Budynek Q. David Baldacci
Samochód był zamknięty, na przyczepce wisiała kłódka. Rogers przyglądał się z daleka, jak Donohue wychodzi z namiotu, otwiera przyczepkę, wyjmuje z niej następne pudełka, zakłada z powrotem kłódkę i znów znika w namiocie. Rogers poszedł dalej, zadowolony, że wie, które auto należy do brzuchatego sprzedawcy.
Na platformie stojącego obok forda F-150 Rogers dostrzegł kilka tekturowych pudeł i stare zardzewiałe narzędzia. Zupełnie nieprzydatne. To, czego pożądał, znajdowało się w namiocie. Wrócił do swojego samochodu, przestawił go na tę stronę namiotu i czekał.
Dzień zamienił się w noc. Temperatura cały czas spadała.
Ale Rogersowi nie doskwierały ani chłód, ani upływ czasu.
Raz zaburczało mu w brzuchu. Dotknął wtedy miejsca na głowie, skoncentrował się i uczucie głodu minęło.
Przez długie godziny rzeka ludzi wlewała się do namiotu i z niego wylewała, aż wreszcie skurczyła się do cienkiego strumyczka. Parking powoli pustoszał. Handlarze sprzątali stoiska i pakowali towar, którego nie udało się im sprzedać.
Rogers obserwował, jak Donohue wychodzi z kilkoma kartonami. W jednym z nich rozpoznał charakterystyczne pudełko M11-B. Nic dziwnego, że nikt go nie kupił. Większość klienteli stanowili zwykli zjadacze chleba. Wątpił, by któryś z nich mógł wyłożyć cztery kawałki na kolekcjonerski pistolet dla bogatych.
Roztarł ramię dwukrotnie poklepane przez handlarza. Nie lubił, jak ktoś się z nim w ten sposób spoufalał. Traktował to jak zniewagę.
Donohue dokończył pakowanie i odjechał. Rogers za nim. Mężczyzna podskoczył do McDonalda i kupił coś do jedzenia. Rogers widział, że ma rejestrację z Pensylwanii. Może wraca do domu.
I wtedy Donohue ułatwił mu zadanie. Zamiast zatrzymać się i zjeść na parkingu, pojechał dalej. Po niespełna dwóch kilometrach skręcił w polną drogę prowadzącą do miejsca piknikowego.
Rogers zgasił światła i sunął za nim. Samochód odbił w kolejną polną drogę i tam stanął.
Rogers nie skręcił. Dalej pójdzie pieszo.
Donohue wyłączył światła i musiał uchylić okno, ponieważ Rogers usłyszał muzykę z samochodowego radia.
Rogers zgasił silnik i cichutko wysiadł z auta. Zbliżał się do przyczepy, celując w sam środek, tak żeby Donohue nie mógł go dostrzec w bocznych lusterkach.
Dotarł pod drzwi. Zabezpieczała je solidna kłódka Yale z otworem na kluczyk zamiast szyfru. Metalowy uchwyt, przez który była przełożona, miał ponad centymetr grubości i był wykonany ze stali nierdzewnej. Zaprojektowano go w taki sposób, że przy zamkniętych drzwiach wszystkie główki śrub na obu mocowaniach były zasłonięte. Ale projektanci nie wzięli pod uwagę możliwości kogoś o sile Rogersa. Złapał za uchwyt i zaczął powoli ciągnąć. Wszystkie śruby mocujące wysunęły się z drewnianych drzwi.
Niemal bezszelestnie wśliznął się do przyczepy i oświetlił wnętrze latarką. Zobaczył pudełko, podniósł je jedną ręką.
Wysiadł.
– Co ty tu kombinujesz?
Rogers się zatrzymał. Tuż potem usłyszał trzask odciąganego kurka.
Kątem oka dostrzegł stojącego z boku przyczepy Mike’a Donohue z bronią w ręku i papierową serwetką przyklejoną do spodni w kroku.
– Odłóż to natychmiast, szmaciarzu.
Rogers odstawił karton. Niepostrzeżenie wysunął nóż z pochwy.
– W porządku. Teraz mogę odstrzelić ci dupę, bo nie upuścisz pudła i nie zniszczysz mi pistoletu, ciulu.
