Król darknetu. Nick Bilton
drzwi nory.
9
Dzień otwarcia Silk Road
To był ten moment, do diaska! Witaj, roku 2011. Wreszcie nadszedł koniec stycznia. Ponad rok temu w głowie Rossa narodził się pierwszy zalążek idei, kilka miesięcy temu dotarło do niego, że to się może udać, a parę tygodni temu pokazał Julii swoją tajną grzybiarnię. Teraz do odsłonięcia strony Silk Road przed światem zostały już tylko godziny.
Na wszelki wypadek należało sprawdzić każdy szczegół. Towar, czyli te niewielkie apetyczne grzybki w dużym czarnym worku na śmieci, był gotów do sprzedaży. (Ross przetestował grzyby w lesie z kolegą, by mieć pewność, że są w porządku. Okazały się niesamowite). Backendowa baza danych i frontendowy kod znajdowały się na ukrytym serwerze, któremu Ross nadał nazwę Frosty. Odwiedzających narkotykowego Amazona witało zielone logo z wielbłądem. Jasne, na stronie wciąż brakowało paru funkcji, ale Ross był jednoosobowym start-upem – wszystko miał udoskonalić w swoim czasie.
I w końcu nadeszła ta chwila: dzień otwarcia.
Niewiele brakowało, by Ross w ogóle go nie doczekał – i to kilkakrotnie! Najpierw tuż przed zaplanowanym uruchomieniem strony miał miejsce absolutnie, kompletnie, potwornie przerażający incydent, kiedy to Ross przez zupełny przypadek o mały włos nie wylądował w więzieniu. Parę tygodni wcześniej Austin przeżywało falę upałów i w mieszkaniu z tajną farmą grzybów halucynogennych jakimś cudem wylała woda. Właściciel lokalu wybrał się na miejsce, żeby to sprawdzić, i znalazł laboratorium. Rozwścieczony zadzwonił do Rossa i oznajmił mu, że następny telefon wykona na miejscową policję. Ross wpadł do lokalu i w panice zaczął zbierać rzeczy, zanim przyjadą gliniarze. Na szczęście odjechał w samą porę. Gdy tego wieczoru wrócił do domu cuchnący grzybami, był tak roztrzęsiony, że Julia musiała go uspokajać przez wiele godzin. Wystarczyła myśl o tym, co by się stało, gdyby go złapali, aby doprowadzić Rossa na skraj ataku paniki. To nie powstrzymało go jednak przed realizacją planu. Kiedy szok ponownie zmienił się w pewność siebie, Ross wiedział, że musi działać dalej. Ale otarcie się o policję nie było jedyną przeszkodą na drodze do celu.
Oprócz tego, że nadal musiał zarządzać Good Wagon Books i pięcioma pracownikami zatrudnionymi na niepełny etat, wciąż usiłował samodzielnie stworzyć cały kod strony. Z powodu niekończących się problemów, które napotykał podczas pisania, czasem czuł się potwornie zagubiony. Ostatecznie nie miał innego wyboru, jak skontaktować się ze starym znajomym Richardem Batesem, którego poznał wiele lat wcześniej na Uniwersytecie Teksańskim, i poprosić go o pomoc. Ross bardzo się pilnował, by nie zdradzić Richardowi, nad czym naprawdę pracuje, stronę określał zaś mianem ściśle tajnego projektu. W świecie, gdzie każdy ma jakiś pomysł na start-up, który uważa za ściśle tajny, Richard nie kwestionował wyjaśnień kumpla i pomógł mu w debugowaniu kodu w PHP – języku programowania – który Ross straszliwie namotał.
Teraz to wszystko nie miało znaczenia. Liczyło się, że Ross Ulbricht jest gotów uruchomić swoje nowe przedsięwzięcie: Silk Road.
Wciąż jednak gnębiła go jedna ważna kwestia. Czy z tej strony ktokolwiek będzie korzystał? Nawet jeśli powstanie sklep, w którym nie obowiązują żadne prawa i reguły, czy ktoś zechce tam robić zakupy?
Gdyby cały projekt okazał się tylko kolejnym z długiej listy niepowodzeń Rossa Ulbrichta, byłaby to dla niego katastrofa. W gruncie rzeczy samodzielnie wykonał pracę dwunastoosobowego start-upu, odgrywając rolę programisty front-endu, programisty back-endu, specjalisty od baz danych, konsultanta do spraw Tora, analityka bitcoina, kierownika projektu, stratega w zakresie marketingu partyzanckiego, dyrektora generalnego i głównego inwestora. Nie wspominając już o hodowcy grzybów. Odtworzenie całej strony wymagałoby ludzkiej pracy wartej miliony dolarów. A także tysięcy linii kodu PHP i MySQL niezbędnych do połączenia z blockchainem bitcoina – czyli listą transakcji – oraz kilkunastu różnych widżetów i nie wiadomo czego jeszcze. Ross nie wiedział, co by ze sobą począł, gdyby się nie udało.
