznym spojrzeniem. Jej uwadze nie uszły nieumyte włosy wyższego oraz niemodne jeansy dzwony niższego. Żaden z nich nie wzbudził jej zainteresowania. Choć za nic w świecie nie powiedziałaby tego na głos, gustowała w chłopakach pokroju Pawła Derenia: schludnych, eleganckich i o odpowiedniej klasie. Ci tutaj, w jej odczuciu, wyglądali na zwykłych przeciętniaków, którzy wyskrobali z portfela ostatnie drobne, by posiedzieć w renomowanej kawiarni. Na pewno brakowało im stylu i obycia, wyczuwała to na odległość. I choć szczerze nie znosiła Pawła, marzyła o tym, by choć raz to on zaprosił ją na randkę. Choćby po to, by mogła mu utrzeć zadartego nosa i pokazać, gdzie jest jego miejsce.
Manuela chyba nie zauważyła tych kompromitujących mankamentów. Patrzyła w oczy niższego mężczyzny tak, jakby coś pomiędzy nimi zaiskrzyło. Przesłała mu zachęcający uśmiech i już miała ich zaprosić, by się przysiedli, gdy Maria postanowiła interweniować, zanim będzie za późno na spławienie nieatrakcyjnych podrywaczy.
– Spieprzajcie – burknęła nieuprzejmie. – Nie widzicie, że ten stolik jest zajęty?
Mężczyźni odeszli jak niepyszni, mamrocząc coś na temat zmanierowanych idiotek. Twarz Manueli oblała głęboka purpura. Dziewczyna miała ochotę wybiec za nieznajomymi i przeprosić za zachowanie kuzynki. Jeszcze nigdy nie czuła równie wielkiego zażenowania. Niski brunet wybitnie wpadł jej w oko już wcześniej, gdy zajmował miejsce nieco dalej. Kilka razy ona i on wymienili między sobą spojrzenia, więc być może to zachęciło panów do tego, by podejść.
– Maryśka! – syknęła zgorszona. – Musiałaś ich tak chamsko spławiać?
– Trzeba się cenić! Wyraziłabyś zgodę, by takie nic, takie robactwo usiadło z nami? Jak ktoś jest niedomyty albo nosi stare, niemodne portki, to nie ma szansy na podryw!
– Nie zauważyłam, by coś było z nimi nie tak. Wyglądali na zupełnie normalnych, fajnych facetów.
– Tak ci się tylko wydaje, bo wlepiałaś gały w tego kurdupla w dzwonach. Albo raczej trzepotałaś do niego powiekami – rzuciła kąśliwie Maria. – Przydałaby ci się odrobina spostrzegawczości. Inaczej wciąż będziesz przebywać w kompromitującym towarzystwie i nie zwróci na ciebie uwagi nikt atrakcyjny. No nie nadymaj tak ust, gwiazdeczko. Skoro marzysz o karierze aktorskiej, to powinnaś nabrać wprawy w przeganianiu namolnych typków. Wiesz, dlaczego gwiazdy są tak pociągające dla zwyczajnych śmiertelników? – paplała, by zagadać temat. – Bo są zimne i niedostępne. Można podziwiać je na odległość, lecz nikogo nie ogrzeją swoim blaskiem.
Minęło kilka dni od chwili, gdy Roman rozmawiał z Agatą. Od tamtej pory nie widział się ani z nią, ani z nikim należącym do jej bliskiego otoczenia. Nawet Tymka stracił ostatnio z oczu, choć mieszkali po sąsiedzku. Musiał koniecznie z kimś pogadać. Chciał choć trochę wybadać nastroje. A przy okazji sprawdzić, czy przyjaciele wiedzą, co zaszło pomiędzy nim a ich siostrą.
Temat był dość krępujący. Przecież chodziło o rozbicie rodziny.
A może nie?
Może Agata zdołała jakoś wyłgać się przed ślubnym, robiąc z Romka kozła ofiarnego w tej sprawie? Wszak Kost był łatwowiernym głupkiem, który świata nie widział poza żoną. Zresztą kobiecie takiej jak ona można wybaczyć niemalże wszystko. Miała w sobie, zołza jedna, coś takiego, co powodowało, że mężczyźni jadali jej z ręki.
A jeżeli Wojtek postanowił unieść się honorem? Jeśli zrobił żonie awanturę, zwymyślał ją od dziwek, a na ostatek trzasnął drzwiami mieszkania i poszedł w siną dal?
Roman zastanawiał się, czy wieści o tym dotarły do przyjaciół. Jak w takiej sytuacji zareagowaliby Kazimierz i Tymoteusz? Dobiegłaby końca wieloletnia komitywa? Obiliby mu gębę? To rozwiązanie sam uznał za idiotyczne, od dawna nie byli smarkaczami, którzy rozliczają porachunki z użyciem pięści.
Nie było sensu roztrząsać tego dłużej. Pewnego sobotniego popołudnia po prostu zadzwonił do jednego i drugiego. Umówił się z nimi na wieczór w Savoyu.
Z tonu rozmów telefonicznych trudno było cokolwiek wywnioskować.
Bez większego entuzjazmu panowie zajęli stolik w lokalu. Zamówili wódkę i zakąski. Wszyscy trzej siedzieli z posępnymi minami. Dereń obrzucił uważnym spojrzeniem bladego jak śmierć Tymoteusza. Potem przeniósł wzrok na Kazimierza – ten też wyglądał niewyraźnie.
– Co jest, koledzy? – zapytał.
Jeśli żywili do niego żal o siostrę, wolał mieć to z głowy.
– Sobota – odparł Kazik. – Jakoś nie jestem w rozrywkowym nastroju – przyznał po chwili. – Zresztą Tymek też, ledwo go wyciągnąłem.
Mówił prawdę. Przyjechał po brata na Miedzyń, gdyż wiedział, że ten siedzi w domu i skrycie rozpacza. Wykorzystał sposobność, jaką podsunął przyjaciel, by wyciągnąć desperata na miasto. W trójkę przyjechali taksówką do Savoya.
– Coście tacy zgaszeni? – drążył Dereń. – Czyżby… Ee… Kłopoty rodzinne?
Tymoteusz wzruszył ramionami.
– O młodego chodzi. Zaginął – powiedział cichym głosem. Sięgnął dłonią po kieliszek żytniej.
– Ach tak. Potrzebujecie pomocy?
Wiedział o tym, co zaszło. Miał jakieś cholerne wyczucie, obserwując stojący po sąsiedzku dom. Nie musiał długo czekać. Jeszcze tego samego dnia, po rozmowie z Kostową, zauważył pod wieczór wyjeżdżającego samotnie Tymka. Zakładał, że chodzi o Eugeniusza, postanowił jednak to sprawdzić. Musiał trzymać rękę na pulsie. Nie zamierzał niczego ujawniać, jeśli nie zajdzie taka konieczność. Ale nie mógł dopuścić, by przyjaciel ściągnął kłopoty na siebie i na niego, pomagając zbiegowi.
Dotarł za nim nad Brdę. Od razu wzrósł jego niepokój, gdyż miejsce nie nadawało się na żadne spotkania towarzyskie ani na wędkowanie. Tym bardziej że zdążył zapaść mrok. Trudno było niepostrzeżenie śledzić kumpla. Roman dokładał starań, by go nie zgubić, idąc najpierw pomiędzy działkami, a później brnąc wśród zarośli. Mógł go zdradzić hałas, trzask gałęzi pod stopą. Musiał uważać na to, by nie upaść, a jednocześnie nie mógł stracić mężczyzny z oczu. Ostatecznie Tymek