Siostra Słońca. Lucinda Riley

Siostra Słońca - Lucinda Riley


Скачать книгу
Elektra! Chérie, co za niespodzianka! – Wspięła się na palce, a ja nachyliłam się, żeby mogła ucałować mnie w oba policzki i uściskać.

      Po chwili cofnęła się, żeby mi się przyjrzeć.

      – Jesteś śliczna jak zawsze, ale moim zdaniem za chuda. Nie martw się, Claudia ma wszystkie składniki, żeby usmażyć ci twoje ulubione naleśniki z jagodami, jeśli zechcesz. Wiesz, że jest tu Ally ze swoim dzidziusiem?

      – Tak, Christian mi mówił. Nie mogę się doczekać, żeby poznać siostrzeńca.

      Ruszyłam za nią ścieżką i przez ogród przed domem, ciągnący się aż do jeziora. Zapach trawy i budzących się do życia roślin był uderzająco świeży w porównaniu z nowojorskim zaduchem. Nabrałam głęboko w płuca tego cudownego powietrza.

      – Chodź do kuchni – powiedziała Ma. – Claudia już szykuje brunch.

      Obejrzałam się na Christiana. Kiedy stawiał przy schodach moją torbę, podeszłam do niego.

      – Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. Cieszę się, że przyjechałam.

      – Zawsze do usług, Elektro. O której musimy jutro ruszyć na lotnisko?

      – Około dziesiątej wieczorem. Moja asystentka zamówiła odrzutowiec. Wylatujemy o północy.

      – Dobrze. Gdyby coś się zmieniło, powiedz Marinie, ona da mi znać.

      – Oczywiście. Miłego weekendu.

      – Nawzajem. – Skinął mi głową i znikł we frontowych drzwiach.

      – Elektra!

      Odwróciłam się i zobaczyłam idąca do mnie z kuchni Ally. Wyciągnęła ręce, żeby mnie uściskać.

      – Cześć, młoda mamo – powiedziałam, kiedy mnie przytuliła. – Gratulacje.

      – Dzięki. Nadal trudno mi uwierzyć, że jestem matką.

      Z ukłuciem zazdrości pomyślałam, że wygląda świetnie. Jej ostre rysy trochę złagodniały, bo w ciąży zrobiła się ciut pulchniejsza, a bajeczne złocistorude włosy świeciły niczym aureola wokół twarzy o porcelanowej cerze.

      – Wyglądasz pięknie – pochwaliłam ją.

      – Nie, wcale nie. Przytyłam osiem kilo i jakoś nie mogę tego zrzucić, a w nocy śpię może dwie godziny, nie więcej. Mam w łóżku nienasyconego faceta. – Roześmiała się.

      – Gdzie on jest?

      – Odsypia noc, oczywiście. – Ally wzniosła oczy do nieba, jakby miała to synowi za złe, ale robiła wrażenie tak szczęśliwej jak nigdy dotąd. – Przynajmniej będziemy mogły trochę porozmawiać – dodała, gdy szłyśmy do kuchni. – Dziś uświadomiłam sobie, że nie widziałam cię od czerwca, kiedy zjechałyśmy się tu po śmierci Pa Salta.

      – No, tak, byłam bardzo zajęta.

      – Staram się śledzić w gazetach i magazynach, co u ciebie, ale…

      – Cześć, Elektro – powitała mnie po francusku Claudia z tym swoim mocnym niemieckim akcentem. – Jak się masz?

      Właśnie wlewała na patelnię ciasto na naleśniki. Usłyszałam apetyczne skwierczenie.

      – Świetnie, dziękuję.

      – Chodź. – Ally wskazała mi krzesło przy długim stole. – Siadaj i opowiedz mi wszystko, co się z tobą działo od czasu, kiedy tu byłaś.

      – Dobrze, ale najpierw skoczę na górę się odświeżyć.

      Obróciłam się na pięcie i wyszłam z kuchni. Nagle ogarnęła mnie panika. Wiedziałam, jak Ally lubi przepytywać wszystkie siostry, a nie byłam pewna, czy jestem na coś takiego gotowa.

