Siostra Słońca. Lucinda Riley

Siostra Słońca - Lucinda Riley


Скачать книгу
trochę się rozgrzałam. Oparta na poduszkach, zaczęłam sprawdzać pocztę głosową. Rebeka, asystentka Susie, zostawiła cztery wiadomości. Przesłała mi CV kilku wybranych kandydatek na asystentki i prosiła, żebym jak najszybciej je przejrzała. Oglądałam oferty na laptopie, kiedy zadzwoniła komórka. Zobaczyłam, że to znów Rebeka.

      – Właśnie je czytam – powiedziałam, zanim zdołała się odezwać.

      – Świetnie, dziękuję. Ale dzwonię, bo jest jedna dziewczyna, która wydaje mi się idealna dla ciebie, tyle że zaproponowano jej już inną pracę i ma dać odpowiedź do jutra. Może wpadłaby do ciebie pod wieczór i pogadacie? Co ty na to?

      – Dopiero co wróciłam z sesji dla „Vanity Fair” i…

      – Naprawdę sądzę, że powinnaś ją poznać, Elektro. Ma świetne referencje. Była asystentką Bardina, a wiesz, jaki jest trudny. Słuchaj – ciągnęła pospiesznie – ona pracowała pod presją dla najbardziej wymagających osób w świecie mody. Mogę ją przysłać?

      – No dobra… – Westchnęłam, poddając się, żeby nie okazać się „trudną”, za jaką mnie najwyraźniej uważała.

      – Świetnie, powiem jej. Na pewno będzie zachwycona, jest twoją wielką fanką.

      – Fajnie. W porządku. Niech zajrzy tu o szóstej.

      Dokładnie o szóstej odezwał się domofon. Recepcjonistka poinformowała mnie, że mam gościa.

      – Przyślij ją na górę – powiedziałam znużonym tonem.

      Niespecjalnie cieszyła mnie perspektywa rozmowy kwalifikacyjnej – od kiedy Susie zasugerowała, że potrzebuję kogoś, kto pomógłby mi w organizacji mojego życia, miałam już do czynienia z wieloma młodymi kobietami, które pojawiały się pełne entuzjazmu, a parę tygodni później rzucały wszystko w diabły.

      – Naprawdę jestem taka trudna? – spytałam swojego odbicia w lustrze, kiedy sprawdzałam, czy coś mi nie weszło między zęby. – Możliwe. Ale to nic nowego, co? – dodałam, dopijając wódkę i przygładzając włosy.

      Stefano, mój fryzjer, pozaplatał je ostatnio ciasno w warkoczyki tuż przy skórze, by doczepić przedłużające je pasma. Zawsze bolała mnie od tego cała głowa.

      Usłyszałam pukanie. Poszłam otworzyć, zastanawiając się, co na mnie czeka za drzwiami. Czegokolwiek się spodziewałam, to na pewno nie takiej drobniutkiej, szczupłej osóbki w brązowym kostiumie, którego niemodna spódnica sięgała dobrze poniżej kolan. Mój wzrok powędrował niżej. Panienka miała na nogach coś, co Marina nazwałaby „rozsądnymi” brązowymi półbutami. A najbardziej uderzające było to, że nosiła chustę ciasno owiniętą wokół głowy i szyi. Twarz miała śliczną: malutki nosek, wydatne kości policzkowe, pełne różowe usta i gładką oliwkową cerę.

      – Dzień dobry. – Uśmiechnęła się do mnie, a jej przepastne brązowe oczy rozpromieniły się w uśmiechu. – Nazywam się Mariam Kazemi, bardzo miło mi panią poznać.

      Zauroczył mnie tembr jej głosu. Gdyby był na sprzedaż, na pewno bym go kupiła, bo był głęboki i śpiewny; wypływał z jej ust łagodnie niczym płynny miód.

      – Cześć, Mariam, wchodź.

      – Dziękuję.

      Podczas gdy ja dużymi krokami ruszyłam do kanapy, dziewczyna się nie spieszyła. Przystanęła, by spojrzeć na zygzaki i rozbryzgi farby na wiszących na ścianach płótnach, i po jej minie widziałam, że ma o nich takie samo zdanie jak ja.

