Gwiazda Demonów. B.V. Larson
Wolałabym się mylić. Chcę, żeby planeta okazała się rajem. Została nam tylko nadzieja. A gdyby udało się tam zamieszkać? Rozpocząć nowe życie, wychować dzieci… – Widząc wyraz mojej twarzy, chwyciła mnie za ubranie. – Oczywiście będziemy nadal szukać drogi powrotnej na Ziemię. Ale mielibyśmy tutaj bazę wypadową z mnóstwem zasobów i… nie czulibyśmy bez przerwy takiej desperacji.
– Po prostu się boję – przyznałem. – Przypominają mi się załogi pierwszych europejskich żaglowców, które natrafiły na rajskie wysepki Oceanii. Spokojny tryb życia i chętne kobiety… Nie trzeba było długo czekać na masowe dezercje, spadek dyscypliny, a nawet bunty. Nie zapominaj, że duża część naszych ludzi nie przeszła szkolenia w Akademii. Istnieje zagrożenie, że tu będzie podobnie.
– Więc tak o nas myślisz? – zapytała ostro. – Tak myślisz o mnie? Że skoro nie ukończyliśmy tej samej szkoły co ty, to jesteśmy niepiśmienną hołotą, którą trzeba przykuć do pokładu łańcuchami, żeby nie uciekła? Że zdezerterujemy przy pierwszej okazji? Że ja zdezerteruję? Na litość boską, należymy do Sił Gwiezdnych i się nie zbuntujemy, i… zaraz się spóźnię, kapitanie.
Znowu to zrobiłem. Czemu nie umiem po prostu trzymać języka za zębami?
Zrzuciła ręcznik na podłogę, a zanim włożyła mundur, dobrze przyjrzałem się temu, do czego pewnie nie będę miał dostępu przez długi czas.
– Posłuchaj, Adrienne, obyś miała rację, ale ja spędziłem z marines i resztą załogi dość czasu, żeby wiedzieć, jak oni myślą. W sytuacji kryzysowej potrafią być odważni i zaradni, ale skupiają się na najbliższej przyszłości: następny posiłek, następne piwo, następny numerek. Dla nich nie ma sensu wybiegać myślami dalej, bo jutro mogą nie żyć. Więc kiedy pojawi się wystarczająco silna pokusa…
W odpowiedzi łypnęła na mnie ze złością, po czym zasalutowała sarkastycznie i odwróciła się do wyjścia.
– Zaczekaj…
– To był rozkaz, kapitanie?
– A musi być? Dobra, tak, to rozkaz.
Zatrzymała się, nadal odwrócona plecami.
– Szczegóły na temat Ellady muszą pozostać między nami. W sumie to… Nieustraszony?
Kiedy zwracałem się do okrętu, ten zawsze odpowiadał. Nigdy nie przestawał słuchać, choć z reguły nie interesowało go nasze prywatne życie.
– Nieustraszony, kto otwierał te pliki oprócz mnie i Marvina? – zapytałem.
– Niedawno zrobił to komandor podporucznik Hansen – odpowiedział natychmiast okręt. – W ciągu ostatnich dwóch tygodni przeglądali je również porucznicy Bradley i Sakura.
– Przekaż im w prywatnych wiadomościach, że ograniczam dostęp do tych informacji. Są przeznaczone tylko dla oczu oficerów. Aha, i dla Kwona.
– Ograniczenia wprowadzone. Wiadomości wysłane.
– Załoga i tak się dowie – skwitowała Adrienne. – Na pokładzie plotki rozchodzą się z prędkością światła.
– Chodzi o to, żeby je spowolnić, a nie powstrzymać. I żeby załoga nie zamieniła fotografii z Ziemi na zdjęcia i nagrania Ellady.
– To wszystko, sir?
– Adrienne, ja… Tak, to wszystko. Możesz odejść.
Wyszła naburmuszona. Nie zawsze rozumiałem kobiety.
Musiałem wracać na mostek. Potrzebowałem czasu, żeby sobie to wszystko ułożyć w głowie. I nie chodziło o spięcie z Adrienne, bo wiedziałem, że się pogodzimy. Ale ci kosmici? Czy naprawdę mogli być ludźmi? A jeśli byli, jak to możliwe? Ewolucja zbieżna mogła doprowadzić do pewnych wspólnych cech, takich jak dwunożność, ale nie wyjaśnia uderzającego podobieństwa między ludźmi i Elladianami. A z drugiej strony, porozumiewali się dziwacznym językiem.
