Iluzja. Mieczysław Gorzka
A jednak jest jak narkotyk.
– Może masz rację?
Grabski na chwilę zostawił Marcina samego. Wrócił z wielką szklanką whisky z lodem.
– Twoje zdrowie – powiedział i upił łyk.
– Przyjechałem, żeby ci powiedzieć, że chcę odejść – powtórzył Marcin.
– Szkoda. Myślałem, że przyjechałeś odwiedzić starego przyjaciela.
Teraz Zakrzewski spojrzał na niego z ukosa.
– Nie łap mnie za słówka – rzucił. – Jeszcze nie raz przyjadę pogadać i napić się dobrej whisky.
Grabski wyprostował się w fotelu.
– Chcesz znać moje zdanie, prawda? Więc posłuchaj. Jesteś najlepszym komisarzem policji kryminalnej w mieście. Może i na Dolnym Śląsku. Jesteś niezależny, niepodatny na naciski, nieuwikłany w układy i koterie. Masz tylko jeden cel – złapać sprawcę. Kiedy chwycisz trop, nic nie jest w stanie cię od niego oderwać. Równocześnie uwielbiasz się umartwiać. Wiesz, dlaczego teraz użerasz się z Wysockim i ścigasz meneli? Sam jesteś sobie winien. Mogłeś zostać w wojewódzkiej w Archiwum X, ale odszedłeś, bo po raz drugi rozstaliście się z Pauliną. Mogłeś pracować w wojewódzkiej, ale uniosłeś się honorem, kiedy gnębił cię ten komisarz z BSW. No to teraz siedzisz w komendzie miejskiej i zajmujesz się śmieciami. Wszystkie ważne śledztwa przejmuje wojewódzka – tak było na przykład z tym pisarzem, którego znaleziono martwego na Wybrzeżu Wyspiańskiego. Przez chwilę prowadziła to miejska, ale śledztwo przeszło do Komendy Wojewódzkiej. To był przecież najlepszy autor kryminałów w kraju. Presja społeczna i medialna była ogromna. Próbowałem nawet wpłynąć, żeby wzięli ciebie do śledztwa, ale na razie nie ma o czym mówić.
– Czyli uważasz, że sam dla siebie jestem problemem.
– Owszem.
Milczeli przez chwilę.
– Mają już podejrzanego o zabicie tego pisarza? – zapytał Zakrzewski.
– Ani podejrzanego, ani motywu, ani narzędzia zbrodni. Od dwóch tygodni są w czarnej dupie.
– Przykre.
– Słyszę złośliwą satysfakcję w twoim głosie.
– Możliwe. Kto to prowadzi, Paulina?
– Tak.
*
Sygnał umilkł, zanim Zbigniew Koskowski zdążył wygrzebać z kieszeni telefon. Spojrzał na wyświetlacz. Nieznany numer telefonu stacjonarnego. Zaklął w duchu. Co się dzieje, do ciężkiej cholery? Znowu?
Dwa dni wcześniej, z samego rana, ktoś do niego zatelefonował. Nie przedstawił się, a Koskowski nie był pewien, czy telefonuje kobieta czy mężczyzna. Głos był dziwnie zniekształcony. Dzwoniący ostrzegł go, że jest na celowniku Centralnego Biura Antykorupcyjnego w związku z kilkunastoma ustawionymi przetargami. Kilka miesięcy wcześniej CBA zatrzymała skorumpowanego urzędnika z Ministerstwa Infrastruktury, który poszedł na układ i teraz opowiadał, co wiedział. A wiedział bardzo dużo. Był odpowiedzialny za przetargi na remonty zabytków, finansowane częściowo ze środków Unii Europejskiej w całym kraju. Koskowskiego obleciał strach. Kilka lat wcześniej założył firmę INKBeton, handlującą sprowadzanymi z Niemiec pompami do wtrysków betonu. Okazało się jednak, że maszyny słabo się sprzedają, istnieje za to spore zapotrzebowanie na usługi w tym zakresie. Największe pieniądze były w sektorze publicznym, ale trzeba było wygrać przetarg. Koskowski szybko się zorientował, że nie da się wygrywać przetargów bez posmarowania komu trzeba. Dlatego nie miał czystego sumienia i telefon okropnie go przeraził.
