Sybirpunk – tom 1. Michał Gołkowski

Sybirpunk – tom 1 - Michał Gołkowski


Скачать книгу
jego śladem wprost na główną ulicę K-Merowa.

      Był już wieczór, bo przecież potrzymali mnie nie od parady. Najpierw dostało mi się od ochrony, która pieściła mnie prądem, aż się zlałem w gacie. Potem przyjechała milicja, która spacyfikowała mnie profilaktycznie, wrzuciła do grawilotu, potem spacyfikowała, wyjmując z niego, aż wreszcie zawlokła do izolatki. I tam w końcu popastwił się nade mną ten sierżancina...

      – Nie wolno grozić funkcjonariuszom milicji, towarzyszu kapitanie. – Daniłow pokręcił głową z dezaprobatą, wsiadając do niebieskiej limuzyny, zaparkowanej centralnie pod zakazem. Spojrzałem na niego, on spojrzał na mnie. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, wreszcie on zrobił niecierpliwy gest. – No, wsiadacie czy nie? Bo nie będę trzymać tych drzwi ciągle otwartych, to nie burdel.

      Władowałem się do luksusowego wnętrza, drzwi zamknęły się miękko, samochód ruszył. Daniłow wyciągnął z barku dwie szklanki, wkropił do każdej tabasco i nalał soku pomidorowego.

      – Ja alkoholu nie piję – wyjaśnił niepytany. – Już od dwóch lat. Ale jeśli chcecie, towarzyszu kapitanie, to wy możecie. I tak jak mówiłem, nie wolno grozić.

      – To było prywatnie, nie wobec funkcjonariusza.

      – Powtarzam: nie wolno. Słaby gada, słaby grozi. Silny po prostu robi to, co ma do zrobienia.

      Fakt, miał rację. Podał mi sok w niebieskiej szklance, sam upił łyk. Spojrzał na mnie wyczekująco.

      – Dziękuję – wydusiłem z siebie w końcu.

      Miałem pewność, że gdyby nie on, to posiedziałbym w izolatce jeszcze kilka dni. Wyciągnąłem zza pazuchy paczkę papierosów, wsunąłem jednego w usta, klepnąłem się po kieszeni w poszukiwaniu plazmowej zapalniczki.

      Zauważyłem wzrok Daniłowa.

      Wyjąłem papierosa z ust, włożyłem z powrotem do paczki, a tę schowałem do kieszeni kurtki. Oligarcha pokiwał głową, uśmiechnął się nieszczerze.

      – Proszę. Powiecie mi, co się stało i dlaczego jeden z prezesów moich spółek nie żyje?

      – Dwaj w zasadzie. – Skrzywiłem się, obiema rękami podnosząc kolano, żeby założyć nogę na nogę. – Sobkow przecież też.

      – Tak, ale przy jego śmierci was nie było. Czy może byliście?

      Potrząsnąłem głową.

      – Nie byłem.

      – Aha. A co robiliście tutaj, Aleksandrze Wasiliczu?

      Nikt od lat nie zwracał się do mnie z imienia i otczestwa. Aż dziwnie mi się jakoś zrobiło.

      – Chciałem porozmawiać z prezesem Matwieszukiem.

      – Aha. O czym?

      – No, tak miałem nieśmiałą nadzieję, że może naświetli mi okoliczności, w jakich zebrał wierzytelność na trzydzieści milionów z kilku w pełni wypłacalnych spółek i zdecydował, że przerzucenie jej na firmę oszusta będzie dobrym pomysłem.

      Mój gospodarz pokiwał głową, wyjął tablet i zaczął stukać w coś ręcznym rysikiem. Tak jakby usłyszał tyle, ile chciał, i teraz wyłączył się z rozmowy, dopóki nie przetrawi informacji.

      Za oknami nadal przelatywały szaroczarne, brudne ulice węglowej metropolii. Każdy przejeżdżający samochód podnosił chmurę pyłu, osiadającego na wszystkim dokoła cienką warstewką; nieliczni przechodnie mieli na sobie ciężkie, zakrywające całą twarz maski z filtrami, mimo upału zakutani byli w foliowe płaszcze ochronne.

      A ja jechałem klimatyzowaną limuzyną z wykończeniem w białej syntoskórze, popijając z samochłodzącej szklanki sok pomidorowy.

