Król darknetu. Nick Bilton
mignął odznaką, przedstawił się jako agent HSI i zapytał, czy David, człowiek, którego imię figurowało na kopercie, jest w domu.
– Teraz jest w pracy – odparł młody człowiek, otwierając szerzej drzwi. – Ale ja jestem jego współlokatorem.
– Możemy wejść? – spytał Jared. – Chcemy tylko zadać panu kilka pytań.
Współlokator się zgodził, usunął się i wpuścił ich do kuchni. Jared usiadł, wyjął długopis i notes, a potem zapytał:
– Czy pański współlokator dostaje dużo przesyłek pocztą?
– Tak, od czasu do czasu.
– No właśnie – stwierdził agent, zerkając na oficera szkoleniowego, który z założonymi rękami siedział w milczeniu w kącie pomieszczenia. – Znaleźliśmy tę kopertę adresowaną do niego i były w niej narkotyki.
– Tak, wiem o tym – odparł nonszalancko współlokator.
Jared był skonsternowany, że młody człowiek od niechcenia przyznał się do otrzymywania narkotyków pocztą, ale kontynuował zadawanie pytań. Chciał wiedzieć, skąd je dostawali.
– Ze strony internetowej.
– Jakiej strony?
– Silk Road.
Agent patrzył na młodego mężczyznę zdezorientowany. Silk Road? Jedwabny Szlak? Nigdy o nim nie słyszał. Ba, nie słyszał o żadnej stronie internetowej, na której można kupować narkotyki, i zastanawiał się, czy jest po prostu nieogarniętym nowicjuszem, czy może w dzisiejszych czasach właśnie tak hipsterka zaopatruje się w dragi.
– Co to takiego ten Silk Road? – spytał Jared, starając się nie wyjść na kompletnego ignoranta… i właśnie na takiego wychodząc.
Wtedy chudy współlokator z impetem samolotu pasażerskiego, który podchodzi do lądowania na lotnisku O’Hare, zaczął tłumaczyć zasady działania witryny Silk Road.
– Na tej stronie da się kupić każdy narkotyk, jaki można sobie wyobrazić – wyjaśniał. Przyznał, że niektóre wypróbował ze współlokatorem: marihuanę, metamfetaminę i małe różowe pigułki ecstasy, które tydzień w tydzień przybywały lotem KLM numer 611.
Jared notował, a tamten nawijał dalej w szybkim tempie. Za narkotyki płaciło się cyfrową walutą o nazwie bitcoin, a zakupy robiło się przez anonimową przeglądarkę internetową o nazwie Tor. Na stronę Silk Road mógł wejść każdy, wybrać coś z setek dostępnych narkotyków, zapłacić, a kilka dni później listonosz wrzucał to człowiekowi do skrzynki. Potem można było wciągać, wdychać, pić i wstrzykiwać, co tylko było pod ręką.
– To zupełnie jak Amazon, tyle że z dragami – powiedział współlokator.
Jared był oszołomiony i trochę sceptycznie nastawiony do wizji, że w najciemniejszych zakamarkach sieci może działać takie wirtualne targowisko. Zamkną je w ciągu tygodnia – pomyślał. Zadawszy jeszcze kilka pytań, podziękował współlokatorowi za poświęcony im czas i wyszedł wraz z kolegą, który przez cały czas nie odezwał się ani słowem.
– Słyszałeś kiedyś o tej stronie Silk Road? – zapytał oficera szkoleniowego, kiedy wracali do samochodów.
– O, tak – odparł tamten beznamiętnie. – Każdy słyszał. W związku z nią jest otwartych pewnie kilkaset spraw.
Jared, nieco zawstydzony, że przyznał się do swojej niewiedzy, wcale się nie zrażał.
– I tak się temu przyjrzę. Zobaczymy, czego się dowiem.
Starszy mężczyzna wzruszył ramionami i odjechał.
Godzinę później Jared wpadł do swojego gabinetu, który był pozbawioną okien klitką, i odczekał całą wieczność, aż uruchomi się archaiczny rządowy komputer firmy Dell. Zaczął przeszukiwać bazę danych Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego pod kątem otwartych śledztw związanych z Silk Road. Ku jego zaskoczeniu nie było jednak żadnych wyników. Spróbował innych słów kluczowych i odmiennej pisowni nazwy strony. Nic. A gdyby wpisać w inne okno? Dalej nic. Był zdezorientowany. Temat Silk Road wcale nie był przedmiotem kilkuset otwartych spraw, jak twierdził jego oficer szkoleniowy. Nie było wręcz ani jednej.
