Król darknetu. Nick Bilton
setki rejestrów lotów osób złapanych z khatem w przeszłości, rozłożył je wszystkie na podłodze w swoim salonie jak Carrie Mathison w Homeland i szukał podobieństw wśród zidentyfikowanych przemytników. Przeanalizował każdy szczegół każdego zatrzymania, aż wreszcie znalazł prawidłowość.
Pierwsza poszlaka: wszyscy przemytnicy rezerwowali bilety zaledwie na dzień przed lotem. Druga: korzystali wyłącznie z kont pocztowych w serwisach Gmail i Yahoo. Wreszcie trzecia: ich numery telefonów (oczywiście fałszywe) miały wspólny wzór. Kierując się tymi wskazówkami, a także kilkoma innymi, Jared przeszukał listę pasażerów lądujących na O’Hare, którzy pasowali do tego profilu. W końcu zidentyfikował osobę, która jego zdaniem przemycała narkotyk.
Nazajutrz celnicy zatrzymali tego mężczyznę po wyjściu z samolotu. Otworzyli jego walizkę, która okazała się pełna khatu. („Jasna cholera! To działa!”) To samo powtarzało się za każdym razem, kiedy Jared przeszukiwał bazę pasażerów przybywających do Chicago: kończyli z khatem w worku.
Profilowanie działało tak dobrze, że Jared zaczął przeszukiwać krajowe bazy danych i testować swoją teorię na innych amerykańskich lotniskach. I oczywiście sprawdzała się za każdym razem. Celnicy na lotnisku JFK otrzymywali informację o podejrzanym, otwierali walizki wskazanego przez Jareda pasażera i znajdowali torebki z narkotykiem pochowane w skarpetkach, koszulach i różnych szczelinach.
Było jednak kilka problemów, na przykład taki, że agenci na lotnisku JFK uważali, że polowanie na khat jest w ogóle bez sensu. W wieczornych wiadomościach nie informowano o znalezieniu pół kilo khatu u pasażera podróżującego z Wielkiej Brytanii, a celnicy nie otrzymywali za takie aresztowania nagród. Co gorsza, wobec sukcesów Jareda inni agenci wychodzili na nieskutecznych. Jeżeli nie mogłeś przypisać sobie zasługi za zatrzymanie, nie wspinałeś się po biurokratycznej drabinie ku wyższej pensji i dłuższym urlopom. Po wpłynięciu dostatecznej liczby nieoficjalnych skarg Jared został wezwany do gabinetu zwierzchnika.
– Jeśli chcesz tu odnieść sukces, musisz przestrzegać reguł gry – powiedział przełożony. – Wszędzie wkurzasz ludzi i…
– Nie – przerwał mu Jared.
Nie? Znowu nie? Kurwa mać, czy ten facet jest jakiś nienormalny?
– Proszę posłuchać, ja tylko wykonuję swoją pracę – próbował argumentować młody agent. – Badam prawidłowości i…
– Tak, ale wykonujesz tę pracę poza swoją jurysdykcją – warknął szef. – Jesteś przypisany do Chicago i tym się masz zajmować: szukaniem gówna w Chicago.
Jared źle tolerował, gdy ktoś mówił mu, co ma robić, więc wpadł w złość. Dostał zadanie, które wykonał z nawiązką, ale teraz, przez typowo urzędnicze pieprzenie, kazali mu pracować mniej skutecznie. A gdzie pochwały i aplauz?
– Widzi pan to? – Wskazał złoto-czarną odznakę Urzędu Celnego i Ochrony Granic przypiętą do swojej koszuli. – Kiedy ostatnio sprawdzałem, było tu napisane „Stany Zjednoczone Ameryki”, a dałbym sobie głowę uciąć, że lotnisko JFK jest w Stanach.
Przełożony patrzył na niego zszokowany. Ten chłystek mówił jednak dalej.
– Nie będę więcej rozmawiał o tym z panem osobiście – oznajmił, po czym wstał i ruszył do drzwi. – Jeśli chce pan wrócić do tematu, proszę to zrobić na piśmie.
I tak oto w jednej chwili zwierzchnik odbył lekcję, która wcześniej czy później czekała każdego, kto miał kontakt z Jaredem: ten chłopak kiepsko dogadywał się z innymi. Ta cecha wkrótce miała się stać jego największą zaletą, a jednocześnie najpoważniejszym utrudnieniem.
