Była sobie rzeka. Diane Setterfield
aż tak źle, jak się obawiał.
– A gdzie jest dom pani Eavis? Mógłbyś mnie tam pokierować?
– Najlepiej, jak pana zaprowadzę. Znam drogę na skróty, bo zanoszę im mięso.
Robert wziął Flotkę za uzdę i razem ruszyli na piechotę.
– Przedstawiłem ci się i mogę jeszcze dodać, że ta klacz ma na imię Flotka. A teraz, skoro wiesz, jak się nazywamy, powiesz mi, kim jesteś?
– Mam na imię Ben i jestem synem rzeźnika.
Robert zauważył, że Ben ma zwyczaj nabierania powietrza przed każdą odpowiedzią, a następnie wyrzucania z siebie słów jednym ciągiem, bez żadnej przerwy.
– Przypuszczam, że jesteś najmłodszym synem, bo to właśnie oznacza słowo Benjamin.
– Znaczy najmniejszy i ostatni. To ojciec mnie tak nazwał, ale mama mówi, że nie wystarczy czegoś nazwać, żeby takie było, więc po mnie przyszła jeszcze trójka, a następne jest w drodze, a przede mną było pięcioro, chociaż tata potrzebuje tylko jednego do pomocy w sklepie, to znaczy mojego najstarszego brata, a cała reszta to zbytek, bo nic nie robimy, tylko przejadamy zyski.
– I co na to twoja mama?
– Zwykle nic, ale kiedy coś powie, to na ogół w tym sensie, że lepiej przejadać zyski niż je przepijać, no i wtedy dostaje lanie i przez kilka dni w ogóle się nie odzywa.
Podczas gdy chłopiec mówił, Robert spoglądał na niego z ukosa. Na jego czole i nadgarstkach widać było sine ślady.
– To jest niedobry dom, proszę pana – powiedział chłopiec. – Mówię o pani Eavis.
– W jakim sensie niedobry?
Chłopiec zastanawiał się przez chwilę.
– Zły, proszę pana.
Kilka minut później dotarli na miejsce.
– Lepiej tu zaczekam i popilnuję panu konia.
Robert wręczył Benowi cugle Flotki oraz jabłko.
– Jeśli jej to dasz, będziesz miał z niej przyjaciółkę do końca życia.
Po czym odwrócił się i zapukał do drzwi dużego, brzydkiego budynku.
Drzwi się uchyliły i w szparze pokazała się twarz niemal tak samo wąska jak szczelina, przez którą wyglądała. Kobieta spojrzała na ciemne oblicze Roberta i jej ostre rysy zadrgały.
– A poszedł ty! Precz, brudny diable! My nie dla takich jak ty! Wynocha! – Mówiła głośniej, niż było trzeba, i powoli, jakby zwracała się do wioskowego głupka lub cudzoziemca.
Próbowała zamknąć drzwi, lecz Robert zablokował je czubkiem buta, a wtedy, czy to za sprawą wypolerowanej kosztownej skóry, czy tylko po to, aby jeszcze raz, tym razem dobitniej, powiedzieć mu coś do słuchu, kobieta otworzyła ponownie drzwi, lecz zanim zdążyła wydać jakiś dźwięk, odezwał się Robert. Przemówił do niej łagodnym tonem, z wielką godnością i szacunkiem, jakby wcale go nie nazwała brudnym diabłem. Jakby jego but nie blokował jej drzwi.
– Proszę mi wybaczyć to najście, szanowna pani. Zdaję sobie sprawę, że musi być pani bardzo zajęta, i zapewniam, że nie zajmę pani więcej czasu niż to konieczne.
Widział, że kobieta szacuje kosztowną edukację, którą słychać było w jego głosie, ocenia drogi kapelusz i elegancki płaszcz. Obserwował, jak wyciąga odpowiednie wnioski, i po chwili poczuł, że nacisk drzwi na jego stopę zelżał.
– Słucham? – spytała.
– Zdaje się, że mieszka u pani młoda kobieta o nazwisku Armstrong, prawda?
Kąciki ust kobiety rozciągnęły się w triumfalnym uśmiechu.
– Pracuje tu. Jest nowa, będzie pan musiał zapłacić podwójnie.
A więc to miał na myśli Ben, mówiąc, że to niedobry dom.
– Chcę z nią tylko porozmawiać.
– Pewnie chodzi o list? Spodziewała się go od tygodni. Już straciła nadzieję.
Szorstka, koścista kobieta wyciągnęła szorstką, kościstą dłoń. Robert spojrzał na nią i pokręcił głową.
– Chciałbym z nią porozmawiać – powtórzył.
– To nie ma pan listu?
– Nie, nie mam listu. Proszę mnie do niej zaprowadzić.
Powiodła go najpierw jednymi, potem drugimi schodami i przez całą drogę nie przestawała utyskiwać.
– Jak mam nie myśleć, że chodzi o list, skoro od miesiąca dwadzieścia razy dziennie słyszę tylko „Czy przyszedł do mnie list, pani Eavis?”, „Pani Eavis, czy ma pani mój list?”.
Robert Armstrong nie odpowiadał ani słowem, tylko ilekroć spoglądała w jego stronę, przybierał łagodny wyraz twarzy. Schody, które na dole wyglądały elegancko i wystawnie, wyżej stawały się coraz bardziej obskurne i zimne. Mijali po drodze otwarte drzwi do pokojów, za którymi widać było nieposłane łóżka i rozrzucone na podłodze ubrania. W jednym z pomieszczeń na wpół rozebrana kobieta naciągała pończochę na kolano. Kiedy go zauważyła, jej usta się uśmiechnęły, lecz oczy nie. Ścisnęło mu się serce. Czy to samo spotkało żonę Robina?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.