Grzechy młodości. Edyta Świętek
człowiekiem. Miał piękną żonę i wspaniałe dzieciaki. Nie mógł narzekać na teściów, którzy zapewnili mu dach nad głową. Wszystko układało się jak w bajce. Wierzył, że doczeka starości z Agatą u boku. Że odchowają Beatę i Piotrka, a potem doczekają się wnuków.
Nie miał najmniejszych wątpliwości co do jej winy. Wszak już wcześniej wysyłała mu nader czytelne sygnały. Wciąż dokądś wychodziła – wystrojona, uczesana, elegancka. Niekiedy zauważał u niej nowe drobiazgi: torebkę, apaszkę, jakiś wisiorek. Twierdziła, że sama sobie te rzeczy kupuje, ale czy rzeczywiście tak było? Czy nie były to przypadkiem prezenty od kochanka?
Od lat tego samego.
Pamiętał, że w czasach, gdy mieszkał z nimi Eugeniusz, pomiędzy rodzeństwem panował stan napięcia. Padały jakieś słówka, aluzje, Wojciech nieraz dostrzegał dziwne błyski w ich oczach. Czy młodziak wiedział o romansie siostry?
Zapytałbym go, gdybym mógł. Może powinienem załatwić sobie widzenie? Dobrze byłoby odbyć męską rozmowę ze szwagrem. Gienek to swój chłop, na pewno by nie łgał – rozmyślał, zupełnie nie pamiętając o tym, że w areszcie doszło do buntu, więc podobna wizyta może być znacznie utrudniona.
Tylko do czego mu ta wiedza była potrzebna? Do rozdrapywania ran? Do rozwodu? Do utraty reszty złudzeń?
Jeszcze nie wiedział, co ze sobą począć. Jak przeżyć kolejne dni? Na razie zmierzał na Szwederowo, do matki. A co będzie później?
Jak ona mogła mi to zrobić? Tak bardzo ją kochałem. Wierzyłem we wszystkie jej słowa!
Choć to nieprzyjemne zamieszanie trwało zaledwie chwilę – przynajmniej w jego odczuciu – już tęsknił za dzieciakami.
A co, jeśli ten romans ciągnął się znacznie dłużej? Jeśli w żyłach Piotra i Beaty płynie krew tego skurwysyna?
Gdyby tylko mógł cofnąć czas! Nie poszedłby za Agatą. O niczym by nie wiedział. Nie cierpiałby teraz tych okropnych katuszy. Nie dręczyłyby go roje natrętnych myśli. Nie wątpiłby w swoje ojcostwo.
Chyba lepiej być nieświadomym durniem!
Potrzebował wódki.
Noc była wyjątkowo ciężka. Agata miała za sobą paskudny wieczór, podczas którego musiała odpowiadać na dziesiątki pytań ze strony dzieci o to, gdzie zniknął ich tato. Na razie nie zamierzała ich wtajemniczać w sprawy dorosłych, więc do znudzenia powtarzała, że musiał na jakiś czas wyjechać. Nie wierzyli, gdyż nigdy wcześniej nie dochodziło do podobnych sytuacji. Gdy w końcu zdołała wygnać oporną młodzież do łóżek, była niebywale znużona. Za całe pocieszenie miała to, że rodzice stanęli po jej stronie i nie zdradzili, iż Wojciech ją zostawił.
Może wróci? – rozmyślała, leżąc samotnie w pościeli.
Przez okno napływał wieczorny chłód, muskając jej rozpalone ciało. Odczuwała nieprzyjemną duszność, to znowu przenikliwe zimno, więc raz po raz naciągała na siebie kołdrę tylko po to, by zaraz ją skopać. Wierciła się, zamykała oczy, a po kilku minutach spoglądała na ciemne niebo i połówkę srebrnej tarczy księżyca.
Wspomnienia minionego popołudnia wracały nieprzyjaznymi falami.
Gdyby tylko mogła cofnąć czas do momentu, kiedy Dereń poprosił, by z nim poszła na przechadzkę! Albo chociaż do chwili, gdy ją pocałował. Trzasnęłaby go wtedy w twarz ze wszystkich sił. Wojciech podbiegłby i dołożył Romkowi od siebie. Ona wyszłaby na ofiarę napastowania. Wróciłaby z mężem do domu, lamentując nad niegodziwością, jaka ją dotknęła. Po kilku dniach obydwoje zapomnieliby o całej sprawie. Co najwyżej mąż przestałby w ogóle utrzymywać stosunki koleżeńskie z tamtym człowiekiem. A ponieważ już wcześniej unikali jego towarzystwa, nie odczuliby w żaden sposób całkowitego ucięcia znajomości.