      – Nie są moje. To wybór właściciela mieszkania. – Nie wiem, czemu uznałam, że powinnam to wyjaśnić. – Co mogę ci zaproponować? Wodę, kawę, herbatę, coś mocniejszego?

      – O nie, nie piję. To znaczy piję, ale nie alkohol. Poproszę wodę, jeśli to nie jest zbyt wielki kłopot.

      – Nie ma problemu – powiedziałam, zmieniłam kierunek i udałam się do kuchni. Właśnie wyciągałam z lodówki butelkę wody Evian, gdy Mariam pojawiła się obok mnie.

      – Myślałam, że ma pani służących, by robili to za panią.

      – Mam pokojówkę, ale zwykle jestem tu sama. Proszę.

      Podałam jej wodę, a ona podeszła do okna i wyjrzała.

      – Bardzo wysoko pani mieszka.

      – Tak, prawda – przyznałam, zdając sobie sprawę, że dziewczyna kompletnie zbiła mnie z pantałyku.

      Emanowała spokojem niczym perfumami, jakby poznanie mnie wcale nie robiło na niej wrażenia, podobnie jak to ogromne mieszkanie, które zajmowałam. Zwykle kandydatki na asystentkę aż podskakiwały z radości i obiecywały mi Bóg wie co.

      – Może usiądziemy? – zaproponowałam.

      – Dziękuję.

      – No więc – zaczęłam, kiedy usadowiłyśmy się w salonie – słyszałam, że pracowałaś dla Bardina?

      – Tak.

      – Dlaczego odeszłaś?

      – Dostałam propozycję pracy, która mogłaby mi bardziej odpowiadać.

      – Nie dlatego, że był trudny?

      – O nie. – Zachichotała. – Wcale nie był trudny, ale ostatnio wrócił na stałe do Paryża, a ja zostałam w Nowym Jorku. Nadal bardzo się przyjaźnimy.

      – O, to pięknie. A czemu jesteś zainteresowana moją ofertą?

      – Bo zawsze podziwiałam pani pracę.

      Ho, ho, pomyślałam. Rzadko zdarza mi się słyszeć, że mój zawód to „praca”.

      – Dzięki.

      – Myślę, że to wielki dar umieć wcielić się w osobowość, która promuje jakiś produkt.

      Obserwowałam, jak otwiera swoją prostą brązową torbę, która przypominała szkolną teczkę, i podaje mi swoje CV.

      – Domyślam się, że nie miała pani czasu rzucić na to okiem przed moim przyjściem.

      – Rzeczywiście – przyznałam. Przebiegłam wzrokiem etapy jej życia, streszczone wyjątkowo krótko i rzeczowo. – Nie masz wyższego wykształcenia?

      – Nie. Moja rodzina nie miała na to środków. A jeśli mam być zupełnie szczera… – Jej mała, delikatna dłoń powędrowała do twarzy i potarła nos – może i coś by się znalazło, ale jest nas sześcioro i to nie byłoby w porządku wobec reszty, gdybym ja poszła na studia, a oni nie mogliby sobie na to pozwolić.

      – Ja też jestem jedną z szóstki! I nie poszłam na uniwersytet.

      – No to przynajmniej to jedno nas łączy.

      – Jestem najmłodsza.

      – A ja najstarsza. – Mariam uśmiechnęła się.

      – Masz dwadzieścia sześć lat?

      – Tak.

      – To jesteśmy rówieśnicami – powiedziałam, z niewiadomych przyczyn zadowolona, że pod niektórymi względami jestem podobna do tej dziwnej istoty. – To co robiłaś po skończeniu szkoły?

      – Pracowałam w kwiaciarni w dzień, a wieczorami chodziłam na kursy z biznesu. Mogę przedstawić odpis dyplomu, jeśli sobie pani życzy. Jestem biegła w obsługiwaniu komputera, potrafię tworzyć arkusze kalkulacyjne, a piszę… No, nie jestem całkiem pewna, ile znaków na minutę, ale szybko.

      – To nie jest główny wymóg, podobnie jak te arkusze kalkulacyjne. Sprawami finansowymi zajmuje się mój księgowy.

      –


Скачать книгу