Psychopaci. Stephen Seager

Psychopaci - Stephen Seager


Скачать книгу
przedmioty, które w żadnym wypadku nie powinny się tam znaleźć.

      Funkcjonariusze zrobili zdjęcia ostrego pióra Caruthersa i przyrządu do tatuażu McCoya.

      – Potem odtworzą na DVD – poinformował Xiang.

      Z koperty wywąchanej przez psy wysypano trzy tabletki Wellbutrinu, popularnego środka antydepresyjnego wysoko cenionego przez pacjentów, którzy kruszyli je i wdychali, oraz sześć tabletek Oxycontinu, wypróbowanego przez Mathewsa środka łagodzącego głód narkotyczny, i małą buteleczkę alkoholu. Wszystko dokładnie sfotografowano, a na koniec jeszcze czternaście sztuk papierosów.

      – Idą po dziesięć dolarów każdy – rzekł Xiang.

      Następnie zajęliśmy się zausznikiem do okularów. Niektórzy nazwali go też chwytem albo wręcz majchrem. Oprócz tego przerobionego pręta odkryto jeszcze prostokątny fragment wyszczerbionej szyby z okna w łazience oraz mały spiłowany śrubokręt.

      Zebrani przez chwilę milczeli.

      – Ten zausznik, uchwyt czy majcher to złe określenia dla tego przedmiotu – zauważyłem, chwytając go, a potem podniosłem śrubokręt.

      – Tak, technicznie nie jest to żaden majcher – zgodził się Cohen. – Majcher to dość stare określenie ostrej broni – kontynuował. – W dodatku wykonanej z tak mało przydatnego materiału jak zausznik do okularów i przystosowanej do kłucia. Natomiast ten znaleziony śrubokręt jest sam przez się niebezpieczny, nie robi się go sposobem domowym i nie może być naprędce zmieniony w „majcher”.

      Personel nadal wałkował ten temat razem z policjantami.

      – To określenie pochodzi od kawałka metalu, który łączył pięty dwóch butów więziennych – informował dalej Cohen. – Nazywano go też „uchwytem” i właśnie „majchrem”. Więźniowie potrafili go odpiąć od butów i potem naostrzyć.

      – Skąd to wszystko wiesz? – zapytałem, gdy policjanci zaczęli opuszczać dyżurkę po zakończeniu pracy.

      Ale Cohen już wyszedł.

      Kiedy policjanci skończyli identyfikowanie i katalogowanie skonfiskowanych przedmiotów, sprawdzili je po raz ostatni razem z Xiangiem, a potem powoli, pewnym krokiem poszli pustym korytarzem.

      – Miło mi było spotkać pana, doktorze – zagrzmiał Cole i pokiwał mi od drzwi.

      Zobaczyłem, że po starciu z Mathewsem ma spuchnięty policzek. Wskazałem spuchnięte miejsce pod jego lewym okiem. Cole uśmiechnął się.

      – Ale warto było – rzekł wesoło i Kate Henry wypuściła policjantów

      Minęła godzina i zespół leczniczy zajął się przesłuchaniem Smitha w sprawie jego aktywności hazardowej.

      – Nocna zmiana wspomniała, że schwytano ciebie na grze w kości – rzekł Xiang.

      – To bzdura – odparł z oburzeniem Smith.

      – Masz zakaz opuszczania oddziału przez tydzień – oświadczył Xiang.

      – Wal się.

      – Smith, co więc robiłeś w tej grupie, gdy odkryto, co się tam dzieje? – zapytała Palanqui.

      – Ty też się wal – powtórzył.

      ROZDZIAŁ SZÓSTY

      Jedna strona mnie mówi: „Lubię z nią rozmawiać i spotykać się z nią”. Druga strona mówi: „Zastanawiam się, jak wyglądałaby jej głowa wbita na kij?”.

      EDMUND KEMPER, KTÓRY W WIEKU 15 LAT ZABIŁ BABCIĘ I DZIADKA. W LATACH SIEDEMDZIESIĄTYCH DWUDZIESTEGO WIEKU NIEDALEKO SANTA CRUZ W KALIFORNII ZAMORDOWAŁ I ROZCZŁONKOWAŁ SZEŚĆ AUTOSTOPOWICZEK. NASTĘPNIE ZABIŁ MATKĘ I JEJ PRZYJACIELA. KEMPER BYŁ ZNANY Z IMPONUJĄCEGO WZROSTU (PONAD DWA METRY) ORAZ Z IQ W WYSOKOŚCI 145.

      – ZAPRASZAM DO GABINETU – rzekła Kate Henry po zakończeniu wizyty u Smitha. Chwyciłem część kart pacjentów i poszedłem za nią.

