Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański


Скачать книгу
powiedziała więc, że przyniesie z piętra, ale Taida tylko machnęła ręką.

      – Oprę się o okiennicę – powiedziała z pełnymi ustami. – Z czego to zrobiłaś?

      – Z tego, co było w domu.

      – Ale w domu nic nie było.

      Luna, sama zdziwiona swoimi nowymi umiejętnościami, nie miała pojęcia, co odpowiedzieć.

      – To kwestia przypraw i… trzeba dołożyć troszeczkę starania, pani.

      Daazy w ogóle się nie odzywał. Po pierwsze, był naprawdę głodny, a potrawa znakomita. Po drugie, nie bardzo wiedział, jak zwracać się do Luny. Co innego transportować ledwie przytomną czarownicę z miejsca jej cierpień, a co innego rozmawiać z wyleczoną, przytomną, inteligentną i wrażliwą jak dawniej. Swoją drogą, był pod wrażeniem umiejętności zarówno cesarskich medyków, jak i czarowników. Prawdę powiedziawszy, spodziewał się spotkać kogoś bardziej cierpiącego. Albo przynajmniej z wyraźnymi śladami tego, co przeszedł. Tymczasem Luna sprawiała wrażenie całkiem zdrowej. Musiała mieć nieprawdopodobnie silny umysł.

      Daazy przypomniał sobie, czego dowiedzieli się o matce czarownicy. Słabowała na głowę – jak mówili prości ludzie. Cierpiała na chorobę umysłu – jak wyrażali się medycy. Dolegliwość była na tyle zaawansowana, że uniemożliwiała jej życie w domu, nawet pod opieką. Matkę Luny zamknięto w miejscu ścisłego odosobnienia. Hm. Ciekawe było, czy takie coś może naprawdę przechodzić z rodziców na dzieci, jak twierdził pewien znawca tych schorzeń.

      – A jak inne lektury? – zapytała ostrożnie Taida.

      – Nie miałam wiele czasu, pani. Za to masz teraz sprzątnięte mieszkanie. Moi poprzednicy…

      – Mówisz o służących, którzy tu pracowali?

      – Nie wiem, czy można to nazwać pracą. „Ci, którzy tu byli przede mną” brzmiałoby lepiej, pani.

      Taida potwierdziła.

      – Ja też miałam do nich szereg pretensji. A to, że się mało przykładali, nawet nie było najważniejszą kwestią.

      – Teraz masz wysprzątane idealnie, pani.

      – Nareszcie.

      – Czy zechcecie państwo zjeść deser na piętrze? Tam można usiąść.

      – To jest jeszcze deser?! – poderwał się Daazy. – Jest równie dobry jak to danie?!

      – Dziękuję za uznanie, panie. – Luna dygnęła, uśmiechając się promiennie. – Najpierw przewidziałam wino i przekąski, potem gulasz, a na koniec deser.

      Odebrała mu pusty talerz i wskazała drogę na schody. Oszołomiona Taida ruszyła za swoim oficerem śledczym. To, co zobaczyła na piętrze, przeszło wszelkie jej oczekiwania. Nigdy nie była osobą przesadnie pedantyczną. Lubiła porządek, owszem, lubiła miejsca czyste, zadbane i urządzone tak, by łatwo się w nich żyło. Ale to, czego dokonała czarownica, graniczyło z cudem.

      – A gdzie moje rzeczy? – zapytała zdumiona faktem, że tu jest aż tyle miejsca.

      – W skrzyniach. Poukładane i posegregowane, pani.

      – Ja cię pier… – wyrwało się Daazy’emu.

      Przez głowę przemknął mu znowu znawca schorzeń umysłu. Otóż twierdził on, że osoby cierpiące na choroby umysłu często wydają się przesadnie wręcz zorganizowane i skrupulatne. A może to po prostu zalety Luny?

      – Usiądźcie państwo, a ja przyniosę deser.

      – Nie zapomnij o przekąskach.

      – I o winie – dodała Taida.

