Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
czarowników. Oficjalnie tłumaczyli swoje zainteresowanie okolicą „pomiarami z zakresu geomancji”, cokolwiek by to znaczyło. Włazili wszędzie, widzieli każdy kąt, a potem nagle, i to bardzo szybko, stracili całe zainteresowanie, by odjechać bez słowa. Było więc jasne, że sukinsyny odkryły Lunę. W ich interesie byłaby likwidacja czarownicy, nie tyle nawet jako świadka, ale kogoś, kto pomieszał im szyki. Zdali sobie jednak sprawę, że to niepotrzebne. Wiedzieli, że Luna i tak zakończy swoje krótkie życie jako niewolnica, a jej zgonu nikt nigdy nie połączy z Zakonem. No i wszystko byłoby dobrze. Niestety, nie docenili przeciwnika. Stara, doświadczona upiorzyca zwana panią Nikt zniweczyła im ten plan, a cesarstwu dała okropną broń przeciwko Zakonowi. Taida zamierzała pokazać Lunie ten dokument. I jasno dać do zrozumienia, kto tak naprawdę odpowiada za jej los. Bo przecież nie Niki, która połamała jej dłonie. Jeśli już, to Niki była raczej zbawcą, uruchamiając panią Nikt.
– Czy myślisz to samo co ja? – zapytała Taida swojego oficera.
– Nie wiem, co ty myślisz?
Jak to powiedzieć, stojąc wśród plebsu?
– Hm… Odnoszę nadal wrażenie, że „zdarzenia” traktują nas jak sojuszników. Czy to raczej naciągana koncepcja?
– Nie wiem, czy naciągana. Ale ja zaczynam mieć to samo odczucie.
Patrzyli sobie w oczy. No dobra. W tym miejscu już nie powiedzą sobie więcej.
– A twój list? – zmieniła temat.
– Jest od Nabel. Przesyła informację o trzech pozostałych chłopcach, których imiona razem z Virionem podała zakonnym w Mygarth.
– Świetnie! Przekaż je naszemu nadkoledze i niech on uruchomi wszystkie siły prowincjonalnej prefektury. Jak widać, nie pracują tam sami idioci. Niech więc znajdą wszystko na temat wyrostków.
– Giron coś będzie za to chciał.
– Damy coś za to Gironowi. – Uśmiechnęła się, bo praca z kompetentnym i przerażająco skutecznym nadprefektem bardzo przypadła jej do gustu. Zmieniała także zdanie o nim jako o człowieku.
– Dobra. Druga sprawa. Przeszukałem całe archiwum Zamku, żeby znaleźć więcej na temat Biegnących za Snami poza tym, co już wiedzieliśmy, i znalazłem tylko symboliczne dane. Jako że ich działalność nie dotyczy polityki, wywiadu, przekrętów gospodarczych ani spraw wojskowych, dla pracowników naszego resortu są zwykłymi poddanymi. A ich sekciarskie akcje nikogo z naszych nie interesują. Archiwista odesłał mnie do medyków albo do cesarskiej biblioteki.
– To może nie być zły pomysł. Sprawdź, co tam mają w cesarskiej bibliotece.
– Nie no, kur… Kto mi przepustkę wystawi na coś takiego?
– Ja – ucięła. – Co jeszcze?
– U Luny w porządku. Nabel sprawdziła, co się dało, naprawiła, co się dało, i mówi, że będziesz pierwszą w historii świata właścicielką czarownicy.
Taida parsknęła śmiechem.
– To dobrze – odparła po chwili namysłu. – I tak miałam odprawić swoich służących. Są kosztowni, leniwi i pozbawieni jakiejkolwiek inicjatywy. A teraz, kiedy siedzę na Zamku całymi dniami i nocami bez mała, stali się w ogóle nieprzydatni.
– Ach! – Daazy odgadł natychmiast. – Weźmiesz Lunę do siebie? W ich miejsce?
– No pewnie. Będzie mi za darmo sprzątała, gotowała, prała i chodziła na zakupy. A poza tym jest sprawna. Da się jej kij i położy spać przy drzwiach. Żaden złodziej po nocy nie wejdzie.
Zmusiła swojego oficera do śmiechu. Opanował się z trudem.
– Sami wysłaliśmy ją na tę nieszczęsną misję. Dlaczego więc się śmieję?
– Czy w każdym z nas tkwi odrobina sadysty? – odpowiedziała pytaniem Taida.
