Kim. Редьярд Киплинг

Kim - Редьярд Киплинг


Скачать книгу
dokumentów stwierdzili tożsamość świętych miejsc czczonych przez buddystów. Następnie pokazano mu potężną mapę, poplamioną i wyżółkłą. Brunatny palec lamy posuwał się od znaku do znaku za ołówkiem kustosza. Tu była Kapilavastu, tam Królestwo Środka, indziej zaś Maha Bodhi, Mekka buddystów, a oto Kusinagara, smutne miejsce zgonu świętego. Starzec na chwilę pochylił w milczeniu głowę nad arkuszami, a kustosz zapalił nową fajkę. Kim dawno zasnął. Gdy się obudził, rozmowa, wciąż jeszcze w toku będąca, była już dlań bardziej zrozumiała.

      – I tak się stało, o źródło mądrości, że postanowiłem udać się do miejsc świętych, po których stąpała jego noga: do miejsca narodzin, do samej Kapili… potem do Maha Bodhi, czyli Buddh Gaya… do klasztoru… do zwierzyńca… do miejsca jego zgonu.

      Lama zniżył glos.

      – Sam tu przychodzę… Od pięciu… siedmiu… ośmiu… czterdziestu lat dręczyła mnie myśl, że stary zakon religii naszej nie dochowuje się w stanie nieskalanym, gdyż wkradły się doń sprawy czartowskie, gusła i bałwochwalstwo. Nawet dziecko na ulicy powiedziało o tym przed chwilą. Tak właśnie, powiedziało dziecko: – but parast!

      – Tak się dzieje z każdą religią.

      – Tak sądzisz? Rozczytywałem się w księgach mego klasztoru i zdawało mi się, jak gdyby szpik w nich wysechł; a późniejszy obrządek, którym obarczyliśmy się sami, my zwolennicy prawa reformowanego, również nie miał wartości w moich starych oczach. Nawet wyznawcy Najdoskonalszego drą koty pomiędzy sobą. Wszystko to złudzenie, tak, maya, złudzenie. Ale ja pragnę czego innego…

      Poryta, żółta twarz przysunęła się na trzy cale do twarzy kustosza, a długi paznokieć palca wskazującego pukał po stole.

      – Wasi uczeni za pomocą tych książek wytropili błogosławione jego stopy we wszystkich jego wędrówkach, lecz są jeszcze rzeczy, których oni nic dociekli. Ja nie wiem nic… nic nie wiem… ale chcę się wyzwolić z błędnego koła wszechrzeczy, krocząc drogą szeroką i otwartą.

      Uśmiechnął się triumfująco z wielką prostotą.

      – Jako pątnik do miejsc świętych zdobywam sobie zasługę. Ale na tym nie koniec; posłuchaj rzeczy prawdziwej. Gdy nasz Pan łaskawy w leciech15 młodych szukał sobie towarzyszki żywota, na dworze jego ojca mówiono, że jest on nazbyt wątły, by mógł wstępować w związek małżeński. Czy wiesz o tym?

      Kustosz skinął głową, zaciekawiony, co teraz nastąpi.

      – Przeto ustanowiono trojakie zawody na siłę dla wszystkich, którzy przystąpią do turnieju. Gdy przyszło do próbowania łuku, Pan nasz najpierw złamał łuk, który mu podano, a potem zażądał takiego, którego nikt nie mógł napiąć. Wiesz o tym?

      – Pisano o tym. Czytałem.

      – Strzała, prześcignąwszy wszystkie cele, osiągnięte przez innych, pomknęła hen w dal, aż znikła z oczu. Na koniec spadła; tam gdzie dotknęła ziemi, wytrysnął strumyk, który obecnie stał się rzeką, ta zaś (dzięki łaskawości Pana naszego i tych zasług, jakie zdobył sobie, zanim się wyzwolił) ma tę własność, iż zmywa wszelką zmazę i zakałę grzechu z każdego, kto się w niej wykąpie.

      – Tak napisano – rzekł kustosz markotnie.

      Lama odetchnął głęboko.

      – Gdzie ta rzeka? O źródło mądrości, powiedz, gdzie utkwił ów bełt?

      – Niestety, nie wiem tego, mój bracie – rzekł kustosz.

      – Nie, jeżeli raczyłeś zapomnieć… to jedyna rzecz, o której mi nie powiedziałeś. Chyba i to jest ci wiadome? Patrz, jestem człowiekiem starym! Błagam cię, kładąc głowę u stóp twoich, o źródło mądrości! My wiemy, że On napiął łuk. Wiemy, że strzała upadła! Wiemy, że wytrysnął strumień! Więc kędyż jest owa rzeka? We śnie słyszałem głos, że ją odnajdę. Dlatego przybyłem… jestem tu… ale gdzież jest rzeka?