Ale się porobiło! Łkała w poduszkę. Jak mam go przekonać, że jestem niewinna? Przecież od dawna nie mam nic wspólnego z Dereniem! Musi mi uwierzyć. Musi! Może wróci, jak ochłonie?
Nie zmrużyła oczu nawet na minutę. Rano wstała sponiewierana bezsennością. W kuchni spotkała matkę. Ta wcisnęła w jej dłoń kubek z prawdziwą kawą, choć zwykle o tej porze w ich mieszkaniu gotowano zbożową.
– Wypij, dobrze ci zrobi. Wiem, że nie spałaś w nocy, bo i ja nie mogłam usnąć. Słyszałam kilka razy, jak wstajesz i chodzisz po pokoju – oznajmiła Franciszka.
– Dziękuję, mamusiu. Jesteś kochana.
Trzeciakowa poklepała ją po ramieniu.
– Będzie dobrze, córeczko. Nie wy pierwsi i nie wy ostatni. Każde małżeństwo prędzej czy później przeżywa jakieś trudne chwile – wyszeptała z obawy, by dzieciaki, które już powstawały z łóżek, nie usłyszały czegoś, co nie jest przeznaczone dla ich uszu.
Agata zwiesiła głowę. Tak bardzo chciała, by ziściły się słowa rodzicielki, choć po gruntownym przemyśleniu sprawy nabrała wątpliwości.
Wypiła kawę tak szybko, że niemal poparzyła sobie usta. Napar był mocny, matka nie pożałowała na niego cennych ziaren. Z myślą o zrobieniu dolewki odłożyła biały kubek z sinym napisem „Społem” na kuchenny stół. Zamierzała ją wypić po wykonaniu porannej toalety. Zanim jednak, jak co rano, zaczęła popędzać Beatę, by ta opuściła łazienkę, wróciła do pokoju na papierosa.
Przez chwilę stała w oknie, wciągając dym głęboko w płuca. Nie potrafiła zapanować nad drżeniem dłoni.
– Co za idiota wymyślił powiedzenie, że dzień mądrzejszy od nocy? Jestem równie głupia teraz, jak kilka godzin temu – burknęła sama do siebie. Stłumiła szloch, który narastał w jej gardle. Pora na łzy minęła. Czekało ją wyjście do pracy i zachowanie stoickiego spokoju podczas zajęć lekcyjnych.
Do szkoły weszła tuż przed pierwszym dzwonkiem. Celowo się nie spieszyła, nie chciała obnosić ponurej miny i zmęczonej twarzy w pokoju nauczycielskim.
Pierwsza godzina wypadła z piątą b. Polonistka zdążyła zapomnieć o zaplanowanym temacie lekcji. Otwarła podręcznik, przez chwilę spoglądała na niego z bezsilnością. Miała mętlik w głowie i pragnęła znajdować się w jakimkolwiek innym miejscu.
– Wyciągamy kartki – powiedziała w końcu. – Zrobimy sobie mały sprawdzian z tego, co było w czwartej klasie.
W odpowiedzi usłyszała zbiorowy jęk.
– Ależ psze pani! Rok szkolny trwa dopiero od tygodnia. Prosimy o litość! – krzyknął jakiś odważniejszy uczeń.
– Bez dyskusji! – ucięła błagania, a potem podyktowała kilka pytań.
Pierwsza przerwa była krótka, trwała zaledwie pięć minut. Czasu wystarczyło jedynie na wymianę dziennika.
Agata czuła nieprzyjemne ćmienie w skroniach i gorycz na języku. Od rana była tylko o kawie i paru papierosach. Zdążyła przed chwilą wypalić klubowego, jeszcze miała w ustach nieprzyjemny posmak nikotyny.
Znowu powtórzyła się historia z poprzedniej lekcji. Kobieta zerknęła w notatki, a potem poleciła uczniom schować zeszyty oraz książki do teczek, a na ławkach pozostawić wyłącznie długopis i arkusz papieru.
Podczas trzeciej godziny przypadały zajęcia z czwartoklasistami. Dla niej byli to nowi uczniowie, jeszcze ich nie znała, miała z nimi styczność zaledwie od tygodnia. Tym zafundowała długie dyktando, które odczytała monotonnym głosem ze swojej broszury dydaktycznej.
Gdy uczniowie opuszczali klasę, usłyszała kilka cichych komentarzy:
– Ale kosa! Będzie ciężko.
– No, strasznie