Wygrane marzenia. Diana Palmer
To Karina – odparła z uśmiechem dziewczynka, niezrażona obcesowością rosłego mężczyzny. – Będzie moją towarzyszką.
Mężczyzna podszedł bliżej, a Karina cofnęła się o krok. Wyglądał onieśmielająco.
– Nazywam się Karina. Karina Carter – odezwała się, wyciągając niepewnie rękę. – Miło pana poznać, panie… – Zaczęła szukać w pamięci nazwiska, speszona jego nieprzyjazną postawą. – Panie Torrance – wydukała wreszcie.
Przechylił głowę i zmrużył oczy, przyglądając się jej badawczo. Jasne blond włosy, zapewne długie, upięła w kok z tyłu głowy. Miała jasnoszare oczy, drobną sylwetkę średniego wzrostu i wygodne ubranie, które wyglądało jak z drogiego salonu. Do tego solidne buty, przy czym jedna stopa tkwiła w ortezie. No i stała wsparta na lasce.
– Jak chcesz się zajmować dzieckiem, skoro sama ledwie chodzisz? – spytał szorstko.
– Panie Torrance, może się mylę, ale nie sądzę, żeby pańska córka chciała uciekać… nawet przede mną – zauważyła nieco żartobliwie.
Chrząknął gardłowo.
– To prawda, ona nie z tych, co uciekają. – Zmrużył oczy i spojrzał na nią z zaciekawieniem. – Dlaczego ubiegasz się o tę pracę?
– Bo niedługo nie będę mieć za co żyć – odparła szczerze.
Na jego męskich, mocno zarysowanych ustach pojawił się cień uśmiechu.
– Jak myślisz, Janey? – spytał córkę.
– Podoba mi się – odpowiedziała.
Zawahał się, ale tylko na chwilę.
– Zanim kogoś zatrudnię, muszę go sprawdzić. – Uniósł brwi, gdy Karina spojrzała na niego z lekkim niepokojem. – Tylko pobieżnie. Nie obchodzi mnie, czy ściągałaś na teście z matematyki w szóstej klasie – dodał, dając jej do zrozumienia, że nie będzie kopał zbyt głęboko w jej przeszłości.
Poczuła ulgę. Nie chciała, żeby wiedział, kim była. Straciła wszystko, co miała.
– Nigdy nie ściągałam – odpowiedziała cicho.
– Czemu mnie to nie dziwi? – rzucił w zadumie. – Będziesz musiała tu zamieszkać – oświadczył nagle, a potem podał kwotę, która wprawiła ją w niemałe zdumienie. Będąc u szczytu kariery, przywykła do luksusów i podróżowania pierwszą klasą, ale takiej sowitej pensji się nie spodziewała.
– Czy to nie za dużo? Za opiekę nad dzieckiem? – spytała, bo chciała być w porządku.
– Janey potrafi zaleźć za skórę – odparł zdziwiony pytaniem kandydatki do pracy. Nikt jeszcze nie zwrócił mu uwagi, że zbyt hojnie wynagradza swoich ludzi.
– To prawda – ochoczo przytaknęła Janey.
– No i ma hopla na punkcie łyżwiarstwa figurowego – dodał, ciężko wzdychając. – Nie jestem w stanie wybić jej tego z głowy, więc będziesz musiała zawozić ją codziennie po szkole na lodowisko.
– Któregoś dnia będę sławna – stwierdziła Janey z szerokim uśmiechem. – Tata mówi, że jak będę ćwiczyć i pokażę, że jestem zaangażowana, to na jesieni załatwi mi trenera. – Zmarszczyła brwi i spytała niepewnie: – Zaangażowana?
– Tak. Zaangażowana. Czyli taka, jaka nie byłaś, kiedy koniecznie chciałaś się nauczyć gry na pianinie i po dwóch miesiącach zrezygnowałaś – odparł Torrance.
– Bo za dużo czasu spędzałam w domu – wyjaśniła z westchnieniem. – A ja wolę być na powietrzu.
