Byłam dziewczyną mafii. Janusz Szostak
nie dodała jednak, że tą osobą z telewizji jest Stanisław H., znany warszawski sutener dostarczający dziewczyny klientom z wyższej półki.
– Paulina była dość znaną postacią w mieście i mogła wzbudzać u innych zaufanie – zauważa Anna. – Z naszego zespołu wybrała mnie i Sandrę K. Miała dar perswazji, ale ja nie do końca dałam się przekonać wizją kariery modelki. Dopiero mama namówiła mnie do udziału w wyborach Miss Nastolatek.
Za namową matki Anna poszła na oficjalny casting, który odbywał się w jednym z miejscowych klubów. W jury zasiadały znane w mieście osoby, choćby bizneswoman słynąca z zamiłowania do seksu z nastoletnimi chłopcami. Ta kobieta w średnim wieku kochała sadomasochistyczne praktyki, dlatego niewielu chętnych gościło w jej sypialni. Ponoć kochanków szukała także przez swoją fundację charytatywną, której statutowym celem było wspieranie dzieci z rodzin patologicznych.
Tymczasem sama była chodzącą patologią. Łączyły ją też pewne relacje towarzyskie i biznesowe z marszałkiem województwa, który w historii Anny odegra jeszcze znaczącą rolę.
W jury zasiadała też lokalna dziennikarka, niemłoda i niezbyt urodziwa, która mimo to dość ostro oceniała dziewczyny, rzucając im złośliwe komentarze. Jedna z nich z płaczem wybiegła nawet z sali. Ostatnią i najbardziej kontrowersyjną osobą wśród jurorów był Rafał M., który oficjalnie zarabiał na życie, prowadząc solarium. Jednak utrzymywał się głównie z naganiania dziewczyn do warszawskich agencji towarzyskich. Anna jeszcze o tym wówczas nie wiedziała. Jako przewodniczący jury to on miał decydujący głos. Mógł nawet przywracać odrzucone kandydatki, jeśli te zechciały się z nim umówić na kawę…
Jedną z takich odrzuconych była Emilia G., która – nie wiedzieć czemu – zwróciła uwagę Rafała M.
– Dziewczyna była brzydka, niska i do tego bez wyrazu – Anna nie oszczędza konkurentki. – Ale jakimś cudem przeszła pomyślnie casting.
Anna P. i Sandra K. bezproblemowo dostały się do następnego etapu konkursu.
– Paulina, która się nami zajmowała, wzięła nasze dane i kazała czekać na dalsze instrukcje. Po kilku dniach poinformowała, że kolejnym etapem będzie prezentacja przed drugim jury.
Tym razem dziewczyny musiały przyjść do lokalu wynajmowanego przez Zdzisława P., szefa agencji modelek. W ciasnej norze, w kostiumach kąpielowych, na prowizorycznym wybiegu miały dokonać prezentacji przed jury, w którego składzie – oprócz właściciela agencji – było jeszcze dwóch miejscowych biznesmenów i fotograf znany z pedofilskich upodobań.
Jak się okazało, ten casting miał wyłonić dziewczyny, które mogłyby – oprócz wzięcia udziału w wyborach miss – pracować w Warszawie dla Stanisława H., dawnego pracownika telewizji, a obecnie stręczyciela ekskluzywnych prostytutek. Członkowie jury nazywali je eufemistycznie hostessami i właśnie taką pracę proponowali nastolatkom.
– Ten casting ocierał się o molestowanie – opowiada dziś Anna o kulisach naboru. – Komisja składająca się z samych mężczyzn pożerała wzrokiem roznegliżowane nastolatki.
Anna dobrze zapamiętała rozmowę między nią a jednym z jurorów:
– Aniu, jak bardzo chciałabyś się znaleźć w finale? Bo wiesz, my tu jesteśmy niezwykle wymagający. Twoje koleżanki obiecały, że jeśli przyjmiemy je do finału, to będą dla nas bardzo miłe podczas zgrupowania. A ty?
Odpowiedziała coś mało kulturalnego. Była przekonana, że jej kariera właśnie dobiegła końca. Dano jej wówczas spokój. Być może wiedziano, że jej ojciec jest policjantem. Mimo wszystko dziewczyna dostała propozycję udziału w finale konkursu miss. Po czym skupiono się na Sandrze K. Ponętnej brunetce zaproponowano dodatkową pracę w roli hostessy u Stanisława H., ale i ona zdecydowanie odmówiła.
