Kim. Редьярд Киплинг

Kim - Редьярд Киплинг


Скачать книгу
człowiek… istotnie święty… Jego bogowie nie są bogami, ale jego stopy kroczą właściwą Drogą – brzmiała odpowiedź. – A jego sposoby przepowiadania, choć na tym się nie znasz, są prawdziwe i niezawodne.

      – Powiedz mi – rzekł niedbale Kim – czy odnajdę Ryżego Byka w zielonym polu, jak mi obiecywano?

      – Co wiesz o godzinie swych urodzin? – zapytał go kapłan, rosnąc w dumę.

      – Było to między pierwszym i drugim pianiem kurów w noc pierwszego maja.

      – Jakiego roku?

      – Nie wiem; ale w godzinę, kiedy zakwiliłem po raz pierwszy, zdarzyło się wielkie trzęsienie ziemi w Srinagur, w Kaszmirze.

      Kim wiedział o tym od kobiety, która miała nad nim pieczę, ona zaś wiedziała od Kimballa O'Harry. Trzęsienie ziemi wówczas dało się odczuć i w Indiach, a data jego na długo była w Pendżabie podstawą wszelkich obliczeń.

      – Ojej! – ozwała się z ferworem jedna z kobiet, jakby ją coś piknęło. Ta okoliczność zdawała się jeszcze bardziej potwierdzać niesamowite pochodzenie Kima. – Czy to nie wtedy urodziła się komuś córka…

      – A jej matka w ciągu czterech lat dała swemu mężowi czterech chłopaków… wszystko, zdaje się, chłopaki… – krzyczała wieśniaczka siedząca w cieniu poza kółkiem obecnych.

      – Nikt wychowany w mądrości – rzekł kapłan – nie zapomni, jak ustawione były w swych domach planety w ową noc. – Zaczął rysować coś na piasku podwórka. – W każdym razie ty masz widoki na przyszłość, patrząc na nie ze strony domu Byka. Jak brzmi twoja przepowiednia?

      – Pewnego dnia – rzekł Kim uradowany zajęciem, jakie obudzał – mam stać się wielkim człowiekiem za sprawą Ryżego Byka na zielonym polu; przedtem jednak przyjdą dwaj ludzie, którzy wszystko przysposobią.

      – Tak; zawsze w ten sposób rozpoczynają się jasnowidzenia… Gęsta pomroka, która powoli się rozjaśnia… niebawem wchodzi ktoś z miotłą, przygotowując miejsce. Potem rozpoczyna się zjawa. Dwaj ludzie… powiadasz? Tak, tak! Słońce, opuszczając znak Byka, wstępuje pod znak Bliźniąt. Stąd to owi dwaj ludzie w proroctwie. Zbadajmy to. Daj mi pręt, chłopcze.

      Zmarszczył brwi, bazgrał na piasku jakieś dziwaczne znaki, zamazywał i znów rysował ku zdumieniu wszystkich, z wyjątkiem lamy, który, wiedziony poczuciem delikatności, ani myślał wtrącać się do tego. Po upływie pół godziny bramin odrzucił od siebie pręt i chrząknął.

      – Hm! Oto co mówią gwiazdy: w ciągu trzech dni przyjdą dwaj ludzie, by przygotować wszystko. Za nimi przyjdzie Byk, ale znak ponad nim jest znakiem wojny i ludzi zbrojnych.

      – A ino! Gdyśmy jechali z Lahory, w naszym wagonie był jeden z sikhów loodhiańskich! – ozwała się ufnie wieśniaczka.

      – Ph! ph! Ludzie zbrojni… całe setki… Cóż ciebie obchodzi wojna? – rzekł kapłan do Kima. – Przypadł ci krwawy i srogi znak wojny, który rychło się ziści.

      – Nie… nie… – odrzekł lama zafrasowany. – Szukamy jeno pokoju i naszej rzeki.

      Kim uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, co podsłuchał w szatni. Stanowczo był wybrańcem gwiazd!

      Kapłan nogą zatarł nagryzmolone horoskopy.

      – Ponadto nie potrafię już niczego się dopatrzeć. Za trzy dni, chłopcze, byk przyjdzie do ciebie.

      – A moja rzeka, moja rzeka! – orędował lama. – Spodziewałem się, że jego byk doprowadzi nas obu do rzeki.

