Iluzja. Mieczysław Gorzka

Iluzja - Mieczysław Gorzka


Скачать книгу
ale muszę zadać pani kilka pytań – odezwał się.

      Spojrzała mu w oczy. Właściwie nie potrafił powiedzieć, ile ma lat. Może była w jego wieku, a może dużo starsza, tylko wyjątkowo o siebie dbała? Miała brązowe, smutne oczy.

      Znowu machnęła ręką. Kolejne krople alkoholu wylały się na podłogę.

      – Kiedy pani ostatni raz widziała męża?

      – Wczoraj po południu.

      – Jak się zachowywał?

      – Jak wariat! – wykrzyknęła. – Nigdy go takiego jeszcze nie widziałam!

      – A konkretnie?

      – Około czternastej powiedział mi, że dostał ważny telefon z pracy i musi natychmiast zebrać sto tysięcy złotych. – Przerwała, żeby wypić szklaneczkę do dna, nalała sobie drugą, już bez lodu, i kontynuowała. – Chodziło o jakiś kontrakt, zresztą nie interesowałam się. To musiało być bardzo ważne, bo był strasznie zdenerwowany. Przetrząsnął cały dom w poszukiwaniu gotówki, jeździł do bankomatu, wydzwaniał po znajomych, żeby pożyczyć, wreszcie zniknął. Już go nie wiedziałam. Po dwudziestej drugiej próbowałam do niego dzwonić, ale najpierw odrzucił połączenie, a potem musiał wyłączyć aparat, bo odpowiadał mi automat operatora.

      – J-jasne. Gdzie pani spędziła noc?

      Koskowska spojrzała na niego z autentycznym zdziwieniem.

      – Podejrzewa mnie pan?

      – Po prostu sprawdzam różne hipotezy.

      – Spałam w swoim łóżku.

      – Ktoś to może potwierdzić?

      – Nie, jak pan to sobie wyobraża? – oburzyła się.

      – No tak – wycofał się Zakrzewski. – Nie zaniepokoiła się pani, że nie wrócił na noc?

      Wzruszyła ramionami.

      – Często nie wracał – odpowiedziała. – Miał kochankę. Mówił, że jedzie w delegację, ale ja wiedziałam, że idzie do niej. Wynajmował jej mieszkanie. Księgowa mi powiedziała w tajemnicy. Nie mogła znieść, że wszyscy w firmie wiedzą, a ja jestem tą ostatnią naiwną. Porządna kobieta.

      – Czy mąż mógł mieć wrogów?

      Uśmiechnęła się krzywo.

      – Wyłącznie wrogów – mruknęła. – To był kawał skurwysyna, panie inspektorze.

      – Komisarzu – poprawił ją machinalnie.

      – Był największym egoistą na świecie. Nie liczył się z nikim, pomiatał ludźmi, zwalniał z byle powodu, mało płacił. Za to na jego przyjemności zawsze były pieniądze. Liczył się tylko on i jego coraz bardziej rosnące potrzeby. Z roku na rok było gorzej. Nawet nie wiem, kiedy zaczął mnie traktować jako zbędny element w swoim życiu. Nienawidziłam go z całego serca, a jednocześnie… – Głos jej się załamał i po policzku spłynęła łza.

      – Kochała go pani – dokończył Marcin.

      – Tak. Wciąż go kochałam. Kochałam go takiego, jakim był kiedyś. Radosny, ciepły, dowcipny, wspaniały ojciec, mąż i kochanek. Potem wszystko się zmieniło. Zawsze miał duże potrzeby seksualne, nawet mi się to podobało. Ale seks stał się jego obsesją. Mną się znudził, zresztą szybko się nudził kobietami. To cud, że nie zostawił mnie wiele lat temu.

      Zakrzewski pomyślał o nagich zdjęciach z plaży, znalezionych w albumie Kurzaja.

      – Co pani ma na myśli, mówiąc „obsesja”? – zapytał.

      – Ciągle szukał nowych wrażeń. W ciągu ostatnich lat miał wiele kobiet, coraz młodszych. Ten gnojek sądził, że o niczym nie wiem. Cholerny cham i prostak!

      Znowu wypiła duży łyk whisky.

      – Wie pan, kiedy zobaczyłam dzisiaj te fotografie w poczcie, najpierw się przeraziłam. Potem nawet się ucieszyłam. Mam dopiero pięćdziesiąt cztery lata, może jeszcze uda mi się ułożyć życie od nowa. Tym bardziej, że odziedziczę po mężu dochodową firmę.