      Oszołomieni zajęli miejsca. Nie no… W tych warunkach da się pracować. Pracować, odpoczywać, myśleć i nareszcie się skupić. Oboje przy przekąskach i niesamowitym deserze powrócili do przerwanej dyskusji o zmianie priorytetów w ich codziennej rutynie. A kiedy dostali wino, atmosfera zrobiła się jeszcze lepsza.

      – Luna? – Taida poczuła, że przyjemnie kręci jej się w głowie.

      – Tak, pani?

      – Czy jutro zrobisz coś równie wyśmienitego?

      – Oczywiście. Muszę mieć jakiś glejt od ciebie, pani. Na targ oczywiście niewolników wpuszczają, ale ja bym chciała pójść do bardziej elitarnych składów kupieckich. Nie dla tłuszczy, tylko dla smakoszy.

      – I boisz się, że straż cię zwinie? – zdziwił się Daazy.

      Nie miał dużego pojęcia, jakie stosunki panują między strażą a niewolnikami. Tych ostatnich od zarania wysyła się po zakupy i do załatwiania wszelakich spraw na mieście. I żaden nie okazuje straży jakiegoś tam glejtu. Gdyby strażnicy aresztowali tych, których podejrzewają o ucieczkę od swojego właściciela, to życie w Syrinx zostałoby sparaliżowane. Z drugiej strony z racji pracy w prefekturze wiedział, że tych naprawdę sprytnych uciekinierów wyłapuje się właśnie w stolicy. Ale przecież nie wtedy, gdy dźwigają worek z zakupami dla swojego pana. To nie była jego działka i nie znał szczegółów. Ale żeby niewolnik miał mieć jakieś dokumenty? Pierwsze słyszał. Choć z drugiej strony biurokraci mogą wszystko wymyślić.

      Taida nie zastanawiała się nad prośbą Luny.

      – Co mam napisać? – zapytała, stając przy idealnie uporządkowanym blacie do pisania.

      – Jeśli można prosić, napisz, pani, że jestem twoją własnością, że wypełniam twoje polecenia i że wszystko, co mam przy sobie, należy do ciebie. Wtedy nikt nie będzie się interesował niesioną przeze mnie sakiewką.

      – Co? Już czyjeś lepkie ręce chciały się tam zanurzyć? – Taida pisała bardzo sprawnie.

      – Tym gburom w mundurach wiele nie trzeba. – Luna zajrzała swojej pani przez ramię. – A obok imienia warto byłoby jeszcze dodać funkcję i miejsce pracy – zasugerowała.

      Taida chętnie ozdobiła swoje imię dodatkiem: „Cesarski prokurator, Zamek, w/m”.

      – A pieczęć, pani?

      – Nie mam pieczęci ani przy sobie, ani nigdzie tutaj.

      – Ja mam. – Daazy sięgnął do sakwy przytroczonej do paska. – Proszę bardzo.

      Taida opieczętowała pismo, złożyła w sposób urzędowy i podała Lunie. A potem zaczęła się śmiać.

      – Takiego pisma nie będzie miał żaden niewolnik na targu!

      – Żeby tylko strażnicy nie zesrali się ze strachu! – zawtórował jej Daazy.

      – Myślisz, że potrafią czytać?

      – Pieczęć rozpozna każdy.

      – No fakt. Ale w takim razie żeby się nie zesrał sam właściciel targu.

      Paroksyzmów śmiechu nie dało się powstrzymać. Właśnie dali niewolnicy pismo, na podstawie którego można właściwie wszystko. No bo co to znaczy: „jest własnością prokuratora i wykonuje jego rozkazy”? Można wrzasnąć na przykład: „na pysk, chamie”, wziąć jakiegoś człowieka na sznurek i zaprowadzić, gdzie się chce.

      Jakiego człowieka?

      A jakiegokolwiek. Ha, ha, ha…

      Luna dygnęła w podzięce, a Taida, opanowawszy śmiech, zapytała:

      – Czy przyłączysz się do naszych działań? – Wino po doskonałym posiłku błyskawicznie uderzało do głowy. – Właśnie zamierzamy zmienić zasady gry.

      – Z chęcią, pani – odpowiedziała czarownica najzupełniej poważnie.

      – A może wiesz w takim razie, od czego powinniśmy zacząć? – zapytał Daazy,


Скачать книгу