      – Niestety, o tej dziwnej rzece nic nie wiem, mój bracie! – odparł duchowny. – Takie rzeczy nie każdemu dano poznać…

      Nazajutrz, mimo że namawiano ich do pozostania, lama uparł się, by wyruszyć. Dano więc Kimowi spory tobołek pełen smakołyków oraz bez mała trzy anny miedziaków na drogę i wśród wielu błogosławieństw przyglądano się obu wędrowcom zmierzającym w szarzyźnie świtu na południe.

      – Szkoda, że ci ludzie i im podobni nie mogą się wyzwolić z Koła Wszechrzeczy! – ozwał się lama.

      – Oj nie! A toż by na ziemi pozostali tylko źli ludzie i któż by nam wtedy dał żarcie i dach nad głową? – zawyrokował Kim, krocząc dziarsko ze swoim ciężarem.

      – Hań dalej jest mała rzeczka. Chodźmy zobaczyć – rzekł lama i skręcił od białego gościńca na przełaj przez pola, aż wpadli w istne gniazdo szerszeni – pomiędzy rozjadłe psy pariaskie44.

      Rozdział III

      I tutaj wszelkich dusz pojmiesz wymowę,

      Co szły przez życia szczeble i budowę,

      Gdy Devadatty prawo – było nowe…

      Wiatr ciepły tchnie od Kamakury.

      Jakowyś chłop rozjuszony, wypadłszy za nimi, jął wymachiwać palicą bambusową. Był to ogrodnik z kasty Arain, hodujący warzywa i kwiaty, które dostawiał na targ w Umballi. Kim znał dobrze to plemię.

      – Ten człowiek – rzekł lama, nie zważając na psy – jest nieuprzejmy względem obcych, niepowściągliwy w gębie i niemiłosierny. Niechże jego postępowanie będzie ci przestrogą, mój uczniu!

      – Hej! dziady bezczelne! – wrzeszczał chłop. – Fora stąd! A wynocha!

      – Odchodzimy już – odpowiedział lama z godnością i spokojem. – Odchodzimy już z tych nieszczęsnych pól.

      – Och! – ozwał się Kim, nabrawszy tchu. – Jeżeli nie dopiszą ci przyszłe zbiory, to możesz ino45 sobie sam czynić wyrzuty za własne słowa!

      Chłop pokręcił się niespokojnie.

      – W okolicy pełno żebraków – zaczął tonem na wpół usprawiedliwiającym.

      – A skądeś to wiedział, że my chcemy żebrać u ciebie, o Mali – rzekł Kim z przekąsem, darząc go przezwiskiem, jakiego najbardziej nie lubią przekupnie jarzyn. – Jedyną rzeczą, o którą nam chodziło, było przyjrzenie się tej rzece… tam za polem.

      – Rzece? Doprawdy! – parsknął śmiechem warzywnik. – Z jakiego miasta przywlekliście się tutaj, że nie poznaliście zwykłego kanału? Płynie on prościutko jak strzała, a ja płacę za wodę, jakby to było roztopione srebro. Tam jest odnoga rzeki. Ale jeżeli chcecie wody, to wam jej dam… a może mleka?

      – Nie, pójdziemy do rzeki – rzekł lama, zabierając się do odejścia.

      – Dam wam mleka… i jadła… – zacinał się chłop, przyglądając się wysokiej postaci osobliwego przybysza – ja… nie… nie chciałbym ściągnąć nieszczęścia na siebie… albo na moje plony… ale w obecnych ciężkich czasach jest tylu żebraków…

      – Przypatrz no się – zwrócił się lama do Kima. – Czerwona mgła gniewu przywiodła go do grubiańskich słów. Gdy ta ćma zdarła się z jego oczu, staje się człowiekiem grzecznym i łagodnego serca. Błogosławione niech będą jego pola! Pamiętaj, gospodarzu, nie sądź ludzi zbyt pośpiesznie.

      – Spotykałem ludzi świętych, którzy by cię przeklęli od obory aż do ogniska – ozwał się Kim do zawstydzonego chłopa. – Czyż on nie jest człekiem iście świętym? Ja jestem jego uczniem.

      Zadarł butnie nosa do góry i z wielką godnością jął kroczyć po wąskich miedzach.

      – Nie bywa pychy – rzekł lama po chwili milczenia – nie bywa pychy u tych, co idą Drogą Środkową.

      – Przecież


Скачать книгу

<p>44</p>

psy pariaskie – pariaskimi nazywają w Indiach włóczęgowskie kundle, rasy niekształtnej, a maści żółtawej. [przypis tłumacza]

<p>45</p>

ino (gw.) – tylko. [przypis edytorski]