6
Ognisko
Ross manewrował swoim pikapem wśród wzgórz, oddalając się od Austin. Na szerokim teksańskim niebie zachodziło słońce. Po prawej ręce chłopaka siedziała Julia i wyglądała przez okno na niekończące się szeregi drzew.
– Cedry – powiedział Ross.
– Hm? – odparła, odwracając się do niego.
– Te drzewa to cedry – wyjaśnił.
Julia znów spojrzała na masy zielonego listowia ciągnące się wzdłuż krawędzi krętej szosy.
– Teksańczycy ich nienawidzą – dodał Ross. – Nie mogą się ich pozbyć. Próbowali przeróżnych metod, ale żadna nie działa. – Kilka chwil później dokończył myśl: – Natura zawsze wygrywa.
Julia słuchała i rozmyślała nad najnowszą lekcją o Teksasie. Ross bez przerwy podrzucał kolejne skrawki informacji na temat stanu, który był jej nowym domem. Z chęcią robił za dyżurnego historyka i całodobowego przewodnika, zabierał ją do swych ulubionych kawiarni, burgerowni i parków. Pokazał jej jezioro Pace Bend, jedno z najlepszych miejsc do skakania ze skał. Przekazywał także niezliczone fakty na temat miejscowych budynków i innych atrakcji.
Chłopak przedstawił ją swojej rodzinie. Julia zbliżyła się z jego siostrą Cally (choć ich matka okazywała nowej dziewczynie Rossa niejaki chłód). Ross zaufał dziewczynie tak bardzo, że pokazał jej swoją tajną kolekcję figurek do Dungeons & Dragons, którą ukrył w dawnym pokoju w domu rodziców. Pewnego popołudnia nerwowo rozłożył dziesiątki misternie pomalowanych fantastycznych statuetek, które trzymał starannie zawinięte, popakowane w pudełka i schowane pod łóżkiem. Doceniał, że Julia wspiera jego pomysły, nawet jeśli niektóre nie do końca wypaliły, jak na przykład Retracement Capital Management, fundusz inwestycyjny, który Ross niedawno usiłował rozkręcić, ale przedsięwzięcie upadło, zanim zdążyło się rozwinąć.
– Więc będą tam sami twoi koledzy z liceum? – zapytała Julia, kiedy skręcili i zaczęli oddalać się od cedrów.
– Tak – odparł wesoło Ross. – To z nimi kumplowałem się w Westlake.
Dziewczyna wiedziała, że już się zbliżają, bo dostrzegła pomarańczowe iskry z ogniska, które strzelały w powietrze przed niewielkim domkiem.
– Bardzo się cieszę, że ich zobaczę – dodał, zwalniając.
Wrócił do Teksasu kilka miesięcy wcześniej i ponownie pogrążył się w życiu w Austin, jak gdyby nigdy stąd nie wyjeżdżał. Nie spodziewał się, że znowu tutaj trafi, ale jego obsesja na punkcie klubu libertariańskiego miała swoją cenę. Ross tak bardzo skupił się na zgłębianiu nowych idei, że nie zdał egzaminu na studia doktoranckie, na których miał kontynuować badania nad wzrostem cienkich warstw tlenku europu za pomocą epitaksji z wiązek molekularnych. Oblanie egzaminu miało jednak niespodziewaną zaletę. Długie godziny dyskutowania o polityce uświadomiły Rossowi, że życie, przynajmniej dla niego, to nie tylko fizyka. Spakował więc swój dyplom magistra i wrócił na południe. Namówił dziewiętnastoletnią Julię, żeby rzuciła studia i ruszyła za nim. Dla obojga ta zmiana okazała się jednak słodko-gorzka.
Dla Julii opuszczenie Pensylwanii, gdzie mieszkała tak długo, i przenosiny do stanu, który wydawał się – w znacznej mierze i bez skrupułów – rasistowski i zdecydowanie republikański, były wstrząsem. Ross mieszkał jednak w takim zakątku Stanu Samotnej Gwiazdy, który był (w większości) inny. O ile prawie cały Teksas popierał George’a W. Busha oraz sprzeciwiał się gejom i aborcji, o tyle rejon Austin był bardziej liberalny i bliski wartościom Julii, pełen zwolenników Rona Paula, uważających, że aparat państwowy jest zbyt rozrośnięty, zbyt potężny i za bardzo ingeruje w sprawy obywateli.
Dla Rossa powrót okazał niespodziewanie trudny. Chłopak opuścił Penn State, zupełnie nie wiedząc, co chce robić dalej. Rozpaczliwie pragnął zająć się czymś