Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański


Скачать книгу
się w słuch.

      – Widzisz, dobierali nas do ćwiczeń według wagi i wzrostu. Chodziło o to, żeby kurdupel nie walczył z wielkoludem, bo to nie ma sensu. Podobnie jest na zawodach. Biorących udział dzieli się na kategorie, żeby nie zrobiło się śmiesznie od pierwszej chwili.

      – Brałeś udział w zawodach?

      – Nigdy. Byłem taką dupą wołową, że nigdy się nie zakwalifikowałem.

      Wyraźnie nie mogła uwierzyć. Ale też dobrze wyczuwała ton Viriona i wiedziała, że nie kłamie. Ta zagadka wyraźnie ją podniecała.

      – Co powiedział trener?

      – Że nigdy nie będę gotowy na walkę. A przeciwnik zawsze będzie większy, silniejszy i bardziej zdecydowany.

      – O? – Spojrzała zaskoczona. – To jak w moim przypadku.

      – Właśnie.

      – I co można z tym zrobić?

      Cmoknął cicho, najwyraźniej nie potrafiąc od razu ubrać swojej myśli w słowa.

      – Nie da się żyć, bez przerwy planując walkę. Nie da się żyć, bez ustanku będąc gotowym na poświęcenie własnego życia, na to, że w każdej dosłownie chwili będziesz musiała, i to natychmiast, stoczyć koszmarną walkę z samą sobą. I wmówić sobie, że potrafisz wygrać. Czy w ogóle jesteś w stanie wyobrazić sobie taką sytuację, że świeci piękne słońce, ptaszki ćwierkają, ty jesz śniadanie przytulona do ukochanego, który opowiada ci, co zaplanował na waszą podróż poślubną, a jednocześnie jesteś w tym samym momencie absolutnie gotowa na własną śmierć w męczarniach, na poświęcenie wszystkiego?

      Musiał brzmieć sugestywnie, bo Natrija słuchała jak urzeczona. Potraktowała słowa Viriona poważnie, długo nie mogła zebrać myśli. W końcu jednak powiedziała:

      – Nie, to jest w ogóle nie do pomyślenia.

      – No właśnie.

      Spojrzała bardzo zaciekawiona.

      – A ten trener zaproponował jakieś wyjście?

      – Tak. Nawet miał na to nowe słowo, o którym już ci zresztą mówiłem.

      – Jakie?

      – Procedura. Ty masz nie myśleć o walce. Ty masz zacząć wykonywać instrukcję walki krok po kroku, po prostu.

      – Jaką instrukcję?

      – Na przykład ktoś cię chce zabić, a ty zaskakujesz go, wykonując następujące kroki: wywołujesz u siebie bezwarunkową agresję, podchodzisz do niego szybko, urywasz głowę, chłepczesz jego krew, porzucasz niepotrzebną ci głowę, uciekasz z miejsca zdarzenia, upewniasz się, że nie ścigają, ukrywasz się w bezpiecznym miejscu, włączasz myślenie, by zastanowić się i zrozumieć, co się stało.

      Zaczęła się śmiać.

      – Wiem, że nie żartujesz. Wiem, wiem. Tylko tak mówisz żartobliwie, bo nie chcesz mnie przestraszyć. Daj mi chwilę, żeby dotarło do mnie, co powiedziałeś.

      Zaimponowała mu tymi słowami. Natrija opuściła głowę, myśląc intensywnie nad tym, co usłyszała.

      – No dobrze – powiedziała wreszcie, wciąż zamyślona. – A jak zrozumieć… Nie… Jak wymyślić, że właśnie teraz nadszedł moment, w którym mam wstać, urwać komuś głowę i wypić krew?

      – Uuuuuu…! – To pytanie zrobiło na Virionie wrażenie. – Jesteś najbardziej pojętną uczennicą na świecie!

      – Dziękuję. – Uśmiechnęła się i dygnęła, unosząc lekko spód tuniki. – Ale nie zbywaj mnie, panie nauczycielu, komplementami.

      Kręcił z uznaniem głową.