Zastanowił się chwilę i postanowił skorzystać z drugiej najlepszej technologii, jakiej używa każdy wytrawny funkcjonariusz państwowy, kiedy szuka czegoś ważnego: z Google’a. Pierwsze kilka trafień prowadziło do stron o tematyce historycznej poświęconych Jedwabnemu Szlakowi, dawnej drodze handlowej łączącej Chiny z Morzem Śródziemnym. W połowie strony z wynikami Jared natrafił jednak na link do artykułu z początku czerwca opublikowanego na Gawkerze, blogu z wiadomościami i plotkami. Znalazł tam informację, że Silk Road to „podziemna strona, na której można kupić każdy narkotyk, jakiego zapragniesz”. Towarzyszyły jej zrzuty ekranu, na których widniała strona internetowa z zielonym wielbłądem w rogu. Były również zdjęcia całego zatrzęsienia narkotyków, w sumie trzystu czterdziestu „artykułów”, między innymi afgańskiego haszyszu, marihuany Sour 13, LSD, ecstasy, woreczków kokainy i heroiny znanej jako czarna smoła. Sprzedawcy byli rozsiani po całym świecie, nabywcy też. O kurwa, to chyba jakieś jaja – pomyślał Jared. Naprawdę tak łatwo kupić w necie narkotyki? Przez resztę dnia i prawie cały wieczór czytał na temat Silk Road wszystko, co znalazł.
W weekend, gdy z żoną i małym synkiem odwiedzał targi staroci w pobliżu Chicago (to był ich cotygodniowy rytuał), zachowywał się jak katatonik – do tego stopnia był pochłonięty myślami o stronie, na której sprzedawano narkotyki. Zdał sobie sprawę, że jeśli dragi może tam kupić każdy, to każdy to zrobi, od japiszonów w średnim wieku z chicagowskiej North Side aż po dzieciaki dorastające na prowincji w sercu kraju. A skoro teraz można tam handlować narkotykami, to czemu nie rozszerzyć oferty o inne nielegalne towary? Może wkrótce dojdą broń, bomby i trucizny. Wyobrażał sobie, że strona mogłaby posłużyć terrorystom do zorganizowania następnego jedenastego września. Gdy patrzył w lusterko na śpiącego synka, przerażały go te myśli. Ale od czego w ogóle zacząć szukać w internecie, krainie zupełnej anonimowości?
Gdy weekend chylił się ku końcowi, w głowie Jareda wreszcie zaczął się układać pomysł, jak można podejść do sprawy. Wiedział, że będzie to mozolna i nużąca praca, istniała jednak szansa, że ostatecznie doprowadzi go do twórcy strony.
Znalezienie narkotyków i ich dilerów, a nawet założyciela Silk Road, było jednak łatwizną w porównaniu z namówieniem zwierzchnika, by pozwolił mu zająć się tematem na podstawie jednej malutkiej pigułki. Nawet gdyby Jared zdołał urobić szefa, musiał jeszcze przekonać Biuro Okręgowego Prokuratora Federalnego, żeby wsparło go w tym przedsięwzięciu. Żaden prokurator federalny w kraju nie wziąłby sprawy dotyczącej jednej marnej pastylki czegokolwiek. Na domiar złego trzydziestoletni Jared był absolutnym żółtodziobem. A nowicjuszy nikt nigdy – przenigdy! – nie traktuje poważnie.
Musiał przekonać ich wszystkich, że ta jedna pigułka ma związek z grubszą sprawą. Do poniedziałkowego poranka obmyślił plan, którego szef chyba nie mógł zlekceważyć. Odetchnął głęboko, wszedł do gabinetu zwierzchnika i usiadł.
– Ma pan chwilę? – zapytał, rzucając mu białą kopertę na biurko. – Muszę panu pokazać coś ważnego.
2
Ross Ulbricht
– Ross, skocz w przepaść.
Mężczyzna stał z nieco osłupiałą miną, zerkając za krawędź urwiska. Pod nim wiło się jezioro Pace Bend leżące w pobliżu Austin.