Przytomnie zapytał, czego telefonujący chce w zamian za taką informację. Nieznajomy powiedział, że się jeszcze odezwie, i się rozłączył. Koskowski próbował później dzwonić na ten numer, ale głos automatu za każdym razem powtarzał, że abonent ma wyłączony aparat lub znajduje się poza zasięgiem sieci. Koskowski czekał więc na kolejny telefon od nieznajomego. Doszło do tego, że podskakiwał z nerwów, gdy tylko ktoś do niego telefonował.
Jeśli namierza go CBA, pewnie ma telefon na podsłuchu i dlatego nieznajomy nie dzwoni. Ale dlaczego w takim razie w ogóle zadzwonił? Może wtedy jeszcze nie było podsłuchu?
Nie mógł usiedzieć na miejscu. Wstał zza biurka, włożył marynarkę i skierował się do drzwi. Spojrzał sobie w oczy w wielkim lustrze wiszącym na ścianie. Skończył pięćdziesiąt dziewięć lat, ale nie miał ani jednego siwego włosa na głowie. Wciąż mógł się szczycić czarną czupryną. Miał gęste krzaczaste brwi, ślady ciemnego zarostu na policzkach i brązowe oczy. Nawet teraz podobał się kobietom, a kiedyś wszystkie dziewczyny były jego.
Postanowił, że pojedzie do Małgorzaty. Tak miała na imię dużo młodsza kochanka, którą utrzymywał i której wynajmował mieszkanie na Szewskiej, zaraz przy Rynku. Zawsze miał duży temperament i apetyt na seks. W szczytowym momencie przed kilkoma laty miał trzy kochanki, przy czym z dwoma spotykał się jednocześnie. Nie licząc żony oczywiście. Teraz firmie nie powodziło się tak dobrze, dlatego musiał się ograniczać.
Żona zatrzymała go w progu.
– Dokąd się wybierasz? – zapytała zdziwiona.
– Muszę jechać na budowę. Jakiś problem ze sprzętem – skłamał niezbyt lotnie.
– Przecież jest sobota po południu.
– Robota to robota – mruknął niechętnie.
– Na kolację mają przyjść Nowiccy. Zwariowałeś? Nie możesz mnie tak ze wszystkim zostawić!
Jasna cholera! Zapomniał o gościach.
– Postaram się szybko wrócić – rzucił i ruszył ścieżką do garażu, zostawiając ją w drzwiach.
– Pewnie jedziesz do tej swojej dziwki! – wrzasnęła za nim, aż drgnął. – Myślisz, że nie wiem, że spotykasz się z jakąś kurwą!? Powiedz jej, że wiem, gdzie mieszka, i jak ją dorwę, wszystkie włosy jej z głowy powyrywam! Szlag by to trafił!
Usłyszał potężne trzaśnięcie drzwiami i żona zamilkła.
Nie wiedziała, kim jest Małgorzata i gdzie mieszka. Nie mogła nic wiedzieć na pewno, może się tylko domyślała. Od dawna nie działo się między nimi najlepiej, ale wina leżała po obu stronach. Temat kochanki wracał jak bumerang, kiedy żona traciła wszystkie argumenty w czasie kłótni.
Koskowski otworzył drzwi do garażu, kiedy odezwał się dzwonek jego telefonu. Zdenerwowany nie popatrzył nawet na wyświetlacz, tylko odebrał odruchowo.
– Słucham?
Przytłumiony głos w słuchawce sprawił, że poczuł zimny dreszcz na plecach.
– Mam propozycję nie do odrzucenia, panie Koskowski.
Słuchał w milczeniu oparty o błotnik swojego bmw x5.
*
Pod dwóch sygnałach Adam Kurzaj rzucił nagle słuchawką, jakby zaczęła parzyć w palce. Usiadł znowu przy stole nad rozłożonym albumem ze starymi zdjęciami, dysząc ciężko i klnąc w duchu. Co ty robisz, stary idioto? Czyżby alkohol już tak zjadł twój mózg, że nie potrafisz logicznie myśleć? Co jest napisane w liście? Jeszcze raz sięgnął po pożółkłą kartkę ze starej papeterii i szybko przebiegł wzrokiem tekst. Ciągle jeszcze czytał bez okularów. Przynajmniej ta jedna rzecz wciąż napełniała go dumą. Gorzej, że nie miał przed kim się pochwalić. Pieprzone życie!
Wreszcie myśli w jego głowie się przejaśniły. Jeden z ich czwórki ją zabił, więc dzwonienie do któregokolwiek było bez sensu. Mógł trafić na mordercę i narazić się na śmierć. Oglądał wiele takich filmów. Ktoś odkrywa nieczyste interesy przyjaciela i ginie bez śladu. Do diabła,