Król darknetu. Nick Bilton
dyskusję na jakimś forum, ze sceptycyzmem i niedowierzaniem śledząc dyskusję o stronie internetowej w darknecie nazywanej „Amazonem z narkotykami”.
Na forum ktoś skarżył się, że strona ta, nosząca nazwę Silk Road, jest niebezpieczna – sprzedawana w internecie heroina może zabić ludzi, którzy nie umieją jej brać. Poza tym przez ten bazar z dragami bitcoin, nowa elektroniczna waluta, może zyskać złą reputację. Inni jednak odpowiadali, że dzięki tej stronie kupowanie narkotyków stanie się bezpieczniejsze i że doskonale wykorzystuje ona możliwość pozostania anonimowym w internecie w sposób, którego nikt jeszcze nie próbował.
Myśl Adriana była jednak zupełnie inna: to musi być oszustwo. Jak mało który autor znał przecież internet od podszewki. Od prawie dwóch lat był blogerem piszącym dla Gawkera, serwisu plotkarskiego z siedzibą w Nowym Jorku. Pracując nocami i w weekendy, stał się znany z wyszukiwania i opisywania aktywności trolli internetowych i hakerów. Przemierzał mroczne, niebezpieczne zakątki sieci i czerpał stamtąd historie o ludziach, którzy robią różne pojebane rzeczy. Ale czy ktokolwiek jest na tyle szalony, żeby założyć taką stronę? – zastanawiał się. Wiedział, że może się o tym przekonać tylko w jeden sposób. Zainstalował Tora, wszedł na witrynę Silk Road i dowiedział się, że owszem.
Odkrył, że można tam dostać każdy możliwy narkotyk – naliczył dokładnie trzysta czterdzieści trzy rodzaje. Czarna smoła, afgański haszysz, marihuana Sour 13, ecstasy. Wszystko po cenach rynkowych, a miejscami nieco taniej. Wystarczyło wymienić trochę pieniędzy na bitcoiny, a potem trochę bitcoinów na dragi, i czekać, aż poczta dostarczy towar.
Adrian podchodził jednak sceptycznie do myśli, że nawet jeśli strona Silk Road jest prawdziwa, ktokolwiek chciałby tam kupować narkotyki. Zarejestrował się na forum jako Adrian802 (802 to numer kierunkowy w Connecticut, gdzie się wychował), a następnie opublikował wpis z pytaniem, czy ktoś zgodziłby się anonimowo udzielić wywiadu, bo zamierza napisać artykuł o tej niepokornej stronie. Dostał kilka odpowiedzi, a potem czyjś numer telefonu. Spacerując po chodniku przed Café Grumpy, przeprowadził rozmowę z programistą Markiem o tym, jak to jest kupować narkotyki przez internet.
– Miałem wrażenie, że przeniosłem się do przyszłości – powiedział Mark, a potem wyjaśnił, że zamówił u kogoś z Kanady dziesięć listków LSD, a cztery dni później listonosz dostarczył mu kwas do domu.
Na pytanie Adriana odpowiedział ktoś jeszcze: najwyraźniej była to osoba prowadząca Jedwabny Szlak.
W miarę jak serwis Silk Road zyskiwał na popularności, Ross robił się coraz bardziej nerwowy. Kiedy niecałe pięć miesięcy wcześniej publikował pierwsze anonimowe wpisy na forach, nie zdawał sobie sprawy, jak szybko zwiększą one ruch na stronie. Z początku napływ klientów był powolny, przybywało od kilkunastu do kilkudziesięciu, ale od czasu likwidacji Good Wagon Books sklep z narkotykami zaczął się raptownie rozrastać. Teraz towarem handlowały tam setki ludzi, a kupowały go tysiące.
Ross również zarabiał na własnej działalności. Grzybki, które w większości już sprzedał, przyniosły mu solidny zysk rzędu dziesiątków tysięcy dolarów. Wiązało się to z mieszanką euforii i strachu. Stale martwił się tym, że Julia miała rację i da się go namierzyć. Wciąż musiał uspokajać sam siebie, że nikt nie jest w stanie powiązać go ze stroną Silk Road. To znaczy nikt oprócz dwóch osób.
Kilka tygodni wcześniej powiedział staremu kumplowi ze studiów Richardowi, że jest założycielem Amazona z narkotykami. Nie miał innego wyboru, ponieważ bez wyjaśnienia Richard odmówił dalszej pomocy. „Powiedz mi wszystko albo nie mieszaj mnie do tego – napisał na czacie. – Oficjalnie zabraniam ci ponownie wspominać o twoim tajnym projekcie, chyba że mi go zdradzisz”. Bez fachowej wiedzy Richarda Ross miałby kompletnie przerąbane. Gdyby strona przestała działać, zostałby sam w mrocznym zawiłym labiryncie. Nie miał więc innego wyboru i musiał odkryć karty.
