Siostra Słońca. Lucinda Riley

Siostra Słońca - Lucinda Riley


Скачать книгу
które często celowo miały być nie od pary. – Mariam zaśmiała się cicho, a ja z nią.

      – I mówisz, że on jest sympatyczny?

      – Tak, bardzo.

      Czy była to prawda, czy nie, dziewczyna zachowywała się lojalnie. Tyle razy zdarzało się, że kandydatki na asystentki opowiadały mi najgorsze rzeczy o swoich byłych pracodawcach. Pewnie sądziły, że to w porządku wyjaśnić w szczegółach, dlaczego odeszły, ale ja tylko wyobrażałam sobie, co też będą wygadywać o mnie, kiedy się rozstaniemy.

      – Nim pani spyta, jestem bardzo dyskretna… – Najwyraźniej czytała mi w myślach. – Często przekonywałam się, że historie krążące na temat naszych celebrytów nie mają nic wspólnego z prawdą. Ciekawe, że…

      – Co?

      – Nie, nic.

      – Proszę, powiedz.

      – To fascynujące, że tak wielu z nas marzy o sławie. Z doświadczenia wiem, że przynosi ona często jedynie nieszczęście. Ludzie myślą, że sława da im prawo do robienia i zdobywania wszystkiego, co im się tylko zamarzy, tymczasem tracą najcenniejsze, co mamy… swoją wolność.

      Popatrzyłam na nią zaskoczona. Miałam wrażenie, że choć tyle osiągnęłam, jest jej mnie żal. Nie żeby patrzyła na mnie z góry, po prostu serdecznie mi współczuła.

      – No tak, straciłam swoją wolność. Mam paranoję, że ktoś podpatrzy, jak robię coś najzwyklejszego w świecie, i zrobi z tego historię, która się dobrze sprzeda – wyznałam tej kompletnie obcej mi dziewczynie.

      – Nie jest łatwo tak żyć, panno D’Aplièse. – Mariam pokręciła z powagą głową. – A teraz, niestety, muszę już iść. Obiecałam mamie, że popilnuję braciszka, kiedy rodzice wyjdą.

      – Jasne. A ta opieka nad rodzeństwem… Czy to coś, co robisz na stałe?

      – O nie, skąd! Ale właśnie dlatego dziś nie mogę ich zawieść. Wie pani, to urodziny mamy, a w rodzinie żartujemy, że ostatni raz tata zaprosił ją na kolację, kiedy oświadczał się jej dwadzieścia osiem lat temu! Zdaję sobie sprawę, że jeśli pani mnie zatrudni, będę potrzebna dwadzieścia cztery godziny na dobę.

      – I że często będą też podróże za granicę?

      – Tak. Nie widzę w tym problemu. Nie mam chłopaka ani nic z tych rzeczy. A teraz, jeśli pani wybaczy… – Wstała. – Bardzo miło było panią poznać, nawet jeśli nie będzie nam dane razem pracować.

      Patrzyłam, jak odwraca się i rusza do drzwi. Nawet w tym paskudnym ubraniu miała naturalny wdzięk i to coś, co fotograficy nazywają „osobowością”. Choć rozmowa kwalifikacyjna nie trwała dłużej niż piętnaście minut i nie miałam okazji zadać jej wielu ważnych pytań, byłam na nią zdecydowana, naprawdę. Chciałam, by Mariam Kazemi i jej cudowny spokój stały się cząstką mojego życia.

      – Słuchaj, jeśli teraz zaproponuję ci tę pracę, czy zastanowisz się nad tym? To znaczy… – Poderwałam się z kanapy, żeby odprowadzić ją do drzwi. – Wiem, że masz inną ofertę i musisz do jutra dać odpowiedź.

      Zatrzymała się na moment, a potem odwróciła do mnie twarzą i uśmiechnęła się.

      – No pewnie, zastanowię się. Uważam, że jest pani uroczą osobą, o dobrym sercu.

      – Kiedy możesz zacząć?

      – Od przyszłego tygodnia, jeśli pani chce.

      – To umowa stoi! – Wyciągnęłam do niej dłoń, a ona po chwili wahania uścisnęła ją.