      – Mało kto, słysząc moją instrukcję, zadałby takie akurat pytanie – powiedział z powagą. – Ale jak znaleźć ten moment, w którym już trzeba zacząć zabijać, to temat na osobną lekcję.

      Virion zrozumiał nagle niesamowitą rzecz. To, że mniej czy bardziej poważnie uczył tę dziewczynę walczyć, w jakiś przedziwny sposób układało rzeczy na swoich miejscach w jego własnej głowie i lepiej rozumiał teraz Horecha i wszystkich swoich wcześniejszych nauczycieli.

      – Zbywasz mnie? – przekomarzała się Natrija.

      – Nie. Teraz za ciemno i…

      – Zbywasz!

      Coś posypało im się na głowy. Natrija najpierw nie zwróciła na to uwagi, potem podniosła wzrok.

      – Coś tam jest!

      Virion podążył za jej spojrzeniem. Nad głowami mieli przeciekający miejscami ceglany sufit. Na kondygnacji wyżej dachu już nie było, krople wody musiały więc siec tam niemiłosiernie.

      – Żadne zwierzę nie łazi w taki deszcz.

      Spojrzała na niego przestraszona.

      – Może upiór?!

      Uśmiechnął się w duchu.

      – Jeśli upiór, to jeszcze nie byłoby takie złe…

      – A ty czego się boisz?

      – Głównie ludzi. Ale, tak już rozsądnie myśląc, nie widzę żadnego powodu, dla którego ktoś miałby się skradać w strugach deszczu akurat nad nami. Stąd nie zaatakuje ludzi przy ognisku. A jeśli chce ukryć się przed ulewą, to nie nad nami, ale gdzieś tutaj, przy nas.

      – To nas chce zjeść!

      O Bogowie! „Zjeść”. A przed chwilą wydawała się taka rozsądna.

      – Pewnie gałąź spadła albo jakiś konar. Jego ciężar osypał różne brudy.

      Jakby wbrew tym słowom z powały sypnęło kolejną porcją starej zaprawy. I za moment jeszcze raz. Ponieważ oboje patrzyli w górę, udało im się dostrzec nawet miejsca, gdzie ugięło się sklepienie.

      – Ktoś… ktoś idzie… Uciekajmy!

      – Gdzie? – Virion zachowywał się rozsądnie. Wbił pochodnię w szczelinę w murze, a potem chwycił Natriję za rękę i odciągnął jak mógł najdalej od światła. Przytulili się do ściany w małym wykuszu. Przytknął palec do warg, nakazując dziewczynie, że ma być cicho.

      – Uciekajmy do naszych, do ognia – tchnęła mu w ucho.

      – Wtedy nas zobaczy – szepnął jak najciszej. – A tu, w cieniu, jesteśmy niewidzialni.

      – A może to coś węszy?

      – Zwierzęta unikają chodzenia w ulewie.

      – A duchy?

      – Duchy nie węszą. One chyba z góry wiedzą, gdzie ofiara.

      Natrija przytuliła się do Viriona. Drżała, a jej oddech przyspieszał coraz bardziej.

      – Uciekajmy – szepnęła, lecz już jakoś tak bez przekonania.

      To był zły pomysł. Gdyby to coś na górze było zwierzęciem, jakimś niedźwiedziem, pumą, zaraza jedna wie co w tych lasach żyje, to ucieczka przez otwarty teren może zwrócić jego uwagę. Czy rzuci się w pogoń? Drapieżnik często goni uciekającą ofiarę…

      Jeśli na górze był człowiek, to ucieczka na pewno go zaalarmuje. A co gorsza, reakcję łatwo było przewidzieć. Jeśli to człowiek, to dlaczego kryje się w mroku, dlaczego nie podejdzie do ognia, żeby się przywitać, zaproponować wspólny nocleg? Odpowiedź była prosta: to bandyta, a w związku z tym na widok dwojga biegnących ludzi strzeli do nich, jeśli tylko ma kuszę.

      No i pozostawała trzecia możliwość. Po co Niki wspominała o jakichś bytach i o tym, że Natrija może je ściągnąć? Czy to miał


Скачать книгу