Wygrane marzenia. Diana Palmer
b-aaa1157f0bed.jpg" alt="Okładka"/>
Diana Palmer
Wygrane marzenia
Przełożyła Danuta Fryzowska
Dla mojej cudownej redaktorki, Patience – z wyrazami miłości
A także dla mojej przyjaciółki Ann, która jeździła na wielbłądach w Maroku, jadła sushi w Osace, opalała się nad Morzem Śródziemnym, zeszła całą Brukselę, pływała kanałami w Amsterdamie oraz znosiła w pocie upały Montany i Arizony, zwiedzając ze mną te wszystkie historyczne miejsca… Dziecino, dziękuję Ci za wspaniałe wspomnienia. To była niesamowita przygoda. Dzięki naszym mężom, którzy woleli zostać w domu, zobaczyłyśmy kawał świata. Lepszej towarzyszki podróży i przyjaciółki nie mogłam sobie wymarzyć. Ściskam i całuję.
Drodzy Czytelnicy!
Łyżwiarstwo figurowe oglądałam, odkąd pamiętam, i zawsze z pasją śledziłam zmagania łyżwiarzy. Miałam też swoich ulubieńców. Główną bohaterkę tej powieści nazwałam na cześć dwójki z nich – Katariny Witt i Iriny Rodniny, wielokrotnych złotych medalistek. Czułam się zaszczycona, mogąc podziwiać na lodzie tak wielkie talenty. Cała moja wiedza w tym temacie ograniczała się tylko do torów wrotkarskich, na których zmieniałam się w demona prędkości. Potrafiłam jeździć do przodu i do tyłu, robić przekładanki – niemal wszystko, co można robić na wrotkach. Pochodzę z Georgii, a w latach pięćdziesiątych próżno tam było szukać lodowisk. Wrotki to wszystko, co mieliśmy. Wiele bym jednak dała, by móc włożyć łyżwy i nauczyć się tych wszystkich pięknych ruchów i figur, które ćwiczy się latami w pocie i bólu.
Nie ukrywam, że łyżwiarstwo stanowi główny motyw książki, ale to również opowieść o dwójce ludzi, których dotknęły wielkie tragedie. Splatają się w niej losy kontuzjowanej łyżwiarki, która boi się powrotu na lód, rozgoryczonej byłej trenerki, która kupuje lodowisko w Catelow w stanie Wyoming, w pobliżu wielkiego rancza, i małej dziewczynki, która pragnie jeździć na łyżwach, ale za nauczycielkę ma oschłą i wredną narzeczoną ojca.
To zaiste niezwykła historia. Dzięki niej przeszłam prawdziwą edukację łyżwiarską i poznałam trudności, z jakimi zmagają się zawodnicy, gdy wyruszają w długą drogę żmudnych treningów prowadzącą do rozgrywek krajowych, mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Muszę przyznać, że świetnie się bawiłam, pisząc tę książkę. Mam nadzieję, że i Wam przypadnie ona do gustu.
Wasza
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Okrzyki tłumów dudniły jej w uszach, jakby tam była. Na trybunach błyskały tysiące fleszy, z głośników sączyła się piękna muzyka. Słyszała zgrzyt łyżew sunących po równiutkiej, wygładzonej rolbą tafli. Widziała tamte perfekcyjne podnoszenia i wyrzuty w wykonaniu jej partnera, kiedy mknęli po złoto na mistrzostwach świata. Widziała tamto stanowisko sędziowskie. Czuła ciężar medalu wiszącego na szyi i tę euforię, kiedy stanęła przed prasą, opowiadając o swoich zmaganiach i tragediach, które doprowadziły ich duet do zwycięstwa. Niedługo potem kolejna tragedia: wypadek, przez który wylądowała w szpitalu zaledwie kilka dni przed rozpoczęciem treningów do mistrzostw USA, a przy odrobinie szczęścia do zimowych igrzysk w Pjongczangu. Nadzieje na olimpijskie złoto szybko uleciały. Operacja kostki pogrzebała jej marzenia. Przepadło. Wszystko przepadło. Rozwiało się jak ten sen, kiedy ocknęła się w swoim łóżku w pustym mieszkaniu.
Karina Carter poszła do kuchni zaparzyć kawę. Nadal czuła się dziwnie bez gipsu i ortezy, w których paradowała przez pięć miesięcy. Chodziła na fizjoterapię, a noga powoli się goiła. Ale jej partner, Paul Maurice, zmuszony był trenować z inną łyżwiarką, która nie reprezentowała tego samego poziomu co ona. Jeśli się sprawdzi, Paul miał się rozstać na dobre z Kariną – za jej zgodą, rzecz jasna – i zacząć przygotowania do mistrzostw krajowych.
Na początku roku on i Karina zajęli wysokie lokaty w zawodach Grand Prix i Mistrzostwach Czterech Kontynentów, co w połączeniu ze złotem zdobytym na mistrzostwach świata właściwie zapewniało im miejsce w drużynie olimpijskiej. Ale po ostatnich zawodach międzynarodowych doznała tej okropnej kontuzji.