      Opuściliśmy oddział i szliśmy długim głównym korytarzem. Kate Henry otworzyła drzwi w szeregu innych i wręczyła mi klucze.

      – Jeżeli będzie pan miał jakieś pytania, proszę je zadawać bez wahania – dodała.

      Gabinet wielkością przypominał więzienną celę. Był to spartańsko urządzony pokój z jednym brudnym, nieotwieranym oknem, metalowym biurkiem w stylu lat czterdziestych i jednym krzesłem. Na biurku stał komputer z poprzedniej epoki. Całość uzupełniał powgniatany kosz na śmieci.

      Położyłem karty na biurku i włączyłem komputer. W rzadkim ukłonie ku nowoczesności Gomora ostatnio wprowadziła zintegrowany system elektroniczny. Kliknąłem na „Zalecenia lekarskie” i arkusz dotyczący skierowania „opiekuna” dla Cervantesa.

      Opiekun to członek zespołu wyznaczony do pilnowania niebezpiecznego pacjenta i czuwania nad tym, żeby nikogo – ani siebie – nie skrzywdził. Opiekun wszędzie towarzyszy pacjentowi. Zmieniają się w ciągu doby, póki trwa okres alertu – zwykle przez dwa do trzech dni. To bardzo ważna służba i opiekunowie często ratują życie.

      Usiłowałem uzyskać jakieś testy krwi, używając oddzielnego programu, który za każdym razem się zawieszał i ciągle wyskakiwał napis „error”. Sfrustrowany wyłączyłem komputer i wyszedłem z gabinetu, żeby ochłonąć.

      Z zaskoczeniem zobaczyłem, że korytarz jest pełen pacjentów. Pochłonęła mnie fala głodnych psychopatów, przebijających się z drugiej strony długiego korytarza na lunch do stołówki.

      Ludzie są zwykle zaskoczeni, dowiadując się, że w Gomorze pacjenci i personel nie są rozdzielani. Pacjenci przebywają w niestrzeżonych dwuosobowych pokojach, tak jak w innych szpitalach. Mieszają się swobodnie z personelem w otwartych korytarzach. Podczas gdy drzwi oddziału są dla obcych zamknięte, pacjentów często eskortuje się na zewnątrz – na wizyty lekarskie w mieście, w celu spotkania z krewnymi w centrum odwiedzin, na grupowe terapie w innym budynku albo żeby odwiedzili bibliotekę w kampusie.

      Pacjenci, cisnąc się w drodze do stołówki albo z niej wracając, dzielili tę samą przestrzeń z personelem zmierzającym do swoich pomieszczeń czy też z nich wychodzącym. Jest to niebezpieczne, szczególnie gdy na korytarzu znajdą się maruderzy. Kiedy nie ma nikogo w pobliżu, można się tam spotkać oko w oko z pacjentem.

      Szybko wycofałem się do swojego gabinetu. Skupiłem uwagę na notatkach o pacjentach, a potem zacząłem przeglądać ich karty, aż w końcu zaczęło mi się dwoić i troić w oczach. O piętnastej jeszcze nigdy nie czułem się tak zmęczony.

      Wstałem i znowu wychyliłem się na korytarz. Pusto. Skierowałem się do głównego wyjścia. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Po pokonaniu chodnikiem mniej więcej dziesięciu stóp nagle znalazłem się przed natarczywym pawiem.

      Zacząłem go płoszyć, jednak nie ustępował, usiłując mnie dziobnąć. Spróbowałem ponownie. Uniósł głowę, wydał w niebo okrzyk i wbił ostry jak sztylet dziób w moją prawą stopę.

      – Hej! – krzyknąłem i odskoczyłem. Cofnął się i znowu na mnie natarł. Szybko uskoczyłem do tyłu i omal nie sięgnąłem do mojego osobistego alarmu. Jednak w porę uświadomiłem sobie, że to nie tego rodzaju zagrożenie i alarm został nietknięty. Stwierdziłem, że pawie są dużo większe, niż to sobie wyobrażałem.

      Kiedy wróciłem do drzwi mojego gabinetu, usłyszałem alarm. Przyłączyłem się do Cohena i tłumu pędzącego w kierunku Oddziału C, gdzie właśnie miała miejsce inna bitwa.

      – Głupia suka! – ryknął Mathews, gdy trójka członków personelu wlokła go do pokoju odosobnienia. Luella siedziała na podłodze z czołem opartym na zgiętych kolanach. Z jej nosa kapała krew.

      Dodatkowy personel razem z policjantami zagarniali pacjentów na dziedziniec.


Скачать книгу