      Złapałam torbę, po czym wspięłam się na mansardę – która zresztą wcale nie przypominała mansardy, ale przestronne piętro, gdzie miałyśmy pokoje – i otworzyłam drzwi swojej sypialni. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak wtedy, kiedy wyjeżdżałam do Paryża jako nastolatka. Ściany były nadal pomalowane na łagodny kremowy beż. Usiadłam na łóżku. W porównaniu z pokojami pozostałych sióstr, które ozdobiły je rzeczami oddającymi ich osobowość, to wnętrze wydawało się gołe. Nie zdradzało wiele na temat osoby, która mieszkała tu przez pierwsze szesnaście lat swojego życia. Żadnych plakatów z modelkami czy gwiazdami popu, sportu albo tancerkami… Nic, co by wskazywało, kim jestem.

      Sięgnęłam do torby, złapałam butelkę wódki zawiniętą w kaszmirowe dresowe spodnie i upiłam dobry haust. Ta sypialnia wyrażała wszystko, co można o mnie powiedzieć – byłam jak pusta skorupa. Nie miałam – nigdy – żadnych pasji. I nie wiedziałam, kim jestem, ani wtedy, ani teraz, pomyślałam, wtykając butelkę z powrotem do jej gniazdka, po czym sięgnęłam po mały pakiecik upchany do przedniej kieszonki torby, żeby wziąć kreskę.

      *

      Nim ruszyłam na dół, wódka mnie uspokoiła, a po koce zrobiłam się trochę weselsza. Kiedy rozkoszując się przysmakami Claudii, siedziałam z mamą i Ally, zgodnie z ich oczekiwaniami opowiadałam o fantastycznych przyjęciach, na jakich bywam, celebrytach, których spotykam, i wtajemniczałam je w krążące w środowisku ploteczki.

      – A co z tobą i Mitchem? Czytałam w gazetach, że się rozstaliście. To prawda?

      Czekałam na to pytanie. Ally była zagorzałą zwolenniczką nieowijania niczego w bawełnę.

      – Tak. Od kilku miesięcy nie jesteśmy już razem.

      – Co się stało?

      – O, wiesz… – Wzruszyłam ramionami i wypiłam łyk gorącej mocnej kawy, żałując, że nikt nie dolał do niej bourbona. – On mieszkał w LA, ja w Nowym Jorku, oboje stale podróżujemy…

      – Więc to nie był ten twój jedyny? – drążyła Ally.

      W kuchni nagle coś zazgrzytało. Rozejrzałam się.

      – Monitor małego. Bear się obudził. – Ally westchnęła.

      – Zajrzę do niego – zaoferowała mama, ale Ally już stała i delikatnie przytrzymała ją na krześle.

      – Miałaś dyżur od piątej rano, kochana, teraz moja kolej.

      Jeszcze nie widziałam siostrzeńca, ale już mi się spodobał. Zuch. Wybawił mnie z ognia pytań inkwizytorki Ally.

      – A jak tam twoje nowe mieszkanie? – zagadnęła mama, zmieniając temat. Jeśli takt ma jakąś postać fizyczną, to moja Marina jest jego uosobieniem.

      – W porządku – odparłam. – Wynajęłam je jednak tylko na rok, więc prawdopodobnie niedługo poszukam innego lokum.

      – Pewnie niezbyt często tam bywasz, przy tych wszystkich wyjazdach.

      – Racja, ale mam przynajmniej gdzie trzymać rzeczy. O, patrzcie, kto tu jest!

      Do stołu zbliżała się Ally. Miała na rękach dziecko o ogromnych ciemnych oczach, które popatrywały ciekawie. Ciemnorude włosy zaczynały się już skręcać w ciasne loczki na czubku głowy.

      – To Bear – przedstawiła syna Ally z matczyną dumą.

      Czemu nie miałaby być dumna? Każda kobieta, która odważyła się rodzić, była dla mnie bohaterką.

      – O mój Boże! Słodki… można go zjeść! Ile teraz ma? – spytałam, kiedy Ally siadała z małym na kolanach.

      – Siedem tygodni.

      – Oj, a taki z niego olbrzym!

      – Bo ma niesamowity apetyt. – Ally uśmiechnęła się, odpięła bluzkę i przystawiła


Скачать книгу