Iluzja. Mieczysław Gorzka
się szybkim krokiem.
Marcin dogonił ją, robiąc kilka szybkich kroków.
– Magda?
Odwróciła się gwałtownie i wtedy zrozumiał swoją pomyłkę. Nieznana dziewczyna patrzyła na niego przestraszonym wzrokiem.
– Przepraszam, wziąłem panią za kogoś innego – rzucił wyjaśniająco.
Przez jej twarz przemknęło coś na kształt półuśmiechu, odwróciła się i poszła dalej bez słowa.
Marcin klnąc ruszył w stronę parkingu.
Robiło się coraz bardziej parno i gorąco, jakby w zapowiedzi zbliżającej się burzy.
14 Przesłuchanie
29 czerwca, poniedziałek po południu
Piotr Banaszkiewicz siedział w sali przesłuchań, nerwowo zaciskał palce, drapał się po policzkach i niespokojnie zerkał w duże lustro weneckie. Pewnie domyślał się, że jest obserwowany.
Mylił się. Tylko przez pierwsze dwie minuty, kiedy umundurowany policjant posadził go na krześle przy małym biurku na środku niewielkiego pomieszczenia, z ciekawością obserwowały go trzy osoby: prokurator Kowalik, trzymająca w ustach zbrązowiałą lufkę bez papierosa, Szawczak i Zakrzewski. Zaraz jednak odeszli kilka kroków, żeby się naradzić. Potem przez ponad dwadzieścia minut nikt Banaszkiewicza specjalnie nie obserwował, nie licząc policjanta, który go przyprowadził. Funkcjonariusz stał niedbale oparty o ścianę obok lustra i od czasu do czasu w nie zerkał.
Był kwadrans po trzeciej. Sprowadzenie Banaszkiewicza trochę zajęło. Okazało się, że nieoczekiwanie zniknął. Wrócił po pracy do domu, przebrał się i nic nie mówiąc żonie, wyszedł z mieszkania. Szawczak szukał go ponad dwie godziny, dwa razy rozmawiał też z panią Banaszkiewicz i poznał kilka ciekawych faktów. Referował to teraz Zakrzewskiemu i prokurator Kowalik. Kiedy już miał postawić na nogi całą policję w mieście, znalazł Banaszkiewicza. Mężczyzna siedział na ławce za kępą krzaków, pięćdziesiąt metrów od domu. Nie ukrywał się i nie był zdziwiony, kiedy policjant zaprosił go na przesłuchanie.
– Jeden na jeden, panie komisarzu – powiedziała prokurator i udała się w kierunku palarni, wkładając do lufki pozbawionego filtra papierosa.
Zakrzewski nie spieszył się. Pokręcił się po korytarzu, przejrzał raport patologa z oględzin zwłok Adama Kurzaja, zrobił sobie kolejną kawę w automacie i dopiero potem z gorącym kubkiem w dłoni wszedł do pokoju przesłuchań. Od chwili, kiedy znalazł się tu Banaszkiewicz, minęły dokładnie trzydzieści cztery minuty. Dla oczekującego musiała to być wieczność.
Marcin postawił na stole kubek z kawą, obok położył wydruk jednej z fotografii z e-maila do Agaty Koskowskiej, obrazem do dołu, włączył kamerę skierowaną obiektywem ich stronę i rozsiadł się wygodnie na krześle, zakładając nogę na nogę. Milczał tak długo, aż zauważył, że Banaszkiewicz zaczyna się pocić. Widać było wyraźnie, jak głębokie bruzdy zmarszczek przecinających mu czoło zaczynają lśnić.
– Przesłuchanie świadka w sprawie o zabójstwo Zbigniewa Koskowskiego, Piotra Banaszkiewicza, lat sześćdziesiąt dziewięć, zamieszkałego we Wrocławiu przy ulicy Stacyjnej. Wrocław, 30 czerwca 2015 roku, godzina piętnasta dwadzieścia osiem – powiedział beznamiętnym głosem, po czym zmienił nagle ton na przyjazny.
– Po co panu to było, panie Piotrze? Wiemy wszystko. Szkoda tylko, że nie powiedział nam pan prawdy od razu. Teraz jest pan w bardzo niekomfortowej sytuacji.
– Ja… znaczy się… – zaczął przesłuchiwany i zamilkł.
– Ma pan szczęście, że prokurator Kowalik nie jest do pana negatywnie usposobiona. Zależy jej tylko na poznaniu wszystkich szczegółów z dzisiejszego poranka. – Zakrzewski spojrzał mężczyźnie w oczy. – Przecież tak naprawdę nie pana poszukujemy – zablefował. – Pan znalazł się tam tylko przez przypadek. Prawda?