Rogers obrócił się na pięcie, wziął zamach i z impetem ugodził handlarza nożem. Ostrze przebiło tęgiego mężczyznę na wylot i utknęło w drewnianej ściance przyczepy. Przyszpiliło go jak ćmę do tablicy korkowej.
Po jednym długim krzyku Donohue wyzionął ducha.
Ale krzyk nie ucichł.
Przez chwilę Rogers nie mógł pojąć, dlaczego truposz wydaje z siebie dźwięki, póki nie spojrzał dalej i nie ujrzał małego chłopca wychylającego się z okna samochodu po stronie kierowcy, z zestawem Happy Meal w ręku i plamą ketchupu w kąciku ust.
Dzieciak musiał spać na przednim siedzeniu, kiedy Rogers lustrował auto i przyczepę.
Teraz patrzył prosto na niego. Ale było ciemno. Niemożliwe, żeby…
Mózg Rogersa miotał się we wnętrzu czaszki i nie znajdował rozwiązania. Rozważał wszystkie możliwości z wyjątkiem tej jednej.
Nie było innego wyjścia.
Rogers rzucił się ku chłopcu, chwycił go za ramię i wywlókł z kabiny samochodu. Dzieciak wypuścił z rąk swój Happy Meal i cały czas krzyczał, póki Rogers nie przycisnął mu dłoni do twarzy. Mały wyrywał się i walczył, ale gdy płucom i mózgowi zaczęło brakować tlenu, szamotanie powoli słabło.
Rogers odliczał w głowie, nie patrząc na chłopca tylko na martwego Donohue, prawdopodobnie jego ojca.
Osiem… dziewięć… dziesięć.
Gdy tylko dzieciak bezwładnie upadł na ziemię, Rogers oderwał dłoń od jego twarzy. Sprawdził puls. Wyczuwalny. Słaby, ale płuca pompowały powietrze, drobna pierś unosiła się bowiem i opadała.
Żyje.
Rogers wpatrywał się w chłopca. Jasne włosy, kończyny chude jak patyki. Na karku duże piegi.
Umysł Rogersa znów spudłował.
Co on wyprawia?
Nie zostawia się świadków. Nigdy nie zostawia się po sobie żywych.
Dokończ robotę. Wystarczy ci kilka sekund.
Zamiast tego wsadził chłopca na przednie siedzenie samochodu i zatrzasnął drzwi. Wyciągnął nóż z ciała handlarza, a ono od razu osunęło się na ziemię. Wytarł ostrze w trawę i wsunął je do pochwy.
Wziął karton z pistoletem, pobiegł z nim do swojego chevroleta, wsiadł za kierownicę i ruszył z miejsca. Dotarł do głównej drogi, nadepnął gaz.
Pędząc przed siebie, przesunął dłonią po pudełku z M11-B.
Egzemplarz kolekcjonerski.
Osławiony M11.
Ponad trzydzieści lat temu przyłożono mu do głowy lufę rewolweru i trzymano tam przez bite pięć minut. Ale M11 nie był rewolwerem, tylko półautomatem z magazynkiem na naboje.
Dlatego Rogers nie zabrał rewolweru kobiecie, którą zabił w tamtej ciasnej uliczce.
W przeciwieństwie do rewolweru, który strzela, gdy komora bębenka z kulą jest w jednej linii z kurkiem, półautomat wystrzeli bez względu na to, czy w magazynku znajduje się tylko jeden nabój, czy jest ich tam trzynaście. Pistoletem z magazynkiem nie gra się w rosyjską ruletkę, chyba że komuś nie zależy na życiu.
Rogers nie chciał dać przeciwnikowi szansy na ocalenie.
Zdążył już przejechać osiemdziesiąt kilometrów i nadal nie wiedział, dlaczego po prostu nie zabił tego dzieciaka.
Coś w jego głowie go powstrzymywało. A sądził, że dobrze wie, co się w niej dzieje.
Najwyraźniej się mylił.
Uciekając na wschód ze swoim łupem, Paul Rogers zastanawiał się, w czym jeszcze się pomylił.
8
Puller przejechał przez Richmond, gdzie Lynda Demirjian dożywała swoich dni w hospicjum, i kontynuował podróż na południowy wschód. Prowadził użyczonego mu przez wojsko czarnego chevroleta malibu, który