Był to jednak dopiero początek walki o koronę miss.
Rozdział 2. Nabór do domu publicznego
ROZDZIAŁ 2
Nabór do domu publicznego
Po kilku dniach Anna, podobnie jak inne dziewczyny, usłyszała, że odbędzie się zgrupowanie, podczas którego przewidziano indywidualne sesje zdjęciowe.
– Wtedy będziecie miały szansę na większą karierę, a nawet na rozkładówki w „Playboyu” czy „CKM” – nęciła Paulina.
– Gdybyśmy wiedziały, jaka nas tam czeka sesja zdjęciowa, żadna by nie pojechała – zastrzega Anna.
Dziewczyny, które się na to zdecydowały, były zawożone do podmiejskiej willi biznesmena Michała O. Na miejscu czekali mężczyźni znani już z ostatniego castingu oraz dwóch sponsorów i fotograf. W willi była też Inez D., partnerka słynnego tancerza i choreografa, która miała przygotować układ taneczny do finału wyborów miss oraz – jak się okazało – uczyć dziewczyny tańca na prywatne pokazy.
– Przy stole siedziało tam kilku mężczyzn – wspomina Anna. – Polecono nam, byśmy poszły do łazienki, ubrały się w peniuarki i czekały na przyjazd makijażystek. Dziewczyny się porozbierały i czekałyśmy. A ten czas się przedłużał. W końcu przyszedł do nas właściciel agencji modelek.
– Chodźcie wypić z nami drinka – zaproponował.
I dziewczyny poszły, bo co innego mogły tam robić.
– One siedziały z tymi facetami i piły. Ja w tym czasie dostałam telefon z domu. Mama nie była zadowolona, że pojechałam na jakąś sesję do prywatnej willi.
– Przecież w końcu to ona sama wysłała cię na ten konkurs – docinam.
– No tak, ale chciała wszystko wiedzieć. Dasz mi opowiedzieć, co działo się dalej? – denerwuje się Anna. – Wyszłam z telefonem na dwór, stało tam czarne audi, a przy nim Inez D. Ona z kimś rozmawiała, a właściwie krzyczała do telefonu, że ma tego dosyć i że to jej się nie podoba.
– Zobaczysz, będą z tego kłopoty. Nie chcę trafić do sądu! Wycofuję się! – mówiła tancerka podniesionym głosem. Zaznaczyła przy tym, że pieniądze, które miała zarobić, nie są tego warte. – To ostatni raz! – oświadczyła na koniec, po czym wsiadła do samochodu i zamierzała odjechać. Anna zatrzymała tancerkę, dopytując, o co tutaj chodzi. Inez nie była jednak skora do wyjaśnień.
– Zrobiła mało ciekawą minę, machnęła z rezygnacją ręką i odjechała – wspomina Anna.
Jak się później okazało, choreografka miała przygotowywać dziewczyny do tańców erotycznych na indywidualne pokazy w Warszawie, głównie dla polityków i biznesmenów.
– Zadaniem Inez było przysposobienie nas do tego, byśmy zostały prostytutkami. Miała z nas zrobić lepszy sort – tłumaczy Anna stręczycielskie mechanizmy. – Po takim przeszkoleniu część gotowych do pracy dziewczyn jechała do Warszawy. Oni mówili na to „pierwszy deal”. W grę wchodziły świeże, bardzo młode dziewczyny. Tam były 15- i 14-latki. Chodziło o to, by je przygotować do prostytucji. Miały mówić klientom, że mają 18 albo 17 lat. Dziewczyny, które były ze mną na tym niby-zgrupowaniu, tak naprawdę nie chciały nigdzie wyjeżdżać. Im zależało jedynie na tym, by wystartować w wyborach, zdobyć jakiś tytuł i zostać w swoim mieście. Na ich nieszczęście było na nie zamówienie od Stanisława H. z Warszawy. Istniał taki układ, że ludzie kręcący się wokół wyborów miss w moim mieście musieli regularnie dostarczać mu nowe dziewczyny. Mieli wyznaczoną normę. Gdyby jej nie wyrobili, pewnie przyjechaliby jacyś mięśniacy i ich stłukli. W każdym razie mieliby problemy. Gdy usłyszałam tę rozmowę Inez, wywnioskowałam, że grozi mi niebezpieczeństwo. Poszłam do tych facetów i powiedziałam, że moi rodzice zaraz tu będą. Zatem przebieram się, bo nie chcę, by widzieli mnie w takim stroju.