      – Sądzisz, że gdybym wiedział, nie wołałbym na cały głos o tym?

      – Przez nią zyskuje się wybawienie z Kołowrotu Wszechrzeczy – ciągnął dalej lama, nie zważając na jego słowa. – Rzeka Strzały! Pomyśl jeszcze nad tym!… Może jakiś mały strumyczek, wyschnięty od upałów? Lecz Najświętszy nigdy by tak nie oszukiwał starca.

      – Nie wiem… nie wiem…

      Lama znowu przybliżył na odległość dłoni swą twarz, tysiącem zmarszczek okrytą, do twarzy Anglika.

      – Widzę, że nie wiesz. Ponieważ nie jesteś wyznawcą zakonu, sprawa ta zakryta jest przed tobą.

      – Tak… zakryta… zakryta…

      – Jesteśmy obaj związani, ja i ty, mój bracie. Lecz ja – (tu podniósł się, powłócząc miękkimi zwojami grubego sukna) – chcę wyzwolić się przebojem! Chodź razem ze mną!

      – Mam obowiązki – rzekł kustosz – ale gdzie ty iść zamierzasz?

      – Najpierw do Kashi (Benares)… gdzieżby indziej? Tam, w tym mieście spotkam jednego z wyznawców czystej wiary w świątyni Jainów. On również jest poszukiwaczem tajemnicy i może od niego nabędę jakichś wiadomości. Może pójdzie on wraz ze mną do Buddh Gaya, stamtąd na północ i zachód do Kapilavastu, tam zaś będę dowiadywał się o rzekę. Nie, będę szukał wszędzie, gdziekolwiek droga mi wypadnie, albowiem nieznane jest miejsce, gdzie upadła strzała.

      – A jak będziesz szedł? Do Delhi jest spory kawał drogi, a do Benares jeszcze dalej.

      – Drogami i kolejami. Od Pathânkot, gdy opuściłem góry, aż tutaj jechałem pociągiem. O, jak on jedzie prędko! Zrazu zdumiewałem się, widząc te wysokie drągi, sterczące wzdłuż toru, z których nieustannie wysnuwały się druty – (tu gestami naśladował wznoszenie się i opadanie słupów telegraficznych, migających koło pociągu. – Lecz później chwyciły mnie kurcze i zapragnąłem iść piechotą, jak miałem w zwyczaju.

      – A czy jesteś pewny drogi? – zapytał kustosz.

      – O, na to wystarczy się tylko rozpytywać i płacić, a osoby do tego wyznaczone odsyłają każdego na właściwe miejsce. Tego dowiedziałem się z pewnego źródła w klasztorze – rzekł lama chełpliwie.

      – A kiedy pójdziesz?

      Kustosza rozśmieszyło to skojarzenie staroświeckiej pobożności i nowoczesnego postępu, które jest cechą dzisiejszych Indii.

      – Zaraz, skoro będę mógł. Zwiedzę miejsca, gdzie On żył, aż dojdę do Rzeki Strzały. Zresztą… oto papier, na którym wypisano godziny odjazdu pociągów idących na południe.

      – A jak z jedzeniem?

      Lamowie zazwyczaj mają przy sobie sporo pieniędzy, lecz kustosz chciał się upewnić co do tego.

      – W podróży noszę z sobą, za wzorem Mistrza, miskę żebraczą. Tak. Idę tak jak On, zapominając o wygodach mego klasztoru. Gdy opuściłem góry, był ze mną chela (żak), który żebrał dla mnie, jak tego wymagają przepisy, lecz gdyśmy niedługo popasali16 w Kulu, zmarł na febrę. Teraz nie mam cheli, lecz będę nosił miskę żebraczą i tak ludziom miłosiernym dam sposobność do pozyskania zasług.

      Wstrząsnął odważnie głową. Uczeni mnisi-lamaiści nie chodzą po prośbie, lecz ten lama był zapaleńcem w swoich poszukiwaniach.

      – No dobrze – rzekł kustosz, uśmiechając się. – Pozwól teraz, bym ja zdobył zasługę. Jesteśmy obaj z jednego cechu. Oto jest nowy zeszyt z białego angielskiego papieru, tu zaś kilka ołówków grubych i cienkich, dobrych dla pisarza. A teraz użycz


Скачать книгу

<p>15</p>

w leciech (daw.) – w latach. [przypis edytorski]

<p>16</p>

popasać – robić postój w podróży. [przypis edytorski]