Coś jednak podpowiadało mu, że tym razem będzie inaczej, że być może zgodnie z dziwnym porządkiem kosmicznym strona jest powodem, dla którego przyszedł na świat. Postanowił zrobić więc wszystko, żeby zdobyła pozycję, na jaką zasługuje. Chciał przez tę stronę pomóc ludziom, wyzwolić ich. Obmyślił cały plan powiadomienia świata o swym nowym dziele, w pełni anonimowo. Najpierw jednak musiał powiedzieć o stronie komuś ważnemu – osobiście.
Wmaszerował do salonu, gdzie siedziała Julia, i oznajmił, że pora na demonstrację.
– Panie i panowie, dziewczęta i chłopcy, osoby w każdym wieku oraz, oczywiście, ty, Julio, proszę o zajęcie miejsc. Za moment rozpocznie się prezentacja. – Poinformował, że strona wreszcie jest gotowa i że chce ją z dumą pokazać swojej dziewczynie. Na początek poprosił o jej srebrnego macbooka. – No więc najpierw – powiedział, stukając w klawisze – musisz ściągnąć Tora. Pamiętaj, Tor to przeglądarka internetowa, dzięki której stajesz się w internecie całkowicie anonimowa, żeby złodzieje – tak Ross nazywał rząd – nie widzieli, co robisz i czego szukasz.
– Super! – zawołała Julia. Bardzo się cieszyła ze ściągnięcia każdego programu, który ochroni ją przed wścibskim wzrokiem złodziei. Precz ze złodziejami! Klasnęła w dłonie.
– Teraz musisz wejść pod ten adres – wyjaśnił Ross, wprowadzając do osobliwej przeglądarki Tor jeden z najdziwniejszych adresów internetowych, jakie Julia w życiu widziała: tydgccykixpbu6uz.onion.
Co prawda wyglądał on jak efekt przemarszu kota po klawiaturze, chłopak wyjaśnił jednak, że to po prostu element zabezpieczeń Tora.
Kiedy strona powoli ładowała się na ekranie laptopa Julii, Ross z uśmiechem obrócił komputer ku dziewczynie. Oto, w całej swej anonimowej okazałości, maleńki świat, nad którym pracował przez ten cały czas. Bezpieczne targowisko, gdzie – jak ogłaszała strona – można kupić i sprzedać wszystko bez obawy, że rząd będzie ci patrzył przez ramię i zamknie cię w klatce.
– Wow! – zawołała dziewczyna, oburącz chwytając laptopa. – Udało ci się, kotku! No to jak tu się kupuje?
Ross pokazał, co można dostać na stronie i jak to działa. Gdy kliknął zielony link „Narkotyki”, otworzyła się podstrona prowadząca do działu z psychodelikami. To właśnie tu dostępne były do nabycia grzybki halucynogenne, które Ross wyhodował kilka miesięcy wcześniej. Wyświetlały się dokładnie tak samo, jakby próbował opchnąć na Craigsliście używany rower albo pudełko ciasteczek od skautek.
Potem chłopak wyjaśnił Julii, w jaki sposób kupuje się bitcoiny, walutę niezbędną do zaopatrywania się w narkotyki na stronie. To było jak nabywanie żetonów w salonie gier: wymieniało się gotówkę na żetony, a potem można się było bawić. I zupełnie jak w salonie gier ostatecznie nikt nie wiedział, kto tych żetonów używa, ponieważ wszystkie wyglądały identycznie. (Zresztą bitcoiny nie służyły tylko do nielegalnych transakcji; cyfrowej gotówki można było używać na dziesiątkach praworządnych stron na całym świecie).
– Daj mi swoją kartę kredytową – poprosił Ross, otwierając stronę internetowego kantoru bitcoinów, w którym Julia mogła wymienić prawdziwe dolary na elektroniczne złoto.
Wprowadzili dane jej karty, a potem patrzyli na ładującą się stronę.
– Skąd inni ludzie będą wiedzieć, jak to się robi? – zapytała Julia.
Ach, dobre pytanie od publiczności… w świecie Silk Road pomyśleliśmy jednak o wszystkim. Ross wyjaśnił, że założył bloga, na którym opisał wszystko to, co właśnie demonstrował Julii.
– Ale