– Chyba tak. – Machnął ręką. – Ale dobrze, że to czarownica.
– Dlaczego?
– Pewnie gotować nie umie. A tak strzepnie palcami i posiłek pojawi się cudownie.
Znowu zaczęli się śmiać.
Miletta okazała się cudownym miastem, jednym z najbardziej cywilizowanych, jakie spotkali od czasu opuszczenia Luan. Uderzała jedna rzecz. I w cesarstwie, i tutaj miasta były murowane. Imperialna architektura opierała się jednak na kamieniu, a królewska tutaj na cegle. Różnica w bogactwie była więc ogromna. Lecz nikt nie narzekał. W porównaniu z mijanymi dotąd miastami, głównie drewnianymi, to tutaj miało w miarę szerokie ulice, nieco zieleni na nielicznych skwerach i naprawdę pojemne fora. Miało też teatr, o którym mówiła Natrija, królewskie łaźnie i książęcą bibliotekę. Ogrody tak zwanego mniejszego pałacu były dostępne dla wszystkich mieszkańców, a rzeczna przystań stanowiła nie tylko przestrzeń do przeładunku, służyła też jako deptak, gdzie mogli spotykać się znajomi i gdzie odbywały się spotkania kulturalne. Osobliwością Miletty było, że do tych samych celów służył także cmentarz. A główną jej niedogodnością to, że wszystkie karczmy znajdowały się w głębokich piwnicach pod budynkami. Żeby się tam dostać, należało pokonać wiele stromych schodów. Ciekawe więc, jak wyglądał w tym mieście zawód wykidajły. Przecież upitego w sztok albo awanturującego się klienta nie da się z czegoś takiego usunąć zwykłym kopem w dupę. Trzeba go, często obrzyganego, wynieść na górę…
Matriarchini, ponieważ ktoś inny płacił, wybrała najbardziej wytworną gospodę w mieście. I nawet skąpy zazwyczaj Horech nie narzekał. Było to bowiem jedyne chyba w Miletcie miejsce, gdzie można było zjeść posiłek nie głęboko pod domem, ale nad nim, na specjalnie przystosowanym do tego dachu. Schody, niestety, też były, co martwiło trochę szermierza. Niedogodność tę niwelował wielokroć mniejszy smród oraz fakt, że stąd, w przeciwieństwie do piwnicy, było kilka różnych dróg ucieczki.
Od razu po rozlokowaniu się w pokojach Natrija popędziła na spotkanie ze swoją przyjaciółką. Virion udawał głupiego, że nie rozumie sugestii dziewczyny, że mógłby przecież jej towarzyszyć. Wysłał z nią Kilę, który nie gubił się i był obyty na świecie.
– Obecność służącego jest bardziej stosowna w tym przypadku niż panicza. – Matriarchini niespodziewanie poparła w tej kwestii Viriona. – Jak by to wyglądało, gdybyś pojawiła się przed dawno niewidzianą przyjaciółką w towarzystwie dobrze urodzonego kawalera? Przecież z boku mogłoby to sprawić wrażenie prezentacji narzeczonego, córeczko. A takie wrażenie byłoby wielce niepożądane.
Niki odetchnęła z ulgą. Nie była zazdrosna o Natriję zgodnie ze swoją logiką upiorzycy. Ale jako „brat i siostra” nie mogli spać razem na biwakach w zasięgu wzroku (i słuchu) książęcej rodziny. I dziewczyna bardzo już tęskniła za bliskością swojego męża. Kiedy tylko stało się to możliwe, zaciągnęła go do pokoju. A to, że wieczorem dalej jeszcze mogli być z sobą, zawdzięczali doświadczeniu i przytomności umysłu Horecha, który zamówił karczmianą orkiestrę i kazał jej grać w korytarzu pod swoim pokojem.
– Co za gest! – nie mogła się nachwalić matriarchini. – Co za fantazja głowy rodu! W drodze przez las nie mogliśmy obcować z muzyką, a tu proszę! Teraz mamy własną!
Na szczęście nie odgadła, że jedynym zadaniem muzyków było zagłuszenie odgłosów miłosnych uniesień z pokoju położonego trochę dalej.
Virion i Niki tak się zapamiętali, że nie zareagowali na pukanie do drzwi.
– To ja! Kila! – rozległo się wołanie z korytarza. – Czy mogę odwołać tych rzępolących grajków? Chciałbym zasnąć…
– To noc już?
– Późny