– Pobierałam kiedyś lekcje pianina. Przez sześć lat – oświadczyła z uśmiechem Karina. – To było coś, co uwielbiałam, ale… – Już chciała powiedzieć, że bardziej kochała łyżwy, jednak się powstrzymała. – Ale tak jakby z tego wyrosłam – dokończyła.
W głębi duszy miała nadzieję, że dziewczynka nie śledziła igrzysk olimpijskich. Ale z drugiej strony ona i Paul tylko raz brali w nich udział, i to trzy lata temu, a od mistrzostw świata, w których zdobyli złoto, minął już prawie rok. Poza tym starali się unikać rozgłosu. Choć to trudne w tym sporcie, dbali o swoją prywatność. No i Karina znana była w tym światku jako Miranda Tanner. Powinno być dobrze. Tak sądziła.
– Janey ogląda wszystkie transmisje z zawodów łyżwiarskich – oznajmił Torrance. – Od całych dwóch miesięcy – mruknął do córki, która wyszczerzyła się w uśmiechu.
Karina odetchnęła. Dziewczynka dopiero złapała bakcyla. Szanse, że ją rozpozna, były niewielkie.
– I teraz dzień w dzień jeździmy na lodowisko. Prowadzi je była olimpijska trenerka, która je kupiła i wyremontowała. Ale nie mam czasu wozić Janey tam i z powrotem, a nie ufam żadnemu mężczyźnie – zaznaczył dość enigmatycznie. – Dlatego od teraz będzie to twoje zadanie.
Serce jej przyśpieszyło nie tylko z obawy, że trenerka, o której mówił, może ją znać, ale też przez to, co powiedział o jej nowym zadaniu.
– Znaczy się, dostałam tę pracę?
– Dostałaś. Możesz zacząć od zaraz czy musisz się jeszcze spakować?
– Mieszkam w Jackson Hole – uściśliła. – Nie mam ze sobą rzeczy…
– To szybko je przywieź – rzucił, widząc jej zaniepokojoną minę, po czym dodał: – Ale najpierw chodź ze mną – i wszedł do domu.
Janey doskoczyła do Kariny z Dietrichem u boku. Z jej oczu biła radość.
– Będziemy się świetnie bawić! – oznajmiła. – Lubisz łyżwy?
– Dawno nie jeździłam – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Janey spojrzała z krzywą miną na jej lewą stopę i ortezę.
– Rany, no tak. Ale wyzdrowiejesz, prawda?
– Tak – odparła z uśmiechem.
– Jak to się stało? – spytał Torrance.
– Poślizgnęłam się na mokrych liściach i spadłam ze skarpy – skłamała, unikając jego wzroku. – Lekarz powiedział, że potrzeba sześciu miesięcy, żeby wszystko dobrze się zrosło. Za tydzień minie pół roku. Zalecił mi ćwiczenia, które muszę wykonywać codziennie, żeby zachować sprawność.
– Ale możesz już jeździć na łyżwach? – spytał, przechodząc do pokoju.
Przełknęła z trudem ślinę.
– Teoretycznie – odparła wymijająco. Miała nadzieję, że wystarczy, jeśli będzie pilnować Janey z trybun. Skończyła z łyżwami i nigdy więcej nie chciała ich wkładać.
Torrance wrócił z książeczką czekową.
– Dam ci zaliczkę. Musisz mieć przynajmniej na benzynę. – Wypisał czek i przekazał go Karinie.
Na widok kwoty zdębiała, ale nic nie powiedziała.
– Wracaj szybko.
– Wystarczy mi kilka godzin – wydukała.
– Jeśli trzeba cię zawieźć, poproszę kogoś z moich ludzi – dodał, spoglądając wymownie na jej kostkę.
– Nie, mogę prowadzić. Z prawą stopą wszystko w porządku.
– Okej. Postaraj się wrócić przed zmrokiem.
– Dlaczego? Po zachodzie słońca zmienia się pan w wampira? – wypaliła bez namysłu,