Sex/Speed. Bb Easton
był tylko materac na podłodze… ale cóż, przecież o to chodziło.
Harley odwrócił się do mnie i wzruszył ramionami.
– Co? Nie podoba ci się mój styl?
– To wygląda jak melina. Chowasz się przed glinami? – Klęska, moja cenzura przestała działać.
Harley milczał przez chwilę.
– A jeśli tak? – Jego mina była nieodgadniona.
Czy on mówi serio? Nie, niemożliwe. Harley robi sobie ze mnie jaja.
– Nawet jeśli się ukrywasz, mógłbyś przynajmniej powiesić jakiś plakat. Jezu! – Puściłam jego rękę i podeszłam do okna, aby otworzyć żaluzje i wpuścić trochę światła. – Mówiłeś, że mieszkasz tu od paru miesięcy, a wygląda, jakbyś wprowadził się wczoraj. Okradli cię czy co?
Harley stał, oparty o framugę, i z uśmiechem patrzył, jak podchmielona, nakręciłam się z powodu braku wystroju. Kiedy do niego podeszłam, mina mu spoważniała.
– Chodź – powiedział. Wziął mnie za rękę i pociągnął do wyjścia.
– Dokąd idziemy? – zapytałam, kiedy przeszliśmy przez salon i ruszyliśmy do kuchennych drzwi.
– Urządzić tę pieprzoną melinę.
Kołysana pomrukiem potężnego silnika harleyowego bossa i rozkosznymi wibracjami fotela, zachwycona grą mięśni i ścięgien Harleya pod pokrytą tatuażami skórą, czując męską dłoń, gładzącą moje tygrysie udo, i wiedząc, że jedziemy do Trash – mojego ulubionego sklepu w Little Five Points – byłam bliska orgazmu.
Przejażdżka pomogła mi również uświadomić sobie parę rzeczy.
Po pierwsze odkryłam, że jeśli w ciągu godziny zalejesz dwoma browarami pusty żołądek chuchra takiego jak ja, następnie wsadzisz to chuchro na kwadrans do dudniącego, pędzącego auta, to zanim, kurde, dojedziesz do celu, będziesz ledwo żywa. Po drugie uznałam, że pomysł, abyśmy pojechali do sklepu w Little Five Points jest bardzo, ale to bardzo do bani.
Uwielbiałam Little Five Points – niewielką dzielnicę we wschodniej części Atlanty, pełną czadowych butików, outletów z ubraniami vintage, sklepów z płytami, salonów tatuażu, luzackich barów, pubów i klubów, head shopów i z morzem graffiti. Było to miejsce, gdzie robił zakupy każdy szanujący się punk, skin, goth, hippis, rasta czy skater. Czar prysnął, kiedy Harley zaparkował bossa na bocznym parkingu na tyłach Terminus City Tattoo.
Jeszcze nie zgasił silnika, a ja już czułam, jak serce łomocze mi tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Niemal widziałam, jak szarpie się rozpaczliwie, usiłując się wydostać. Rozszerzonymi oczami wpatrywałam się w alejkę, która oddzielała studio tatuażu Terminus City od sąsiedniego klubu sado-maso. Miałam płytki oddech. To była nasza alejka. Miejsce, w którym Knight mnie znalazł, kiedy dostałam delirki po ecstasy z alkoholem, i zabrał do siebie do pracy, żeby mnie ratować. To były schody pożarowe, na których spędziłam dziesiątki piątkowych nocy, siedząc, paląc i rozmawiając z nim po zamknięciu studia. Tego samego studia, w którym przekłuwał mnie, tatuował, posuwał, kochał, otwierał się przede mną i pokazywał mi dokładnie, jakie mieszkały w nim demony.
Takie, które cięły.
Takie, które zabijały.
Niewidzialne ręce chwyciły mnie za szyję i dusiły, a ja na nowo przeżywałam noc, kiedy się wszystko rozpadło. Kiedy niewinny człowiek stracił życie. Noc, kiedy Knight po raz pierwszy w gniewie podniósł na mnie rękę. Tej nocy zepchnął mnie ze schodów przeciwpożarowych i na zawsze wyrzucił mnie ze swojego życia. Gwiazdy tańczyły mi przed oczami, a wnętrze samochodu zamykało się wokół mnie, połykając mnie w całości i biorąc w niewolę.