Jedyne proste wyjaśnienie tych podobieństw było niepokojące. Czyżby życie przeniosło się z naszej planety na Elladę – albo odwrotnie? Biorąc pod uwagę fakt, że dysponowaliśmy technologią lotów kosmicznych od mniej więcej stulecia, stawiałbym kredyty przeciwko orzechom, że transfer odbył się stamtąd na Ziemię.
Wnioski były oszałamiające.
Zawsze byli ludzie, którzy wierzyli w „starożytnych astronautów”, choć sam się do takich nigdy nie zaliczałem. Jednak w obliczu takich istot jak Elladianie musiałem chyba zrewidować poglądy. Jeśli w przeszłości nas odwiedzili, kto wie jakie mieli relacje z ludźmi?
Moja prywatna teoria była taka, że rasa kosmitów – może Niebiescy, może Pradawni – w pewnym momencie przeniosła garstkę ludzi z jednej planety na drugą, a my rozmnożyliśmy się na nowym świecie, jak tych słynnych kilkanaście królików, które kiedyś zabrały się na gapę do Australii.
Rzecz jasna, w tym przypadku mogło to być celowe i bardziej wyrafinowane. Niewykluczone, że zmodyfikowano DNA ssaków naczelnych tak, aby zmienili się w ludzi. Ewolucyjnego przeskoku od małp do Homo sapiens nigdy do końca nie wyjaśniono. W skali historii naturalnej dokonał się stosunkowo szybko, wręcz błyskawicznie.
Napomniałem się w myślach, że to wszystko nie ma teraz znaczenia. Musiałem podjąć pewne decyzje. Podejrzewałem, że moja ciekawość zwycięży i koniec końców spotkamy tych kosmitów. W sumie, czemu nie? Wspaniale byłoby wrócić na Ziemię z odpowiedzią na jedno z najstarszych pytań – o pochodzenie ludzkości.
Z jakiegoś powodu pomyślałem o moim ojcu, Kyle’u Riggsie. O ile wiem, nigdy nie dokonał tak przełomowego odkrycia.
Uśmiechnąłem się.
„Spróbuj to przebić, staruszku”.
Rozdział 2
Musiałem przerwać rozmyślania, gdy przekroczyłem próg mostka. Przejąłem dowodzenie, zwalniając Bradleya, przysadzistego mężczyznę o muskularnych ramionach.
Koniec końców postanowiłem, że Hansen pozostanie moim oficerem wykonawczym. Był najbardziej kompetentnym dowódcą, nie licząc mnie. Jednak kompetencje i zaufanie to dwie różne rzeczy, a ja nadal miałem pewne wątpliwości co do jego motywacji. Niezbyt wielkie, ale wystarczające, żebym ustawiał nam zmiany w tym samym czasie. Wolałem mu patrzeć na ręce i nie dawać zbyt wielkiej swobody. Właśnie dlatego kazałem Bradleyowi i kilku innym osobom pilnować mostka pod naszą nieobecność. Dodatkowy plus był taki, że niepilnowani oficerowie wyrabiali sobie poczucie obowiązku.
– Poproszę o raport sytuacyjny – powiedziałem.
– Bez zmian, sir – zameldował Bradley. – Chłoniemy dane jak gąbka, ale nadal nic w nas nie skierowano, żadnych transmisji ani innych oznak, że nas wykryli. To trochę dziwne.
– Czemu?
– Cóż, można by pomyśleć, że jeśli w układzie są trzy rasy rozumne, to choć jedna powinna mieć oko na pierścień albo nawet go pilnować.
– Jesteśmy cholernie daleko od centrum, więc może o to chodzi. Co najmniej tak daleko, jak Pluton od Słońca. Sześć, siedem godzin świetlnych?
– Mniej więcej – przytaknął Bradley.
– A brązowy karzeł, przy którym mieszkają tamci straszni z wyglądu kosmici, znajduje się jeszcze dalej, prawda?
– Tak, sir. Mniej więcej sześć razy dalej, czterdzieści godzin świetlnych od centrum układu. Hoon napisał w swoim wstępnym raporcie, że gdyby znajdował się bliżej, pewnie zdestabilizowałby cały układ. Brązowy karzeł to najmniejszy możliwy obiekt gwiazdopodobny. Ten tutaj posiada masę zaledwie