Odwrócił zdjęcie i przesunął je pod nos Banaszkiewicza. Ten rzucił tylko okiem, pobladł i odwrócił fotografię, żeby nie wiedzieć zakneblowanego i związanego taśmą Koskowskiego.
– To pana buty i robocze spodnie widać w górnym rogu fotografii, prawda?
– Znaczy się… tak
– Kto zrobił to zdjęcie?
Milczenie.
– Słucham, panie Piotrze.
Marcin zamilkł i czekał, popijając kawę małymi łykami. Banaszkiewicz jakby się zaciął. Wpatrywał się w punkt gdzieś na suficie. Marcin zerknął szybko w lustro.
– Tak między nami, Zbigniew Koskowski to był kawał bydlaka – odezwał się cicho. – Skrzywdził w życiu kilka osób. Pewnie niejeden życzył mu jak najgorzej i na pana miejscu postąpiłby tak samo. Proszę mi opowiedzieć o swojej córce.
Banaszkiewicz spojrzał mu w twarz i zastygł na chwilę w bezruchu. Kiedy się odezwał, jego głos się zmienił. Był pewny i stanowczy. Zniknęło też irytujące „znaczy się”.
– To było ponad dziesięć lat temu. Moja córka Katarzyna nie była już najmłodsza, miała trzydzieści jeden lat, ale była bardzo ładna. Pracowała u Koskowskiego jako sekretarka. Miała z nim romans. To trwało kilka miesięcy, dopóki się nią nie znudził. Podobno szybko nudził się kobietami i zaraz szukał nowych. Więc kiedy się znudził moją Kaśką, zwolnił ją z dnia na dzień. Tylko że ona była w nim zakochana. Przepłakała wiele nocy. Wie pan, komisarzu, córka nie była przebojowa. Nie walczyła o swoje, zawsze się poddawała. Wtedy jednak coś w niej pękło.
Banaszkiewicz zamilkł na długą chwilę, wpatrzony w swoje spracowane dłonie leżące nieruchomo na blacie stolika. Marcin go nie popędzał. Już wiedział, że usłyszy całą prawdę.
– Postanowiła, znaczy się… moja Kaśka pierwszy raz w życiu o siebie zawalczyć. Poszła do Koskowskiego i zaszantażowała go. Zagroziła, że powie o ich romansie jego żonie. Koskowski wpadł w szał, pobił ją, a później jeszcze… zgwałcił. – Banaszkiewicz podniósł wzrok i spojrzał Marcinowi w oczy prawie wyzywająco.
– Czy zgłosiła gwałt? – zapytał Zakrzewski.
– Tak. Sam zawiozłem ją najpierw na obdukcję, później na policję. Tylko że nagle sprawa zaczęła się przeciągać. Policjanci zwlekali z rozpoczęciem śledztwa, zaczęli wątpić w ten gwałt, wzywali moją córkę na kolejne przesłuchania. Na ostatnim dowiedziała się, że pewnie sobie wszystko zmyśliła, żeby się zemścić. Nie wiedzieliśmy, co robić. Kaśka tego nie wytrzymała i próbowała popełnić samobójstwo. Nałykała się tabletek i ledwo ją w szpitalu odratowali. Już nie wróciła do zdrowia, było z nią tylko gorzej. Przebywała w szpitalu na Kraszewskiego na oddziale zamkniętym. Nie było z nią kontaktu, podobno stanowiła zagrożenie dla samej siebie i dla innych pacjentów, dlatego faszerowali ją silnymi środkami uspokajającymi. Rok temu się jej polepszyło, zmniejszyli dawki, zaczęła chodzić na spacery. Podczas jednego z nich poraniła pielęgniarza, innych pacjentów i poderżnęła sobie gardło. Nie wiadomo, skąd miała nóż. Odratowali ją, ale od tego czasu nie mówi.
Po policzku Banaszkiewicza potoczyła się wielka łza.
Marcin odstawił kawę i spojrzał wymownie w stronę lustra. Następnie wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych i pchnął ją po blacie w kierunku Banaszkiewicza. Ten wyciągnął jedną, wytarł łzy i spojrzał na policjanta czerwonymi oczami.
– Przez tego skurwiela nie mam już jedynej córki – powiedział prawie szeptem.
– Rozumiem, że Zbigniew Koskowski nie poniósł żadnych konsekwencji?
– Później wydałem ostatnie pieniądze na prawnika. Znaczy