– Hej. – Delikatny, ale szorstki głos Harleya wsączył się do mojej świadomości, wyrywając mnie z koszmaru.
Poczułam dotyk na udzie. Czy to głaskanie?
– Hej. Wszystko w porządku? Co się stało, kochanie?
Kochanie. Czy Harley przed chwilą powiedział do mnie „kochanie”?
Poczułam ciepło rozchodzące się po całym ciele, które powoli odzyskiwało swoje podstawowe funkcje. Chciwie wdychałam życiodajny tlen, niemalże doprowadzając się do hiperwentylacji z czystej radości, że wróciła mi zdolność oddychania. Harley gładził moje udo, i to było cudowne uczucie. Sprawiał, że czułam się bezpieczna. Knighta już nie było, jego miejsce zajął Harley. Z nim byłam bezpieczna. Bezpieczna.
Jestem bezpieczna.
Zamrugałam gwałtownie. Harley ze zmarszczonym czołem sięgnął do mojej twarzy.
– Przepraszam – powiedziałam i odchrząknęłam, aby złagodzić ból, który ściskał mnie za gardło. – Od rana nic nie jadłam. Chyba zaraz zemdleję.
– Chryste, moja damo, zaraz cię nakarmimy. Masz jakąś propozycję?
– Byle nie Yacht Club – odparłam trochę za szybko, pamiętając, że na jednym ze stołów jest tam wyryte serce z napisem „Knight kocha BB”.
Harley zabrał mnie do zabawnego meksykańskiego lokalu urządzonego w dawnym warsztacie lakierniczym.
Pasuje, pomyślałam.
Zostawili tam olbrzymie metalowe drzwi garażowe i wielkie przemysłowe, sufitowe wentylatory. Pod sufitem podwieszono obrazy na różnych, przypadkowych wysokościach, a stoły i krzesła były zbiorowiskiem dawnych mebli tarasowych, absurdalnie wyposażonych w równie niedopasowane parasole. Meble były urocze i z duszą. Dokładnie tak jak Harley.
Po solidnej porcji frytek i dipu serowego poczułam się o pięćset procent lepiej. Kiedy skończyliśmy, Harley rzucił parę banknotów na stół i wyszliśmy, tak jak z Waffle House. Dziwne. Jeździł pioruńsko drogą bryką i przepłacał za byle jakie posiłki, jakby pieniądze nie miały dla niego znaczenia, a jednocześnie mieszkał w małym, zapuszczonym domu na spółkę z bratem i spał na materacu na gołej podłodze. Coś tu się mocno nie zgadzało, ale w ciągu ostatnich paru miesięcy stwierdziłam, że w nikim, kurde, nie sposób doszukać się sensu. Ludzie byli kłamcami. Oszustami. Cholernymi cieniasami. Nawet ci dobrzy. Jeśli udało ci się trafić na kogoś, przy kim fajnie się czujesz, to miałaś cholerne szczęście.
Kiedy przeszliśmy przez ulicę, kierując się w stronę Trash, trzymałam Harleya za rękę, żeby znów nie stracić kontaktu z rzeczywistością. Starałam się nie patrzeć na miejsce pośrodku ulicy, gdzie odbyłam pierwszą kłótnię z Knightem. Ani na ławkę, na której siedzieliśmy w walentynki i planowaliśmy wspólną przyszłość. A już tym bardziej na starą wiktoriańską posiadłość, o której mówił, że chce tam ze mną zamieszkać i robić imprezy w weekendy.
Mimo to nadal nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jestem ciągle obserwowana. Że mój najgorszy koszmar czai się w cieniu, pieniąc się z furii, że paraduję z nowym facetem na jego terenie. Jakbym bezcześciła wszystko, czego tu doświadczyliśmy.
Nie, myślałam. Przestań. Knight odszedł. On odszedł, a ty jesteś bezpieczna.
Te słowa zdawały się przynosić mi pocieszenie, więc powtarzałam je w kółko.
Nie ma go.
Jesteś bezpieczna.
Nie ma go.
Jesteś bezpieczna.
Nie ma go.
Mocniej ścisnęłam dłoń Harleya, który w odpowiedzi posłał mi uspokajający uśmiech.
Jesteś bezpieczna.
Kiedy weszliśmy do sklepu, wkroczyłam w odlotowy świat, który oderwał moje myśli od problemów. Trash był niczym Disneyland dla dziwaków i drag queens. Można tu było kupić modne nowości, sekszabawki,