      – Stoi! – powtórzyła po mnie. – Teraz naprawdę muszę już iść.

      – Jasne.

      Otworzyła drzwi, a ja podeszłam z nią do windy.

      – Znasz już warunki, ale poproszę Rebekę o spisanie umowy i wysłanie ci jej rano.

      – Byłabym wdzięczna – powiedziała, gdy rozsunęły się drzwi windy.

      – A przy okazji, jakich perfum używasz? – spytałam. – Cudowny zapach.

      – Tak naprawdę to olejek do ciała. Sama go robię. Do widzenia.

      Drzwi windy się zamknęły i Mariam Kazemi znikła.

      *

      Wszystkie referencje Mariam potwierdzały słuszność mojego wyboru. Byli pracodawcy nie mogli się jej nachwalić. Więc w następny czwartek obie wsiadłyśmy do prywatnego odrzutowca na lotnisku Teterboro w New Jersey i wyleciałyśmy do Paryża. Jedyną zmianą w jej stroju w związku z naszą podróżą było to, że spódnicę zastąpiły beżowe spodnie. Patrzyłam, jak siada w kabinie i wyjmuje z torby laptopa.

      – Latałaś już prywatnymi odrzutowcami? – spytałam.

      – O tak. Bardin niczym innym nie podróżował. A teraz, panno D’Aplièse…

      – Mów do mnie po imieniu.

      – Elektro – poprawiła się. – Muszę zapytać, czy wolisz odpocząć podczas lotu, czy chcesz wykorzystać ten czas, żeby omówić ze mną kilka spraw?

      Biorąc pod uwagę, że noc, do czwartej nad ranem, spędziłam w towarzystwie Zeda, wybrałam to pierwsze i kiedy tylko samolot wzbił się w powietrze, nacisnęłam guzik, który obniżył mój fotel do pozycji leżącej, założyłam opaskę na oczy i zasnęłam.

      Po trzech godzinach obudziłam się wypoczęta – nauczyłam się już spać w samolotach – i zerknęłam zza opaski, co też robi moja nowa asystentka. Nie było jej w fotelu. Pomyślałam, że poszła do łazienki. Ściągnęłam opaskę i usiadłam. Zaskoczona, zobaczyłam pupę Mariam w wąskim przejściu między fotelami. Może ćwiczy jogę, przyszło mi do głowy, kiedy patrzyłam, jak klęczy z rękami i głową na podłodze, co przypominało trochę pozycję raczkującego malucha. A potem usłyszałam, jak mruczy coś do siebie. Uniosła nieco dłonie i głowę i zorientowałam się, że się modli. Poczułam się skrępowana, że podglądam ją w tak intymnej chwili. Odwróciłam wzrok i poszłam skorzystać z toalety. Kiedy wróciłam, Mariam siedziała znów w fotelu i coś wklepywała do laptopa.

      – Dobrze ci się spało? – Uśmiechnęła się do mnie.

      – Tak, a teraz jestem głodna.

      – Poprosiłam, żeby mieli sushi. Susie mówiła, że w podróży najbardziej lubisz to jeść.

      – Dzięki. To prawda.

      Stewardesa już była obok mnie.

      – Czym mogę służyć, panno D’Aplièse?

      Złożyłam zamówienie – świeże owoce, sushi i pół butelki szampana – a potem obejrzałam się na Mariam.

      – Chcesz coś?

      – Już jadłam, dziękuję.

      – Boisz się latać?

      Popatrzyła na mnie, unosząc brwi.

      – Nie, skąd. A czemu pytasz?

      – Bo jak się obudziłam, widziałam, że się modlisz.

      – Ach, tak… – Roześmiała się. – To nie dlatego, że się denerwuję. W Nowym Jorku jest środek dnia, a wtedy zawsze się modlę.

      – No tak, nie wiedziałam.

      – Proszę, nie martw się, nieczęsto będziesz tego świadkiem. Zwykle znajduję sobie jakieś ustronne miejsce, ale tutaj… – Wskazała na ciasną kabinę. – W toalecie bym się nie zmieściła.

      – Musisz się modlić codziennie?

      –


Скачать книгу