Teraz, pół roku później, nadszedł czas rozstania. To oznaczało, że będą się musieli pożegnać ze stypendium sportowym, które Związek Łyżwiarstwa Figurowego przyznaje zawodnikom startującym w turniejach wysokiej rangi. Paul i Karina spełniali najwyższe kryteria. Ale jeśli Paul zmieni partnerkę, czego jeszcze oficjalnie nie potwierdził, oboje stracą dofinansowanie.
Mając to na uwadze, Karina zaczęła się rozglądać za pracą. Skoro wypadła z rywalizacji – być może na zawsze – jej konto bankowe mocno to odczuje. Musiała podjąć trudną decyzję dotyczącą swojej kariery. Paul to rozumiał. Zawsze ją wspierał bez względu na to, co postanowiła. Karina miała nadzieję, że dotrze się z nową partnerką i będzie mógł dalej startować w zawodach. Jeśli bez reszty poświęcą się ciężkiej pracy i przebrną przez kolejne eliminacje, a potem mistrzostwa krajowe, w przyszłym roku będą mieć szansę na udział w większych imprezach. Choć pewnie nie w igrzyskach. Nowy duet musiał sporo trenować, żeby w ogóle się wyrobić na wcześniejsze konkursy. Występy par były najtrudniejszą z konkurencji w łyżwiarstwie figurowym, bo wymagały idealnego zgrania kroków i ruchów.
Ale Karina już się tym nie martwiła. Zrezygnowała. Lekarz zdołał ją przekonać, że powrót na lód byłby szaleństwem. W sumie nawet jej to odpowiadało. Myśl o jeżdżeniu ją przerażała. Bała się nawet spróbować. Tamten upadek był naprawdę straszny.
Tego dnia miała rozmowę o pracę w Catelow, na północ od Jackson Hole i małego miasteczka, w którym się urodziła. Tuż po tragedii, która odebrała jej rodziców, mieszkała u Paula i jego bliskich. Rodzice nie żyli już od trzech lat. Jak na ironię, zginęli w katastrofie lotniczej, kiedy wracali do domu z ostatnich igrzysk, w których startowała Karina. To doszczętnie ją zdruzgotało. Ona i Paul tak ciężko trenowali… Chcieli, żeby rodzice byli z nich dumni, a zajęli zaledwie ósme miejsce. Za to w tym roku wygrali zawody krajowe, Grand Prix, no i jeszcze mistrzostwa świata. Gdyby nie ten upadek…
Mistrzowskie złoto podniosło ich na duchu, rozbudzając apetyt na kolejne zwycięstwa, które pozwoliłyby im wrócić na igrzyska. Niestety wypadek Kariny, do którego doszło akurat na treningu, odebrał jej wszelkie nadzieje na ponowny start w olimpiadzie. Paul czuł się winny, bo wyrzucił ją za wysoko podczas jednego z popisowych skoków. Ale to Karina źle wylądowała. W zasadzie to była jej wina.
Nowy trener próbował ją pocieszać. Powtarzał, że po operacji będzie potrzebować kilku miesięcy, żeby kostka całkiem się zrosła, ale potem wróci na lód. Przyznał, że nie obędzie się bez fizjoterapii i regularnych wizyt u lekarza. Ale mogła to zrobić, nawet jeśli powrót do zdrowia miałby jej zająć rok, czego także nie wykluczał. Trener również był znakomitym łyżwiarzem i wiedział, że jeden wypadek nie przekreśli jej szans na zdobycie olimpijskiego złota. W końcu została nazwana na cześć dwóch wielkich łyżwiarek! Jej imię – Karina – powstało z połączenia imion Katariny Witt i Iriny Rodniny, które były wielokrotnymi mistrzyniami olimpijskimi i idolkami jej zmarłej matki.
Karina kwitowała optymistyczne prognozy trenera słabym uśmiechem i mówiła, że się postara. Ale w nocy pojawiał się strach i odbierał jej pewność siebie. Co, jeśli uraz kostki miał jakieś głębsze podłoże? W końcu wcześniej złamała tę samą nogę w katastrofie, w której straciła rodziców i którą tylko ona przeżyła. Co, jeśli to się powtórzy i już do końca życia będzie kaleką? Te wszystkie piękne wysokie skoki, salchowy, lutze i powietrzne piruety… Owszem, publiczność je uwielbiała, ale nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo są niebezpieczne. Wielu łyżwiarzy wykonując je, doznało poważnych kontuzji, które odmieniły ich życie; niektórzy musieli na zawsze pożegnać się z tym sportem. Karina wprawdzie przywykła do siniaków i stłuczeń – każdy łyżwiarz od czasu do czasu zaliczał upadek – ale uraz tej samej nogi, którą wcześniej złamała, był naprawdę niepokojący.
Przez te wszystkie miesiące, kiedy wracała do zdrowia, straciła wiarę w siebie. Bała się wejść na lód. Strach zmroził ją tak, że nawet nie