      Nie było, oj, nie było na tym świecie sprawiedliwości.

      I jakoś mi to nie przeszkadzało.

      Daniłow skończył bawić się swoim tabletem, podniósł na mnie wzrok i odezwał się:

      – No cóż. Wygląda na to, że w tym już wam nie pomoże.

      Zamrugałem, przez chwilę niepewny, o kim mówi. Potem szybko przypomniałem sobie końcówkę rozmowy, wyłuskałem ostatni podmiot: aha, że niby Matwieszuk.

      – No nie. Wiedział pan, że on znał się z nimi? To znaczy zarówno z Valentą, jak i z Sobkowem?

      Daniłow zmarszczył brwi, zdjął niebieskie okulary i schował do kieszeni niebieskiego płaszczyka.

      – Nie obchodzi mnie życie prywatne dyrektorów. Co ma do tego Sobkow? – Potrząsnął głową.

      – Dosłownie w ciągu godziny po tym, jak Valenta uzyskał prawa do wierzytelności na te trzydzieści milionów, ta trafiła do jednej z jego struktur zależnych. Wygląda na to, że robili razem interesy.

      – Hm...

      Limuzyna zahamowała miękko, rygle drzwi wysunęły się z gniazd.

      – Dokąd przyjechaliśmy? – Wyjrzałem przez okno.

      – Wasz hotel, towarzyszu kapitanie. Wszystko jest opłacone na mój rachunek, więc możecie odpocząć, zrelaksować się. Weźcie sobie zabieg regeneracyjny – poradził Daniłow, pokazując na moją twarz. – Przy czym proponuję najpierw relaks, potem zabieg. Kobiety lubią takie ślady brutalności, uważają, że to dodaje męstwa.

      Wpierdol od milicji dodaje męstwa. No, takiej teorii to jeszcze nie słyszałem.

      – Będę potrzebował danych – rzuciłem, już jedną nogą na zewnątrz. – Matwieszuk i Sobkow, komplet wszystkiego. Jakie interesy robił Valenta?

      – Chciał otworzyć firmę gazyfikującą nasz węgiel. – Daniłow machnął ręką ze zniecierpliwieniem. – Proszę wysiadać, bo mi sadza leci na tapicerkę. I gońcie go szybciej, towarzyszu kapitanie, bo wam ucieknie.

      – Z federalnego więzienia daleko nie pójdzie...

      Stanąłem przed hotelem, drzwi zaczęły się zamykać. Daniłow spojrzał na mnie uważnie.

      – Wypuścili go.

      – Co?! – Skoczyłem ku limuzynie. – Kiedy, jak...?!

      – Podczas gdy wy, Aleksandrze Wasiliczu, baraszkowaliście z sierżantem Petrenką! Mężczyźnie nie przystoi zabawiać się z innymi mężczyznami, tfu! Wstydźcie się, towarzyszu kapitanie, bo mundur...

      Ale nie dane mi było dowiedzieć się, co takiego robi homoseksualizm z mundurem, bo drzwi limuzyny domknęły się, a sam pojazd warknął silnikiem i majestatycznie odjechał, zostawiając mnie – samego, pobitego, wytarmoszonego, w zaszczanych spodniach – pod schodami prowadzącymi do luksusowego hotelu.

      Wypuścili go – rezonowały mi w głowie słowa Daniłowa. Powinienem już, teraz, biegiem zerwać się, wskoczyć do merca i popędzić do NeoSybirska, żeby tam...

      Obróciłem się, popatrzyłem na fasadę przybytku. Drzwi rozchyliły się zapraszająco, uśmiechnięta recepcjonistka wyjrzała zza kontuaru.

      Ale w zasadzie to nie zaszkodzi też się wyspać i odpocząć.

      Przede wszystkim odpocząć.

      Intensywnie.

      Tak.

      ...doskonałe wyniki. Zwiększenie wydobycia o dwanaście procent w tym sezonie zagwarantuje miastu stabilne zatrudnienie, co z kolei...

      ...zagranicznych podróży. Nasz ukochany Prezydent odwiedził w tym miesiącu Chińską Republikę Ludową, zatrzymał się na krótko w Protektoracie


Скачать книгу