      Wierzchem dłoni otarła łzy z policzków. Spojrzała na Marcina, mrużąc zalotnie oczy.

      – Pan jest żonaty, inspektorze? Może pan się skusi.

      Wyglądała żałośnie. Marcin poczuł się zażenowany. Wstał i popatrzył na nią z góry.

      – Może pani chce, żebym zawiadomił kogoś z rodziny? – zapytał.

      – Proszę się nie fatygować. Syn już jedzie z Krakowa. Zaraz powinna przyjść moja najlepsza przyjaciółka. Musi tylko zerwać się z pracy. Mam nadzieję, że do tego czasu zdążę się urżnąć i nie będę musiała słyszeć jej biadolenia, jaki on, kurwa, był przystojny i seksowny.

      Zacisnęła oczy i trwała tak dłuższą chwilę.

      – Proszę już iść – wyszeptała wreszcie przez ściśnięte gardło. – I nie mam na imię Agnieszka, tylko Agata.

      Zakrzewski jej nie usłyszał. Szedł w kierunku wyjścia chodnikiem wyłożonym kolorowymi puzzlami.

      13 Złudzenie

      29 czerwca, poniedziałek, południe

      Z domu Koskowskich pojechał do siebie. Podejrzewał, że dzisiaj będzie pracować do późna, więc postanowił na wszelki wypadek wyjść z psem na spacer. Od soboty nie mógł się dodzwonić do Magdy. Nie wiedział, czy się na niego obraziła, czy gdzieś wyjechała. Wolał nie ryzykować, że Tina przesiedzi cały dzień sama w domu.

      Zaparkował motor na swoim stałym miejscu, pod drzewem na parkingu naprzeciw bramy przy ulicy Kossak-Szczuckiej jeden. Z tym numerem było coś nie tak. Tak się składało, że na Kossak-Szczuckiej był tylko jeden numer, mimo że stały przy niej trzy bloki mieszkalne. Marcin spotykał już zdezorientowanych ludzi, bezskutecznie poszukujących numeru drugiego. Raz nawet ktoś zapytał go o numer trzeci. Podejrzewał, że nieparzyste numery na jego ulicy znajdują się gdzieś w innym wymiarze wszechświata. Twilight Zone znajdowała się tuż pod jego domem.

      Szedł wolno schodami na drugie piętro. Na razie w głowie miał wielki zamęt. Nie zdążył jeszcze poskładać faktów, czuł jednak wielkie podniecenie. Na takie śledztwo czekał od dawna. Właściwie odkąd zakończyła się sprawa mordercy ze Szczepanowa.

      Było jeszcze coś, co nie pozwalało mu się skupić. Uczucie zniecierpliwienia zmieniło się w stałe napięcie nerwowe. Wiedział, że się nie uspokoi, dopóki oficjalnie nie dostanie tej sprawy. Wiedział, że nie odpuści, nawet jeśli wojewódzka będzie chciała przejąć śledztwo. A na pewno będzie chciała. Po raz pierwszy żałował, że wrócił do komendy miejskiej. Grabski miał rację – sam zesłał się na dobrowolną banicję i odsunął się na boczny tor. Komenda wojewódzka zajmowała się głośnymi zabójstwami, miała swoje archiwum X. Jemu została miejska, szara codzienność z jej przewidywalnymi i prostackimi patologiami. Komu chciał zrobić na złość, wracając do pracy w komendzie miejskiej? Sobie? Paulinie Czerny? Całemu światu?

      Wyszedł z Tiną na spacer, a po powrocie nakarmił ją. Suka po powrocie siedząc na swoim posłaniu, patrzyła na niego z wyrzutem, że znowu zostawia ją samą w domu. Ruszyło go sumienie i zawrócił. Podrapał ją za uszami.

      – Niedługo wrócę i wtedy pójdziemy na długi spacer – obiecał.

      Tina nie wyglądała na pocieszoną jego słowami.

      Wyciągnął telefon i wybrał numer Magdy. Natychmiast kobiecy głos poinformował go, że abonent jest czasowo niedostępny. Poszedł piętro wyżej. Zadzwonił do mieszkania Magdy i długo czekał, nasłuchując. Żadnego dźwięku. Musiała być w pracy… Ale zawsze


Скачать книгу