Z początku Richard był w szoku. Gdy jednak poznał motywację stojącą za stworzeniem strony, zgodził się dalej pomagać. Na pewno swoje zrobiło parę woreczków grzybków, które w ramach podziękowania Ross sprezentował staremu kumplowi. Richard sam zaczął również robić zakupy na stronie: zamawiał tam ecstasy, trawę, vicodin i antybiotyki na receptę. (Bał się zarazków, dlatego rozkoszował się możliwością kupna leków bez chodzenia do lekarza). Był przy tym przekonany – ponieważ pomógł w pisaniu kodu – że nie da się ich obu powiązać ze stroną.
Wyzwaniem zupełnie innego kalibru było natomiast uspokojenie Julii, że Rossowi nic nie grozi. Przez ostatnie dwa miesiące stale kłócili się o Silk Road. Teraz, gdy konta na stronie zakładały co tydzień setki ludzi, dziewczyna bała się, że Ross, którego miała nadzieję pewnego dnia poślubić, zostanie złapany i spędzi resztę życia w więzieniu.
– Wszystko jest zabezpieczone – zapewniał ją, przekonując, że Tora nie da się złamać, a bitcoiny są zupełnie anonimowe. – Nic mi nie grozi. Zaufaj mi, nikt nie może stwierdzić, że to ja stoję za tą stroną.
Przestrogi Julii nie dawały mu jednak spokoju, do tego doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczonych umiejętności programistycznych. Aby mieć pewność, że skutecznie zaciera ślady, postanowił zatrudnić innych ekspertów (poza Richardem), którzy poprawiliby protokoły bezpieczeństwa. Opublikował więc ogłoszenie na Silk Road i okazało się, że kilku nastawionych antyrządowo programistów jest chętnych do pomocy w powstrzymaniu tych na górze, w niepełnym wymiarze godzin oraz za opłatą.
Jak na razie o stronie Rossa nie pisała prasa, co zaskakujące, zważywszy na liczbę dyskusji na niektórych forach, on sam nie był zaś pewien, czy jest na to gotowy. Nadszedł jednak czas. Ktoś posługujący się pseudonimem Adrian802 myszkował po stronie i powiadamiał jej klientów, że pracuje nad artykułem dla Gawkera na temat tego projektu.
Ross wiedział, że nie powstrzyma dziennikarza, uznał więc, że najlepiej będzie do niego napisać. Był uprzejmy, podziękował za zainteresowanie i wyraził opinię, że dzięki Silk Road kupowanie narkotyków jest bezpieczniejsze. „Nasza społeczność jest niesamowita” – napisał jako anonimowy administrator strony. Potem, zupełnie nieświadom konsekwencji, postanowił iść z Adrianem802 na całość i wykorzystać okazję do rozpowszechnienia libertariańskiego przekazu. Wyjaśnił, że jego strona miała pokazać władzy, że pozbawianie ludzi ich praw to zło. „Przestańcie dofinansowywać państwo podatkami i przekierujcie swoją energię na czarny rynek” – napisał do Adriana.
Nie przewidział, że taki przekaz będzie miał daleko idące, ponure skutki.
1 czerwca 2011 roku o godzinie 16.20 Adrian siedział w Café Grumpy, sączył czarną kawę i patrzył, jak jego artykuł o Silk Road trafia do sieci. Tytuł brzmiał: PODZIEMNA STRONA, NA KTÓREJ KUPISZ KAŻDY MOŻLIWY NARKOTYK. Tekst zaczynał się od słów: „Prowadzenie pogaduszek z twoim dilerem jest do kitu. Kiedy kupujesz kokainę, ktoś może cię zastrzelić. A gdyby można było kupować i sprzedawać narkotyki w internecie tak samo jak książki czy żarówki? Teraz można: witajcie na Jedwabnym Szlaku”.
12
Tarcza na moich plecach
– O co chodzi, kotku? – zapytała Julia, leżąc w łóżku obok Rossa i podziwiając linię jego szczęki.
Ross nie odpowiedział. Był zajęty czytaniem artykułu o swojej stronie. Wiedział, że opublikowany przed kilkoma dniami tekst Adriana Chena na Gawkerze może spowodować wrogą reakcję władz. Rzeczywistość przekroczyła jednak wszelkie wyobrażenia.
Z lękiem uruchomił nagranie wideo towarzyszące czytanemu właśnie artykułowi. I oto w małym prostokątnym okienku senator Chuck Schumer stał ze strapioną miną na konferencji prasowej. Po jego prawej i lewej ręce na stelażach